Z najgorszego snu w moim życiu obudził mnie siarczysty policzek. Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia, bólu i złości. Nade mną stał Will, a na łóżku obok leżał Harry.
- Co się dzieję? - jęknęłam. - Czemu mnie uderzyłeś?
- Wszystko wytłumaczę cię później. Teraz musimy iść.
- A Harry? Co z nim? Przecież to twój brat. Gdzie mamy iść? Co się dzieję? - Pytania wylewały się z moich ust, nie potrafiłam ich kontrolować.
- Musimy iść. Jamie kazał cię zabrać.
- A co z Harrym? - Dopiero teraz zauważyłam ból i cierpienie wyziewające z jego oczu.
- Harry już z nami nie pójdzie - szepnął i pociągnął mnie do pozycji stojącej. - Musimy stąd wyjść.
Will pociągnął mnie za sobą i już chwilę potem biegliśmy opustoszałym korytarzem. Światła intensywnie migały, a po korytarzu roznosił się dźwięk alarmu. Nie rozumiałam co się dzieję. Przecież miesiąc jeszcze nie minął. Czy może aż tak bardzo straciłam poczucie czasu?
- Jamie miał czekać za tymi drzwiami - powiedział Will i otworzył metalowe drzwi, za którymi ukazała się wielka piwnica, a w oddali było widać światło.
Oboje rozglądaliśmy się w poszukiwaniu chłopaka, który po chwili wyłonił się zza jednego z filarów podtrzymujących sufit.
- Dylan - westchnął i mocno mnie przytulił.
Wtuliłam się w niego z westchnieniem ulgi, a on wtulił twarz w zagłębienie mojej szyi. Przez jedną, krótką chwilę poczułam się bezpieczna i nie martwiłam się o to co się dzieję.
- Dylan - powiedział odsuwając się lekko ode mnie - musimy stąd iść.
- A co z resztą? - zapytałam patrząc to na niego to na Willa. - Co z Charliem, z Lukiem, z Theo, z Carterem? Co z Harrym? - Pytając o tego ostatniego popatrzyłam na Willa. - Co do cholery się dzieję?
- Wszystko ci wyjaśnię, ale teraz nie mamy czasu - powiedział Jamie. - Musimy stąd iść póki trwa alarm.
Pociągnął mnie za dłoń w stronę światła. Popatrzyłam jeszcze na Willa, który patrzył na mnie smutno. Miałam wrażenie, że płaczę, ale obraz mi się rozmazywał.
Biegłam za Jamie'im ile sił w nogach i oczywiście na tyle szybko na ile pozwalały mi moje obolałe płuca. Wybiegliśmy z piwnicy do lasu. Jamie manewrował między drzewami czasami biegł całkowicie prostą drogą, a czasami skręcał jak najbardziej się dało. Ogarnął mnie spazmatyczny kaszel, a Jamie się zatrzymał.
- Dylan co się dzieję? - zapytał zaniepokojony.
- Nie.. - Brałam do ust ogromne pokłady powietrza, jednak wciąż czułam się tak jakbym się dusiła. - Nie mogę... Oddychać.
Podniósł mnie z ziemi i biegł dalej trzymając mnie na rękach. Po dwóch godzinach straciłam rachubę. Podziwiałam jego wytrzymałość; tylko Zmiennokształtni potrafili biegać tak długo i się nie zmęczyć. Przynajmniej kiedyś tak było.
Kiedy zaczęło zmierzchać przed nami pojawiła się maleńka, drewniana chatka. Cała się spięłam przypominając sobie ostatnią wizytę w jakimś opuszczonym domu.
- Nie bój się. Tam nikogo nie ma - mruknął i kopniakiem otworzył drzwi.
Chata miała tylko jedną izbę; przy ścianie, w której znajdowały się drzwi wejściowe stały dwie kuchenne szafki, bardzo stara i zardzewiała kuchenka oraz stół z dwoma krzesłami, naprzeciwko "kuchni" znajdowała się wanna z plastikową zasłonką, cienka ścianka oddzielała "łazienkę" od salonu, na który składała się kanapa i mały stolik.
- Wiem, że to nie żadne luksusy, ale jak na razie tu jest najbezpieczniej. - Położył mnie na kanapie, która groźnie zaskrzypiała i lekko się zapadła. - Wszystko ci wytłumaczę jak wrócę, a teraz spróbuj się zdrzemnąć.
To powiedziawszy wyszedł i zatrzasnął za sobą drzwi.
CZYTASZ
Zmiennokształtni
FantasyLudzie zrujnowali Ziemię, więc Zmiennokształtni musieli interweniować. Wszystko się zmieniło, teraz to ludzie służą innej rasie. Teraz to ludzie muszą się podporządkować. Pod zasłoną tolerancji kryje się nienawiść i chęć zemsty. Czy dwójka nastolatk...