7.

665 27 3
                                    

W drodze do szatni uśmiech nie schodził mi z twarzy. Tyle stresu, tyle strachu a zrobiłam to tak, jakby było to moją codziennością. Przede mną jeszcze tylko biegi, których swoją drogą nienawidzę. Od zawsze. Mam jeszcze po nich bliznę na nodze - na zaliczeniu w średniej szkole wywróciłam się na wgłębieniu w bieżni. Na 27 dziewczyn. Tylko. Ja. Ale tak właśnie działa na mnie stres, dyscyplina której nie lubię -fakt, że nie jestem w niej dobra- masa ludzi dookoła - przez co moje nogi był jak z waty- no i ten nieszczęsny dół. Teraz jest o tyle dobrze, że to długi dystans. Zdecydowanie lepiej czuje się w takich. Nie jestem szybka, ale za to wytrzymała.
Z szatni wzięłam tylko wodę i wyszłam z powrotem na stadion. Mijając po drodze innych kandydatów przystałam sobie w wolnym miejscu przy trybunach, rozciągając się, popijając czasem wodą i zerkając na pozostałe osoby robiące pierwszą część testów. Zanim skończą minie pewnie jakieś 10 minut, + przerwa to kolejne 10.

Po upływie myślę, że trochę więcej niż 20 minut - na co złożył się fakt, że żołnierze zbierali jeszcze przedmioty wykorzystywane do poprzednich zaliczeń, zostaliśmy poproszeni o ustawienie się w szeregu - kobiety po lewej stronie, natomiast mężczyźni - po prawej. Porucznik Scott zapytał nas, czy każdy zgadza się, aby pierwsza startowała grupa chłopaków. Każdy odpowiedział twierdząco, więc grupa dziewczyn udała się na trybuny, schodząc z bieżni, by nie przeszkadzać biegnącym. Chłopacy mieli do pokonania 1000 metrów, czyli dwa i pół okrążenia stadionu. Za to dziewczyny 800 metrów, czyli dwa okrążenia. Porucznik Scott skierował się z uczestnikami na linię startu, podczas gdy reszta żołnierzy usiadła na trybunach, niedaleko nas. Nie rozmawiali na tyle głośno, żebym słyszała ich konwersacje - ale byli na tyle blisko, żeby od czasu do czasu do mojego ucha wpadł ten jeden, charakterystyczny głos, którego sama nie umiem opisać. Głos wielkiego, wyglądającego cholernie groźnie żołnierza, który był moim egzaminatorem. Kiedy go zobaczyłam, spodziewałam się oziębłego, suchego głosu, więc kiedy odezwał się pierwszy raz, mocno się zdziwiłam. W sumie brzmiał trochę jak 40 letni mężczyzna. A może nim jest? Tak naprawdę to nie wiem ile ma lat.

5 minut i po sprawie - wszyscy przebiegli. Szybko poszło - nasza kolej. Porucznik Scott machnął do nas ręka sygnalizując, żebyśmy przyszły do niego na linię startu, podczas gdy chłopcy przechodzili w stronę trybun. Oczywiście stres zawitał w moim brzuchu - norma. Wszystkie wystartowałyśmy bardzo równo. Po pierwszych 200 metrach niektóre dziewczyny zaczęły zwalniać, ale ja starałam się utrzymać cały czas jedno tempo. Po 400 metrach wyszłam na lekkie prowadzenie, nie czując jakiegoś dużego zmęczenia. Opłaca się jednak chodzić na tą siłownie.
- Ostatnia prosta, dajesz! - krzyknął do mnie porucznik, a ja ostatnimi siłami przyśpieszyłam. Dobiegłam na linię mety, i łapiąc oddech usłyszałam; - niecałe 4 minuty, nieźle.
Zaśmiałam się lekko zadowolona trzymając się za brzuch, i zeszłam na trawę żeby nie przeszkadzać reszcie. Ustałam przodem do trybun, i obserwowałam resztę dziewczyn. Ich czas zaczynał się od 5 minut w górę. Kiedy wszystkie dotarły na metę, porucznik poprosił, żeby każda powiedziała swoje imię i nazwisko w kolejności, w jakiej dobiegłyśmy.
- Pierwsza byłaś ty, pamiętam. Imię? - wskazał na mnie po czym zapytał.
- Viktoria Campbell. - odpowiedziałam. -Następna?.. - Liczyłam sobie w pamięci ile było dziewczyn - 12.
Po wszystkim znowu mieliśmy ustawić się w szereg, a żołnierze wraz z dyrektorem ustawili się przed nami. Porucznik Scott z dyrektorem podziękowali nam za dzisiaj, i oznajmili, że oceny za testy powinny pojawić się jeszcze dzisiaj, ewentualnie jutro, a listy przyjętych najpóźniej 15 września.
- No dobrze to wszystko, jesteście wolni. Jeszcze raz dziękujemy za dzisiaj, i do zobaczenia w roku szkolnym. - powiedział porucznik uśmiechając się.
- Fajny gość z tego Scott'a. - pomyślałam.
Część ludzi kierowała się wprost do wyjścia, część poszła po swoje rzeczy leżące na trybunach - w tym ja, po bidon. Problem w tym, że nigdzie nie mogłam znaleźć. Pamiętałam dokładnie, na którym siedzeniu go zostawiłam, więc nie wiem co się z nim stało. Może ktoś przez przypadek wziął mój, zamiast swojego?
- Cholera jasna gdzie on jest..- powiedziałam pod nosem kręcąc się przy krzesełkach, kątem oka widząc, że obok mnie przeszedł mój egzaminator, ale zaraz zniknął za moimi plecami.
- Is that what you lookin for, darling? - odezwał się ten głos zza pleców. Moje oczy poszerzyły się, a ja powoli odwróciłam się i zobaczyłam mój bidon w dłoni żołnierza z workiem na głowie. Spojrzałam na niego, i w porównaniu do jego ręki - był bardzo malutki . Uniosłam brwi i zamrugałam szybko kilka razy, dalej patrząc na przedmiot, po czym powiedziałam;
- Uhmm.. Yes, actually. Podnosząc głowę przeniosłam wzrok na jego oczy, po czym uśmiechnęłam się nieśmiało.
Kurwa. Nie wiem skąd on go wytrzasnął, ale autentycznie poczułam wstyd. Stałam tu dwie minuty i nigdzie go nie widziałam.
- It was lying under the seats. - powiedział, po czym wyciągnął rękę z bidonem w moją stronę, a ja wzięłam go od niego dalej patrząc mu w oczy.
No tak, jakbym sama nie mogła na to wpaść. Ale odskakując od tematu - cholera, jaki on jest wielki..
- Thank you, sir.. H-Have a good day. - uśmiechnęłam się i powiedziałam pośpiesznie, po czym odwróciłam się i zaczęłam iść w stronę wyjścia, bo czułam jak zaczynam robić się czerwona. Nienawidzę tego.
Z szatni zabrałam jeszcze torbę, upewniłam się, że aby na pewno wszystko mam, i wróciłam autobusem do hotelu.

Teacher's Pet |König|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz