Hello, Serducha❤ dzisiaj krótko, ale to już ostatni rozdział. Przed Wami Epilog, który pojawi się w środę😁. Enjoy!
Ciemne deszczowe chmury, wisiały nad głową Leyi, gdy wreszcie po prawie pięciu godzinach, zaciskając palce na pasku torebki, wyszła z budynku lotniska w Seattle. Na krótką chwilę przymknęła powieki, ukryte za okularami przeciwsłonecznymi i wzięła głęboki wdech. Minęło kilka miesięcy odkąd po raz ostatni tu była, ale wtedy...
Leya, nie rób sobie tego, nie teraz — żałosny głos w jej głowie nie pozwolił na powrót do przeszłości, nakazał spokój.
Otworzyła oczy, po czym sięgnęła do torebki i wyciągnęła z niej tabletki na uspokojenie. Przez ostatnie dwa dni łykała je prawie jak owocowe cukierki, ale nie przejmowała się tym. Nie mogła rozkleić się tutaj, więc łapała się dosłownie wszystkiego, co przynosiło chwilowe ukojenie.
Pospiesznie podeszła do jednej z taksówek i zajmując miejsce, rzuciła cicho do kierowcy:
— Cmentarz Lake View, proszę.
Mężczyzna skinął, na moment krzyżując z nią spojrzenie we wstecznym lusterku, po czym ściszywszy muzykę, sączącą się z radia, ruszył.
Leya odwróciła głowę i zapatrzyła się w widok za szybą, jednak w ogóle go nie dostrzegała. Myśli uparcie wywlekały na wierzch wspomnienia uśmiechu Renzo, jego głosu, czułych słów, a nawet początkową walkę z nim. Opuchnięte powieki zapiekły nieprzyjemnie, kiedy na policzku poczuła pierwsze łzy, za nimi spłynęły kolejne. Jej ciałem, raz po raz wstrząsały dreszcze, nad którymi nie umiała zapanować, dlatego też ciaśniej objęła się ramionami, jakby to miało jej pomóc. Nie pomagało.
— Dobrze się pani czuje? — Przez bańkę wypełnioną bólem przedarł się głos.
Leya zerknęła w bok i napotkała zmartwiony wzrok taksówkarza. Pospiesznie przetarła łzy.
Nie.
— Tak — skłamała i odchrząknęła, gdy z jej gardła wydostał się nieznany jej skrzek. Nie przypominał ludzkiego głosu.
Mężczyzna więcej nie zagadywał, za co była mu wdzięczna.
W ciszy dotarli do miejsca, zapłaciła za kurs i z lekkim ociąganiem się wysiadła. Skórę na dłoniach miała poranioną od ciągłego wbijania sobie w nią paznokci, a oczy piekły tak bardzo, że raz po raz zaciskała powieki, żeby tylko wyostrzyć obraz, który nieznacznie jej się rozmazywał.
Podchodząc bliżej cmentarnej bramy na moment się zawahała, kiedy zauważyła kilku mężczyzn w ciemnych, jednakowych garniturach, pilnujących wejścia. Ochroniarze. Nie pomyślała o tym wcześniej. Była głupia sądząc, że ot tak wejdzie sobie na cmentarz, by uczestniczyć w pogrzebie, zwłaszcza jak chwilę wcześniej zawrócili jakąś kobietę. Nie mogła się jednak poddać, musiała pożegnać Renzo choćby z daleka.
Ruszyła przed siebie z niemałym trudem, bo każdy krok wykonywała, jakby do nóg przytwierdzono jej betonowe bloki.
Z chwilą, gdy od bramy dzieliło ją raptem kilka jardów, tuż obok Leyi wyrósł Matteo. Przystanęła nagle i nie zsuwając okularów, spojrzała na niego. Dostrzegła wyraźne zmęczenie na jego twarzy, a przede wszystkim ogromną stratę w ciemnych oczach.
— Ja... Muszę... — Warga jej zadrżała, głos nieznacznie się załamał.
— Leya, przyjmij moje kondolencje — wypowiedział cicho, tak, by jego słowa dotarły tylko do jej uszu. Bo były przeznaczone tylko dla niej.
Nie odpowiedziała, nie potrafiła wydusić z siebie żadnego dźwięku, niczego.
— Chodź, zaprowadzę cię — kontynuował, kiedy z jej ust nie padły żadne słowa.
W odpowiedzi jedynie przytaknęła. Bała się otworzyć usta w obawie, że wtedy rozpadnie się na drobne kawałki. Z ledwością, w dodatku żmudnie zbierała je jakoś do kupy przez ostatnie godziny.
Szli pustą alejką w milczeniu. Już z daleka widziała postacie odziane w ciemne garnitury i mimowolnie nieznacznie zwolniła.
— Zostanę... Tutaj... Sama... — wyszeptała, zatrzymując się tuż przy jednym z drzew.
Nie chciała, by ktokolwiek ją zobaczył, wolała ukryć się przed wszystkimi.
Była tutaj tylko dla niego, dla Renzo, dla mężczyzny, którego kochała.
Oczy wypełniły jej się łzami, serce zaś boleśnie obijało jej się o żebra i ani myślało zwolnić, chociaż pragnęła, by przestało boleć, by przestało... bić.
Wpatrywała się w czarną, lakierowaną trumnę, którą powoli opuszczano w dół, i jedyne, o czym myślała, to żeby zająć jego miejsce. To ona powinna tam leżeć, nie on.
Żałowała, tak bardzo żałowała swojej decyzji. Mogła się z nim nie kłócić, mogła zgodzić się na bycie tą drugą, bolałoby, jasne, ale może wtedy nigdzie by nie wyjechał, może nic by się nie stało. Tak bardzo żałowała, że nie powiedziała mu wtedy, że też go kocha.
Łzy osiadłe na rzęsach w końcu spłynęły jej po policzkach, ale nie przetarła ich. Pozwoliła im spływać, jedna po drugiej, skapywać z brody, wsiąkać w materiał sukienki. W jej gardle utworzyła się tak wielka gula, że z ledwością udało jej się przełknąć ślinę. Bolało ją wszystko, i fizycznie i psychicznie. I o ile fizycznie jakoś się trzymała, to psychikę miała w opłakanym stanie, była całkowicie sponiewierana. Cienka nić trzymająca ją na powierzchni naprężyła się niebezpiecznie i Leya tylko czekała aż ta pęknie. To niewiele ją obchodziło, nic ją nie obchodziło, bo straciła ukochaną osobę.
Drżącą dłonią przetarła w końcu policzki. Wtedy też poczuła na sobie czyiś wzrok.
Rozejrzała się, natrafiając spojrzeniem na utkwione w nią ciemne oczy, tak znajome, niemal identyczne, ale inne. Bo nie były to oczy Renzo.
Tiago wpatrywał się w nią intensywnie. Z miejsca, w którym stała wyraźnie widziała udręczenie na jego twarzy, co jeszcze boleśniej zgniotło jej zmaltretowane serce.
Cofnęła się o krok, później wykonała kolejny. Następne nie były łatwiejsze, a i tak je powielała, aż w końcu tłum zniknął. Odwróciła się na pięcie i dławiąc się własnymi łzami ruszyła pospiesznie przed siebie.
Ból był tak silny, że nie potrafiła sobie z nim poradzić. Wnętrzności podchodziły jej do gardła, chociaż żołądek miała pusty, bo nic nie jadła od wczoraj, a może przedwczoraj... Nie pamiętała. Nic już nie miało znaczenia, straciła sens życia.
Oddałaby wszystko, by jeszcze raz móc zobaczyć Renzo żywego. Oddałaby dosłownie wszystko.
I chciała umrzeć.
Twitter: #kolumbijskieREVENGEmm
CZYTASZ
REVENGE. Kolumbijskie dziedzictwo #1 (ZAKOŃCZONE)
RomanceNie od dziś wiadomo, że zemsta najlepiej smakuje na zimno. Renzo Cardino całe swoje życie podporządkował chęci zemsty. Latami uczył się cierpliwości, próbując odnaleźć spadkobiercę największego wroga, aby uderzyć w jego słaby punkt. Jedno przypadkow...