Poniedziałkowy poranek był dla Hayley nie tylko początkiem nowego tygodnia. W pewien sposób traktowała to jako początek kolejnego rozdziału w swoim życiu. Był to pierwszy dzień kiedy pojechała do swojej firmy z poczuciem tego, że jest naprawdę wolna. Wolna od Tamary i stresów związanych z jej obecnością. Dziś weszła do firmy z uczuciem lekkości, mając świadomość, że Tamara już więcej się tu nie pojawi i nie ma nic wspólnego z firmą, na której sukces tak ciężko pracowała.
Przez cały weekend miała nadzieję, że może Peyton wreszcie się do niej odezwie. Nie próbowała więcej do niej dzwonić. Wysłała do niej tylko jedną wiadomość, w której napisała, że dzwoniła odnośnie konsultacji w pewnej sprawie, ale wie od Liz, że wzięła wolne i w związku z tym życzyła jej owocnego odpoczynku. Specjalnie aktywowała raport doręczeń wiadomości, żeby wiedzieć kiedy dziewczyna włączyła telefon. Dopiero późnym wieczorem w niedzielę wiadomość została dostarczona. Oznaczało to, że Peyton konsekwentnie do samego końca krótkiego urlopu nie miała zamiaru z nikim się kontaktować.
Hayley zdecydowanie zbyt dużo myślała o Peyton. Karciła samą siebie za to wielokrotnie, jednak nie przynosiło to żadnego rezultatu. Nawet teraz siedząc nad ważnym projektem łapała się na tym, że prawniczka pojawiała się w jej myślach, nie pozwalając jej tym samym wystarczająco skupić się na pracy, którą musiała wykonać.
- Jezu, to nie jest chyba normalne... - Wyszeptała sięgając po telefon, który zaczął wibrować na jej biurku. - Wywołałam wilczycę z lasu. - Dodała przed odebraniem połączenia od Peyton.
- Dzień dobry, Hayley.
- Cześć. - Brunetka z niewiadomych dla niej przyczyn poczuła się lekko zestresowana.
- Wybacz, że oddzwaniam dopiero dzisiaj. Czy nadal mogę jakoś pomóc ci w sprawie, z którą próbowałaś się do mnie zwrócić pod koniec tygodnia?
- Nic nie szkodzi, Peyton. Sprawa jest już załatwiona. Mam nadzieję, że dobrze wykorzystałaś wolny czas i porządnie odpoczęłaś.
- Można tak powiedzieć. - Odpowiedziała po chwili prawniczka. - No dobrze, Hayley... Skoro moja pomoc nie jest już potrzebna, nie będę zajmować ci więcej czasu, bo pewnie oderwałam cię od pracy. Dobrego dnia ci życzę. - Po tych słowach dziewczyna rozłączyła się.
- Ugh... - Hayley zirytowana odłożyła telefon na biurko. - Jak ja nie lubię, kiedy ona to robi!
Brunetka spojrzała na kartki rozłożone przed nią. Przeanalizowała szybko postęp prac nad projektem i uznała, że jeśli dziś się do tego nie przyłoży, nie powinno to wygenerować żadnych zaległości, bo w jej odczuciu i tak zrobiła już więcej niż to, co zaplanowała. Zabrała torebkę i wyszła ze swojego gabinetu w międzyczasie zamawiając taksówkę.
- Jimmy... - Hayley zajrzała do gabinetu swojego najlepszego współpracownika. - Wychodzę na jakiś czas.
- Stało się coś?
- Nagła sprawa, która nie może czekać. Gdyby coś się działo, dzwoń. Nie wiem ile mi zejdzie. Gdybym miała się już nie pojawić, dam znać.
- Tak jest, szefowo! - Mężczyzna uśmiechnął i kiwnął głową. - Będę dzwonił tylko w przypadku pożaru.
- Dzięki, Jimmy.
Hayley wyszła na zewnątrz i stanęła w miejscu, w którym zwykle czekała na transport. Choć miała samochód, często jeździła taksówką. Nie lubiła jeździć po mieście, bo w jej odczuciu panował na drogach zbyt duży chaos, musiała zwracać uwagę na zbyt wiele rzeczy jednocześnie i denerwowało ją stanie w korkach. Podróżując jako pasażer nie musiała zwracać na nic uwagi i wszystkie te czynniki były dla niej zdecydowanie mniej irytujące.
Na przyjazd taksówki nie musiała czekać długo i już w ciągu kilku minut była w drodze do kancelarii. O tej porze ruch na mieście był na szczęście mniejszy i na miejsce dotarła po wysłuchaniu trzech piosenek. Hayley zapłaciła kierowcy zostawiając przy tym spory napiwek i natychmiast po wyjściu z taksówki ruszyła do budynku. W chwili jej przyjścia do kancelarii w recepcji nikogo nie było. Uznała, że nie będzie czekać na pojawienie się kogokolwiek, bo zna drogę do gabinetu Peyton i sama sprawdzi, czy dziewczyna jest teraz zajęta.
Gdy stanęła pod drzwiami, usłyszała dwa głosy dobiegające z gabinetu. Peyton kłóciła się z kimś. Na tyle głośno, że Hayley bez zbliżania twarzy do drzwi mogła zrozumieć wypowiadane słowa.
- Wiem, że te zdjęcia to twoja sprawka! - Krzyknął mężczyzna.
- Człowieku, ty naprawdę myślisz, że jesteś tak zajebisty, że ja w wolnym czasie bym za tobą łaziła i sprawdzała co ruchasz na boku?
- Mam uwierzyć, że ktoś inny jej to wysłał?
- Keppler, jesteś taką gnidą, że pewnie masa osób chciałaby cię pogrążyć. Takiemu skurwysynowi pewnie prawie wszyscy źle życzą.
- Peyton, nie odzywaj się do mnie w taki sposób!
- Nie będziesz mi rozkazywał! Ani w moim gabinecie, ani poza nim, rozumiesz? Mam cię w dupie i nie przekonasz mnie do tego, żebym zrezygnowała.
- Zasługuję na jakikolwiek szacunek! - Mężczyzna krzyknął jeszcze głośniej.
- Szacunek? Na to trzeba sobie zapracować ty parszywy gnoju. Ja cię nienawidzę! Jedyne na co zasługujesz to na to, żeby zgnić w piekle!
- Masz odpuścić, rozumiesz? Jeśli nie, pożałujesz tego.
Hayley rozejrzała się i zdziwiła, że nikt nie zwrócił jeszcze uwagi na to, że stoi pod gabinetem Peyton. Zastanawiała się przez chwilę, czy powinna stąd pójść. Coś jednak trzymało ją w miejscu i nadal przysłuchiwała się kłótni za drzwiami.
- Nie strasz mnie. Gówno na mnie masz i gówno będziesz miał.
- Nie bądź tego taka pewna!
- Posłuchaj mnie teraz uważnie ty tępy chuju. Gówno na mnie masz i gówno będziesz miał. Myślałeś, że jak zapłacisz tej dziwce, to coś na mnie znajdzie? I tak nic by ci nie dała, bo nie zrobiłam nic, przez co mogłabym pójść na dno. W przeciwieństwie do ciebie. Uważaj więc z kim zadzierasz, bo ja mam większe możliwości, żeby cię zniszczyć. Wojuj ze mną dalej a rozniosę cię w pył. Tylko tyle z ciebie po tym zostanie.
- Ty mi teraz grozisz?
- Ja cię tylko ostrzegam. Myślisz, że jesteś niezniszczalny i nikt nie może ci się dobrać do dupy? Mogę ci udowodnić, że jesteś w błędzie.
- Smarkulo, ty chyba zapominasz z kim rozmawiasz!
- Keppler, jesteś dla mnie nikim. Jeśli myślisz, że ja zmienię do ciebie nastawienie, to się nie doczekasz.
- Nie byłoby cię tutaj, gdyby nie ja!
- Skończ już z tym durnym pierdoleniem! Niczego ci nie zawdzięczam i sama sobie na to wszystko zapracowałam.
- Kurwa! Jak ja żałuję, że nie zablokowałem cię już na studiach. Nie musiałbym się teraz z tobą męczyć!
- Innych rzeczy powinieneś żałować! Gdybyś nie był takim chujem, nie miałbyś ze mną żadnego problemu, żadnego! Uznaj to za karę, jaką musisz ponosić za to, co kiedyś zrobiłeś. Próbowałeś stworzyć potwora na swoje podobienstwo? Pokażę ci, że masz do czynienia z czymś znacznie gorszym. A teraz... - Głos Peyton stał się zdecydowanie bardziej donośny, bo podeszła do drzwi. - Wypierdalaj z mojej kancelarii. - Po tych słowach drzwi zostały otwarte.
Hayley wstrzymała oddech spodziewając się, że zobaczy Peyton. Zamiast tego ujrzała mężczyznę, który otworzył usta żeby pewnie powiedzieć coś jeszcze, ale zamknął je w chwili, gdy ją dostrzegł. Bez słowa wyszedł szybko z gabinetu, a Peyton stojąca za drzwiami próbowała je zamknąć, będąc pewnie nieświadoma tego, że ktoś za nimi stoi. Brunetka zablokowała drzwi nogą, uniemożliwiając ich zamknięcie.
- Co jest, kurwa... - Peyton wyjrzała na korytarz. Miała rumianą twarz i zaszklone oczy. Znieruchomiała widząc Hayley. - Nie powinnaś tu teraz być... - Powiedziała po chwili.
CZYTASZ
Prawo przyciągania
RomansaHayley to dziewczyna, która pomimo tego jak wiele osiągnęła nadal nie wierzy w siebie. Jej poczucie własnej wartości zostało dodatkowo zaburzone przez osobę, z którą była w toksycznym związku. Peyton uchodzi za bezwzględną adwokat, która nie ma w z...