Rozdział 2.

1.2K 90 2
                                        

Nie miałam pojęcia, dlaczego zostałam w szpitalnej poczekalni. Kenzę zabrano na salę, do której dostęp mieli wyłącznie lekarze i pielęgniarki. Powinnam odejść, przecież się nie znałyśmy. Mimo to siedziałam na krześle, zerkając dyskretnie na Victora, który opierał się plecami o ścianę naprzeciwko mnie. Nie odezwał się ani słowem. Nawet na mnie nie spojrzał. Przypominał beznamiętny pomnik. Ignorował moje istnienie, ale nie oznaczało to, że ja również. Przyjrzałam się mu dość uważnie. W czarnym garniturze i koszuli, z ciemnymi niczym węgiel włosami i ciemnym zarostem wyglądał jak pan mroku. Kwadratowa szczęka nadawała jego twarzy męskości. Nieduży zarost ukrywał prawdziwy wiek mężczyzny, lecz podejrzewałam, że był co najwyżej kilka lat po trzydziestce. Im dłużej mu się przyglądałam, tym nabierałam większego przekonania, że był bardzo przystojny.

- Panie Derbez. – Z bocznego pomieszczenia wyszedł lekarz.

Victor odsunął się od ściany i wyszedł mężczyźnie naprzeciw.

- Zrobiliśmy płukanie żołądka. Nie doszło do uszkodzenia organów. Jak podejrzewaliśmy, kokaina...

Wypuściłam powietrze, jak najciszej potrafiłam.

Zrozumiałam, że to był ten moment, w którym powinnam odejść. Kenza żyła, a to było najważniejsze. Dlatego wstałam z krzesła i niezauważalnie opuściłam ostry dyżur. Wsiadłam do pierwszej taksówki pod szpitalem i wróciłam do hotelu. Jak tylko przestąpiłam próg pokoju, zrzuciłam ze stóp szpilki. Położyłam się na łóżku, kierując wzrok na sufit.

Pierwszy raz od informacji o śmierci siostry zatrzymałam się w miejscu. Nadal nie potrafiłam swobodnie oddychać, ale przez ostatnią godzinę to nie Iza przeważała w moich myślach. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek już zaczerpnę powietrza pełną piersią i wypuszczę go z lekkością.

Śmierć Izy zabrała ze sobą część mojego serca. Ono nigdy się nie zregeneruje. Już zawsze będzie osłabione.

Nie zorientowałam się, kiedy zasnęłam.

Obudziły mnie uderzenia. Początkowo myślałam, że pochodziły ze snu, którego nie pamiętałam, lecz gdy się nasiliły, nabrałam przekonania, że działy się na jawie. Otworzyłam oczy i usiadłam na łóżku. Rozejrzałam się po pokoju. Mój wzrok spoczął na drzwiach, skąd dobiegały uderzenia.

Spojrzałam na zegarek, dochodziła dwudziesta trzecia.

Wstałam i podeszłam do drzwi. Uchyliłam je, lecz silny ruch od strony korytarza popchnął je w moją stronę, otwierając na oścież. Przede mną stał Victor Derbez, a za nim dwóch rosłych mężczyzn. Przez pierwsze sekundy nie potrafiłam wyjść z letargu. Po prostu obraz przed moimi oczami do niczego nie pasował. Drgnęłam, gdy mężczyzna przestąpił próg pokoju, choć go nie zaprosiłam.

Nerwowo zaczęłam się cofać, a on cały czas podążał w moją stronę.

- Nie rozumiem... – powiedziałam pierwsze, co przyszło mi na myśl.

Do pokoju weszło również dwóch towarzyszących Derbezowi ludzi. Zamknęli za sobą drzwi, pozostając przy nich, w przeciwieństwie do bruneta.

- Kim jesteś? – On nie pytał, on żądał odpowiedzi.

Nie podobał mi się sposób, w jaki na mnie patrzył. Wolałam już, jak unikał mojego spojrzenia. Widziałam w jego oczach gniew w czystej postaci. Zaciskał mocno szczękę, co nadawało mu srogości.

- Moja siostra cię nie zna. Nie było cię na liście gości. Nie należałaś do personelu. Kim jesteś?

Wpadłam plecami na ścianę. Bardzo żałowałam, że nie mogłam przez nią przeniknąć.

IzabelaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz