Lucy przyglądała się czarnoskórej kobiecie, która poszła za księdzem do jego kanciapy. Dziewczyna ciągle czyściła swoją kosę, jednocześnie przysłuchując się rozmowie dorosłych gdyż i tak nie miała ciekawszych zajęć, zamknięta w czterech ścianach kościoła.
- Źle się czujesz? - Usłyszała z ust Michonne, jednak nie do końca mogła powiedzieć czy było to pytanie, czy jednak stwierdzenie - Lepiej ci?
- Tak - Odpowiedział czarnoskóry - Staram się odpocząć.
Zaraz po jego odpowiedzi, czarnowłosa, jak i reszta osób, usłyszeli płacz małej Judith, przez co praktycznie jak jeden mąż spojrzeli w jej stronę. Jednak dziewczynka, tak szybko jak rozpoczęła alarm, równocześnie go zakończyła czując na sobie wzrok wszystkich, co chciała na chwilę uzyskać, aby od razu smacznie zasnąć.
Michonne wróciła wzrokiem do księdza, tak jak by nic przed chwilą się nie zdarzyło.
- Wiem że to wszystko jest dla ciebie nowe - stwierdziła patrząc na czarnoskórego - Ale jest to konieczne aby przeżyć.
- Słuchaj! - krzyknęła młoda amerykaninka, zwracając uwagę wszystkich na swoją osobę - Żebyś ty przeżył i nie zamienił się w to musisz zrobić temu ciach ciach, wiesz? Jak ty nie zrobisz ciach ciach, to to zabije twoje bojaźliwe dupsko. - Stwierdziła patrząc na nich - Zabicie nieżywego to pikuś, tylko pomagasz mu wrócić tam gdzie powinien być, ale stwierdził że czas na wakacje, to my mu skracamy urlop. - Dziewczyna się przeciągnęła, ziewając przy tym - Nie chce wiedzieć jak byś histeryzował musząc zabić drugiego żyjącego, jak przy tych śmierdziuchach przeżywasz jak baba ciążę.
Cała trójka, prócz przemawiającej, zamrugali parę razy słysząc jej przemowę, gdyż nikt się nie spodziewał że wypowie ona tyle słów do kogoś kto nie jest Carlem, Darylem, Szwendaczem, albo nie chce komuś dogadać, tylko coś tłumaczyła. Na swój dziwny sposób, jednak starała się pomóc.
- Dziękuję ci Lucy - Sarknęła kobieta, nadal nie mogąc się otrząsnąć z tej przemowy.
- Wziąłem maczetę. Czego chcecie więcej?
Lucy wywróciła oczami na to pytanie, to wcale nie tak, że dosłownie przed chwilą dała mu wykład po co jest mu broń.
- Czemu nikt z was jeszcze się go nie pozbył? - Zapytała, siedzącego obok, Carla który jedynie wzruszył ramionami - Nie dość że jest tępy jak moja lewa stopa, to jeszcze co on chce tu robić? Rozgrzeszać Szwendaczy, myśląc że to im pomoże? Jego gadka prędzej kogoś zabije z nudy - westchnęła męczenniczo kładąc się na ławce, z głową na udach Carla.
----
- Chce mordować! - burknęła niezadowolona, leżąc w tej samej pozycji co wcześniej.
- Nie mam pojęcia jak chcesz stąd wyjść - Zaśmiał się chłopak, przyglądając się dziewczynie.
- Wylecę przez sufit jak Grzmotomocny! - krzyknęła unosząc dłoń ku górze śmiejąc się cicho.
- Nadal nie wierzę w to że dałaś się zamknąć w czterech, kościelnych, ścianach tylko po to żeby mnie chronić - zaśmiał się chłopak, czule patrząc na czarnowłosą.
- Widzisz? Własną wolność dla ciebie poświęciłam, teraz masz mi zrobić ołtarzyk i się codziennie do niego modlić, oczywiście taki przenośny żebyś nie musiał robić za każdym razem nowego, widzisz jaka ja wielkoduszna jestem? - stwierdziła, dumnie unosząc podbródek.
Chłopak popatrzył na nią z niedowierzanie, po czym wybuchnął śmiechem.
- Tak zmieniając temat, wiecie że nasz ksiądz prawdopodobnie dał stąd nogę? - po tym oznajmieniu, Michonne jak i Carl spojrzeli na nią ze zdziwieniem na twarzy - Po coś wybrał broń z najcieńszym ostrzem, jak tu jechałam widziałam przerwę między podłogą a ziemią, a u niego w kanciapie coś stukało - Powiedziała jak gdyby nigdy nic.
Cała czwórka, licząc Judith, nie musiała długo czekać na rozwój wydarzeń. Gdyż paręnaście minut po śledztwie Lucy, można było usłyszeć krzyk z zewnątrz.
- Proszę! Pomocy! - Młoda spojrzała na nich z wyższością.
- Wiedziałam że mogłam zostać detektywem - zaśmiała się cicho, łapią swoją kosę w dłonie - Dawaj Mroczny Kosiarzu, pokażemy im jak tylko będzie trzeba.
Carl spojrzał na czarnowłosą jak na idiotkę, gadającą do własnej bronii.
- Mroczny Kosiarz? - Spytał z niedowierzaniem, starając się nie zaśmiać.
- No co? Bardzo ładne imię! MROCZNY KOSIARZ ROZPIERDOLU!
- WPÓŚĆCIE MNIE! - Z zewnątrz już można było usłyszeć błagalny krzyk księdza, na co Michonne i Carl podbiegli do drzwi, aby pozwolić mu wejść.
- Ja poczekam, najwyżej ich rozwalę. Nie przeszkadzajcie sobie.
- SĄ BLISKO! POMOCY! NIE ZOSTAWIAJCIE MNIE TU! CARL! MICHONNE! LULU! MUSIAŁEM TO ZOBACZYĆ! BŁAGAM!
- JA MU DAM KURWA LULU - krzyknęła oburzona - Ja mu nie pomagam.
Brunet starał się ściągnąć deskę przymocowaną do drzwi, aby je otworzyć i wpuścić mężczyznę.
- Odsuń się - powiedziała Michonne do chłopaka, po czym zaczęła rozwalać deskę siekierą którą zgarnęła z podłogi.
Lucy widząc ich zmagania, sama wzięła drugą siekierę, na plecy zarzucając kosę i zaczęła pomagać odbezpieczyć drzwi. Po otworzeniu ich, do środka wbiegł mężczyzna, przez co wszyscy równo odeszli od drzwi patrząc na wlewających się do środka sztywnych. Czarnowłosa spojrzała na kobietę, po czym kiwnęła głową. Nie trzeba było czekać długo, aby obie równocześnie wyciągnęły swoje bronie.
Michonne od przody stała ścinając głowy sztywnym, natomiast Lucy starała się znaleźć gdzieś po środku, aby móc zacząć się kręcić wokół własnej osi z kosą w dłoniach, jednocześnie szatkując wszystkich napotkanych sztywnych.
- BIEGNIJCIE! - krzyknęła - PORADZĘ SOBIE - krzyknęła przestając się kręcić, kiedy tylko reszta wpadła do kanciapy.
- HEJ WY! DO WAS MÓWIE! - krzyknęła podskakując w miejscu, aby zwrócili na nią uwagę - JAK JESTEŚCIE TACY CWANI, TO TUTAJ WŁAŚNIE CZEKA NA WAS WASZE ŚWIEŻE MIĘSKO! - pokazała na siebie, patrzą na ich reakcje.
Gdy zauważyła że odeszli od tamtych drzwi, a zaczęli kierować się w jej stronę, jak gdyby nigdy nic wybiegła z kościoła pełnego martwych i martwych martwych. Zatrzasnęła, jeszcze o dziwo żyjące drzwi. Nawet nie zauważyła kiedy zjawił się obok niej Carl, który zaczął zabijać je deskami z zewnątrz.
- Uwielbiam zastrzyk świeżej adrenaliny o poranku - westchnęła poprawiając włosy dłonią.
- To co teraz?
CZYTASZ
She Is Crazy | The Walking Dead
Fanfiction-Ona jest cholernie szalona! -Wiem i... Podoba mi się to ---- Okładka by Ja