Wszystko przewidywalne do bólu aż
Coraz bardziej bez wyrazu moja twarz
Głos cichy i zmęczony
W apatii pogrążony
Udręczony nadmiernym myśleniem
Bolesnym w mym boku cierniem
Nienawidzę mieć racji będąc pesymistą
Ta nieomylność rozrywa dusze mą
Wulkan emocji
Smutnego człowieka co o szczęściu śni
Moje pragnienia miłosne
Są naprawdę żałosne
Przewidywalne że się nie uda
Nie wierze w cuda
Uśmiech rzadkością
Pozostawiony tylko z nieustającą słabością
Znużony i smutny
Los bywa okrutny
Chce się odezwać a jedynie szloch chce się z ust wydobyć
Coraz trudniej tą rozpacz zbyć
Nie mam pojęcia dlaczego
Jaki jest skutek nieszczęścia mego
Czemu w nocy nie mogę spać
Dlaczego taki jestem kurwa mać
Nie cierpię tego że innych martwię
Kiedy mnie co mi jest jebie
Mają ważniejsze rzeczy do roboty
A nie poświęcać czas na moje durnoty
Znikną jak każda z moich relacji
Naprawdę chciałbym nie mieć znów racji
Sam byłem i sam pozostanę
Nie ważne czy moje serce będzie poharatane
Bez znaczenia jak się czuje
Tylko te swoje żałosne zawodzenia snuje
Pustka i znużenie
Takie moje przeznaczenie
Nie istotne jak bardzo boli
Nie ma wyjścia z tej niedoli
Nie istotne a wręcz trywialne
Wszystko jest za bardzo przewidywalne...