Rozdział 18

4.2K 478 13
                                    

Z najgorszego snu w moim życiu obudził mnie siarczysty policzek. Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia, bólu i złości. Nade mną stał Will, a na łóżku obok leżał Harry.

- Co się dzieję? - jęknęłam. - Czemu mnie uderzyłeś?

- Wszystko wytłumaczę cię później. Teraz musimy iść.

- A Harry? Co z nim? Przecież to twój brat. Gdzie mamy iść? Co się dzieję? - Pytania wylewały się z moich ust, nie potrafiłam ich kontrolować.

- Musimy iść. Jamie kazał cię zabrać.

- A co z Harrym? - Dopiero teraz zauważyłam ból i cierpienie wyziewające z jego oczu.

- Harry już z nami nie pójdzie - szepnął i pociągnął mnie do pozycji stojącej. - Musimy stąd wyjść.

Will pociągnął mnie za sobą i już chwilę potem biegliśmy opustoszałym korytarzem. Światła intensywnie migały, a po korytarzu roznosił się dźwięk alarmu. Nie rozumiałam co się dzieję. Przecież miesiąc jeszcze nie minął. Czy może aż tak bardzo straciłam poczucie czasu?

- Jamie miał czekać za tymi drzwiami - powiedział Will i otworzył metalowe drzwi, za którymi ukazała się wielka piwnica, a w oddali było widać światło.

Oboje rozglądaliśmy się w poszukiwaniu chłopaka, który po chwili wyłonił się zza jednego z filarów podtrzymujących sufit.

- Dylan - westchnął i mocno mnie przytulił.

Wtuliłam się w niego z westchnieniem ulgi, a on wtulił twarz w zagłębienie mojej szyi. Przez jedną, krótką chwilę poczułam się bezpieczna i nie martwiłam się o to co się dzieję.

- Dylan - powiedział odsuwając się lekko ode mnie - musimy stąd iść.

- A co z resztą? - zapytałam patrząc to na niego to na Willa. - Co z Charliem, z Lukiem, z Theo, z Carterem? Co z Harrym? - Pytając o tego ostatniego popatrzyłam na Willa. - Co do cholery się dzieję?

- Wszystko ci wyjaśnię, ale teraz nie mamy czasu - powiedział Jamie. - Musimy stąd iść póki trwa alarm.

Pociągnął mnie za dłoń w stronę światła. Popatrzyłam jeszcze na Willa, który patrzył na mnie smutno. Miałam wrażenie, że płaczę, ale obraz mi się rozmazywał.

Biegłam za Jamie'im ile sił w nogach i oczywiście na tyle szybko na ile pozwalały mi moje obolałe płuca. Wybiegliśmy z piwnicy do lasu. Jamie manewrował między drzewami czasami biegł całkowicie prostą drogą, a czasami skręcał jak najbardziej się dało. Ogarnął mnie spazmatyczny kaszel, a Jamie się zatrzymał.

- Dylan co się dzieję? - zapytał zaniepokojony.

- Nie.. - Brałam do ust ogromne pokłady powietrza, jednak wciąż czułam się tak jakbym się dusiła. - Nie mogę... Oddychać.

Podniósł mnie z ziemi i biegł dalej trzymając mnie na rękach. Po dwóch godzinach straciłam rachubę. Podziwiałam jego wytrzymałość; tylko Zmiennokształtni potrafili biegać tak długo i się nie zmęczyć. Przynajmniej kiedyś tak było.

Kiedy zaczęło zmierzchać przed nami pojawiła się maleńka, drewniana chatka. Cała się spięłam przypominając sobie ostatnią wizytę w jakimś opuszczonym domu.

- Nie bój się. Tam nikogo nie ma - mruknął i kopniakiem otworzył drzwi.

Chata miała tylko jedną izbę; przy ścianie, w której znajdowały się drzwi wejściowe stały dwie kuchenne szafki, bardzo stara i zardzewiała kuchenka oraz stół z dwoma krzesłami, naprzeciwko "kuchni" znajdowała się wanna z plastikową zasłonką, cienka ścianka oddzielała "łazienkę" od salonu, na który składała się kanapa i mały stolik.

- Wiem, że to nie żadne luksusy, ale jak na razie tu jest najbezpieczniej. - Położył mnie na kanapie, która groźnie zaskrzypiała i lekko się zapadła. - Wszystko ci wytłumaczę jak wrócę, a teraz spróbuj się zdrzemnąć.

To powiedziawszy wyszedł i zatrzasnął za sobą drzwi.







ZmiennokształtniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz