Jak co dzień wstałem z Heliosem, że tak powiem. Podszedłem do okna i szepnąłem:
-Dzień dobry Heliosie. Dobranoc Selene- wiedziałem, że mnie nie słyszą ale to jedno z moich "porannych rytuałów". Nie wiem co bym bez tego zrobił. Bo nigdy nie próbowałem inaczej wstawać. No! To teraz czas na śniadanko! Jak zwykle zrobiłem sobie śniadanie na słodko. Inaczej omlet z bitą śmietaną i owocami. A dokładniej z figami, melonami i mandarynkami. Te owoce rosną w ogrodzie do którego tylko ja i mama mamy dostęp. Dla osób trzecich jest to pole treningowe. Za to dla nas przepiękny ogród, pole i miejsce do hodowania zwierząt. Niektóre do polowania, a niektóre dają inne dania. Jak na przykład krowy mleko, kury jajka i tak dalej. Omlety popijałem ciepłą herbatą z dodatkiem cytryny. Uwielbiam takie śniadania. Po zjedzeniu umyłem naczynia i przebrałem w już podarte ubrania i wyszedłem do tego pięknego miejsca. W końcu trzeba zająć się roślinami i zwierzętami. Chociaż najpierw rośliny. W końcu niektóre lądują do zwierząt. A jeszcze mąkę trzeba zrobić. Tyle roboty na dzisiaj. Ale co tam. Lubię to. Gdy tylko skończyłem z roślinami poszedłem do zwierząt:
-Jak tam, moi drodzy? Och, trzeba owce przyciąć bo pewnie wam gorąco. Helios nieźle dziś świeci. No i są jajka do zebrania i oczywiście mleczko. Ach, wspaniale!- najpierw obciąłem owce a następnie zebrałem jajka. W końcu czas na krowy. Gdy napełniło się pierwsze wiadro dałem je cielętom. W końcu mama mnie nauczyła, że tak się robi. Gdy wszystko zebrałem spakowałem je do osobnych lodówek i zszedłem do piwnicy gdzie mama zrobiła dla mnie strzelnice. W końcu jestem synem samej Artemidy. Dziwne by było gdybym nie umiał walczyć. Chwyciłem mój łuk. Był drewniany ze złotymi zdobieniami. W rękach leżał tak jakby był po prostu stworzony dla mnie. Chwyciłem strzałę i westchnąłem. Spojrzałem na cel i strzeliłem. Podszedłem do celu i westchnąłem. Milimetr od 100. Nie no...to jest 99,99 czy jak to liczyć? Beznadzieja. Na walkę mieczem muszę czekać na mamę bo zwykle wtedy robimy sparring. No cóż...odszedłem od celu i chwyciłem drugą strzałę szepcząc do siebie:
-Tym razem będzie lepiej. Na pewno. Na Artemidę- i strzeliłem. Podszedłem i uśmiechnąłem się. 100! Pełna 100! Nie milimetr dalej. Ani nawet pół milimetra od celu. W sumie to...da się strzelić pół milimetra od celu? Byłbym chyba pierwszy na świecie....chyba. Bo pewności nie mam. Jeszcze trochę poćwiczyłem i poszedłem na górę by zrozumieć, że jest już popołudnie i czas na obiad. Na obiad mięsko, które mama upolowała. Gdy tylko zjadłem usiadłem przed zeszytami i zacząłem naukę czytając na głos:
-Geia sas, me léne Nikifóro (witaj, nazywam się Nikiforos)- nagle usłyszałem kobiecy głos:
-Geia sou Nikifóre. Me léne Ártemis. Pós ítan i méra sou? (witaj,Nikiforosie. Nazywam się Artemida. Jak ci minął dzień?)- uśmiechnąłem się do mamy:
-Polý kalá. Enó máthaina toxovolía, pyrovólisa akrivós sti mési (bardzo dobrze. Podczas nauki łucznictwa strzeliłem w sam środek)- poczochrała mnie po głowie:
-Syncharitíria (gratulacje)- przytuliłem ją i szepnąłem:
-Mamá s'agapó (kocham cię, mamo)- przytuliła mnie delikatnie i pocałowała w czubek głowy:
-Ki egó se agapó, gie mou (ja ciebie też, synku)- niektórzy by pomyśleli, że mnie więzi. Ale ja się nie czuję uwięziony. Uczy mnie walki i greckiego by jeśli bym nie miał wyjścia i musiał poznać moją rodzinę był gotowy przynajmniej z tych dwóch rzeczy. By byli pewni kto jest moją matką. Puściła mnie i z uśmiechem spytała:
-Jadłeś obiad?- przytaknąłem:
-Niedawno, mamo- ta pocałowała mnie w nos:
-A więc zasługujesz na deser. Co powiesz na ciasteczka czekoladowe?- klasnąłem szczęśliwie. Kocham jak mama gotuje. Szczególnie, że robi to tylko dla mnie i dla siebie:
-Oczywiście, mamusiu- westchnęła:
-Jak to możliwe, że kochasz słodycze jak twój wujek chociaż się nigdy nie poznaliście?- zaśmiałem się:
-Taki urok, mamusiu - uśmiechnęła się. Lubiła słuchać mój śmiech i widzieć jak się uśmiecham. Dlatego robiłem to jak najczęściej. Nawet gdy coś mnie zasmuciło to smuciłem się bądź płakałem gdy jej nie było. Zawsze myślałem, że tak jest lepiej. Szczęśliwe chwilę z mamą. Smutne chwilę sam lub ze zwierzętami. Tylko one widziały mój smutek. I niech tak zostanie:
-Idziemy potrenować?- przytaknąłem. Lubiłem to. Podczas treningu oczywiście jak zwykle mama wygrała ale po prostu jestem jeszcze dzieckiem. Kiedyś ją pokonam. Przysięgam na Styks! Skończyliśmy trening wieczorem i od razu zrobiła nam kolację. A po kolacji i kąpieli położyła mnie spać:
-Dobranoc, mamo- pocałowała mnie w czoło:
-Dobranoc, synku- i poszła. A ja wstałem i spojrzałem przez okno szepcząc:
-Dobry wieczór Selene. Dobranoc Heliosie- po czym wróciłem do łóżka i oddałem się w objęcia Morfeusza
CZYTASZ
Jedyny
FantasyA co jeśli siostra Apollo, Artemida miałaby dziecko. I to nie byle jakiego lecz syna? Syna o którym inni greccy bogowie nie wiedzą? Ani bogowie, ani potwory, ani nawet jej łowczynie. Chłopak ukryty przez całym światem chociaż uwielbiany przez matkę...