27.Co poczujesz opuszczając ciepły dom?

206 14 0
                                    

Aslan

Okłamała mnie.

Leżałem rozłożony na kanapie myślami będąc daleko od serialu lecącego w tle. Gang z Birmingham wydawał się błahy w porównaniu z realnością tego, co działo się wokół mnie.

W głowie stale miałem jej obraz, gdy zostawiłem ją w szpitalu. To nie tak powinna działać miłość. Tego byłem pewien. Nie potrafiłem doszukać się sensu w jej działaniu. 

Dlaczego zrezygnowała z leczenia? Przecież wszystko mogło być dobrze. 

Siedziałem pod jej salą trzy dni nie opuszczając jej na dłużej niż godzinę. Chciałem być przy niej od razu, gdy się obudzi. Zobaczyć ją i zrozumieć. 

Doskonale pamiętam ulgę, gdy ujrzałem lekarza idącego w stronę jej pokoju. Wiedziałem, że to ten moment. Zalał mnie chwilowy spokój, ale i panika. Nie wiedziałem, czy to w ogóle możliwe, ale właśnie takie połączenie mnie pochłonęło.

Bałem się, że to moja wina. Moja i tej cholernej imprezy. 

Poznałem jej mamę, choć nie rozmawiałem z nią zbyt wiele. Była zbyt zaaferowana wszystkim naokoło, żeby skupić się na czymkolwiek. Widziałem natomiast, że jest przejęta. 

Mijaliśmy się każdego dnia co najmniej co dwie godziny. Kręciła się w kółko pomiędzy jej salą a gabinetem lekarza.

Nagle usłyszałem dzwonek do drzwi i ponaglające się pukanie. Dopiero, gdy założyłem na głowę poduszkę, by uciszyć hałasy uświadomiłem sobie, że te nie ustaną, aż się nie podniosę. 

Byłem w domu sam, co nie było dużym zdziwieniem. 

Rodzice wyjechali na Święto Dziękczynienia łaskawie pozwalając mi trzymać się z dala od ich biznesowej wycieczki. Mieli wrócić dopiero następnego dnia.

Zwlokłem się z łóżka i wyjrzałem przez wizjer, gdzie zobaczyłem cztery osoby, których nie chciałem widzieć najbardziej na świecie. Brakowało tylko niebieskich włosów Lily. 

Położyłem głowę na drewniane drzwi i odetchnąłem, zanim nacisnąłem klamkę, a przed oczami stanęła mi wesoła kompania.

- Goście! - krzyknął Thomas.

- Niemile widziani - odburknąłem.

Nawet nie próbowałem zamykać im drzwi przed nosami. Kątek oka widziałem buta, którego Kelly postawiła w progu w razie czego. W razie właśnie takiej sytuacji.

- Bycie opryskliwą to tutaj moja działka - powiedziała szatynka.

Przewróciłem oczami. Dziewczyna położyła dłoń na moim torsie i lekko odepchnęła mnie do tyłu robiąc sobie miejsce na wejście do środka. Pozostali ruszyli za nią.

- Nie no co wy, zapraszam! - rzuciłem sarkastycznie.

Cała czwórka skierowała się do salonu, a ja powolnym krokiem ruszyłem za nimi.

- Czyli to tutaj zabunkrowałeś się na cztery dni? - spytała Liv, wzrokiem skanując mój obłożony kocami fotel i brudne naczynia rozstawione na stoliku, choć jej ton wskazywał raczej na stwierdzenie.

Pilotem wyłączyłem dalej lecący w tle serial. Wróciłem do swojego honorowego miejsca. Siedziałem na środku prosto pod naglącym spojrzeniem czwórki moich przyjaciół. 

Kelly usiadła na kanapie obok. Jedną ręką poprawiła ramiączko topu, a drugą chwyciła za koc, którym po chwili okryła swoje opatulone białymi dresami nogi.

- Włączysz? - zapytała mnie nagle.

- Nie pomagasz - zwrócił się do niej Harry, który w przeciwieństwie do niej dalej stał w tym samym miejscu.

No more hopeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz