Rozdział 10 Stanley Shunpike, śmierciożercą?

23 4 0
                                    

Na wszystkich kolejnych lekcjach eliksirów szło mi całkiem dobrze, a Harry nadal kierował się wskazówkami Księcia Półkrwi, nawet jeśli różniły się od tego, co napisał Libiatus Borage. Na czwartej lekcji Slughorn wychwalał, umiejętności Harry'ego mówiąc, że rzadko zdarza się mu uczyć kogoś tak utalentowanego. Ani Ron, ani Hermiona czy ja nie byliśmy tym zachwyceni. Kiedy Harry zaoferował, że podzieli się z nami książką, okazało się, że Ron ma większe problemy z odczytaniem ręcznych zapisków niż Harry, a nie mógłby cały czas prosić go, by czytał je na głos, bo mogłoby to wyglądać podejrzanie. Hermiona za to twardo trzymała się tego, co nazywała — oficjalnymi — instrukcjami, ale miała coraz gorszy humor, gdy okazało się, że — oficjalne — instrukcje dają słabsze rezultaty, niż te Księcia ja natomiast nie potrzebowałam wskazówek, chciałam wszystko osiągnąć sama, liczyłam już nie tyle na szczęście ile na swoją intuicję i wiedzę. Nikt z nas nie miał pojęcia, kim mógłby być Książę Półkrwi. Mimo iż mieliśmy wiele zadane, poświęcałam sporo czasu na czytanie swojego egzemplarza Zaawansowanego Warzenia Eliksirów. Starałam się także samodzielnie przygotować się do kolejnych zajęć, by wypadać na nich jak najlepiej.

— Nie możesz nadal udawać, że nic się nie dzieje — powiedziała zirytowana Pansy, gdy zamknęłam w końcu książkę w sobotni wieczór w oczekiwaniu aż Henry i Blaise przyjdą do nas, tak jak było umówione — nie możesz nadal go unikać. Prędzej czy później wpadniecie na siebie i co?

— Staram się nie zakładać, że będzie to prędzej, a później, cóż po prostu powiemy sobie cześć. Nie sądzę, by było o czym więcej mówić. — westchnęłam — Jakkolwiek by było, to teraz już nic nie mogę zmienić, on powinien to wiedzieć, w końcu z Draco zrobiłam, co musiałam i mogłam, a jeśli o niego wcale nie chodziło, bo to także muszę zakładać, to przecież nic nie mogę poradzić, jeśli jest zakochany i szczęśliwy.

Pansy nie odpowiedziała. Spojrzała na mnie smętnie i zabrała swoje wypracowanie na temat Zasad Aportacji. Spojrzałam na zegarek i w pośpiechu wstałam z łóżka.

— Za pięć ósma. Lepiej już pójdę, bo spóźnię się do Snape'a.

— Ooooooooch! — wysapał Henry, który właśnie wszedł z Blaisem do naszej sypialni — Już uciekasz, no okej. Powodzenia! Będziemy tu na ciebie czekać, chcemy usłyszeć, czego cię nauczył!

— Okej, do później — powiedziałam, wychodząc.

Wyszłam zza portretu i po kilku krokach dotarłam do gabinetu Snape'a. Zastukałam w drzwi.

— Wejdź — powiedział Snape.

— Dobry wieczór, panie profesorze — powiedziałam, wchodząc do środka i widząc Harry'ego, który odpracowywał swój szlaban, przepisując jakieś stare zwoje.

— Dobry wieczór Cassandro, proszę, usiądź tu — rzekł spokojnie Snape, wskazując na drugie krzesło — mam nadzieję, że ciekawie upłynął ci pierwszy tydzień w szkole?

— Tak, dziękuję, sir.

— Pewnie zastanawiasz się, czego chcę Cię uczyć, skoro radzisz sobie całkiem nieźle...

— Yyy...— zaczęłam niezgrabnie, jednak Snape nie dał mi skończyć.

— Eliksiry, jakie omawiacie na lekcjach to podstawy, chcę przekazać Ci kilka innych receptur, wykraczających poza ramy programowe. Oczywiście możemy przerobić też to, co będziesz omawiać z profesorem Slughornem, o ile czujesz taką potrzebę.

— Nie, sądzę, że z tym sobie poradzę sir.

— Doskonale, więc przejdziemy do eliksiru na śluz błękitnego ślimaka.

Kwadrans przed godziną ciszy nocnej wróciłam do swojej sypialni, zostawiając Harry'ego nadal u Snape'a. Moi przyjaciele tak jak obiecali, czekali na mnie, streściłam im zajęcia, po czym porozmawialiśmy chwilę i po mentalnej prośbie Henrego zakomunikowałam Pansy, że dziś mają z Blaisem sypialnię dla siebie do drugiej, jeśli chcą, bo idę do Henrego. Nietrudno było przewidzieć ich reakcję, oboje byli zadowoleni. Wzięłam więc szybki prysznic, zarzuciłam piżamę, szlafrok i poszłam do sypialni przyjaciela, gdy w pokoju wspólnym nie było już nikogo. Długo rozmawialiśmy nie tylko o szkole, ale i o tym, co się zbliża, Henry także miał pewne niejasne przeczucie, że coś złego nadchodzi, coś mrocznego i przytłaczającego, z nerwów rozbolał mnie brzuch, więc gdy zbliżała się druga dwadzieścia, nie rozmyślałam już, tylko wróciłam do siebie i próbowałam zasnąć. Przymknęłam oczy, lecz nie mogłam, niespokojna próba zakończyła się płytką pierwszą fazą snu, która przepełniona była lękiem i żalem, wybudziłam się po piętnastu minutach. Wyjęłam z dziennika zdjęcie moje i Samuela, które zrobiliśmy poprzedniego lata, spędzając wspólnie wakacje. Byliśmy tacy szczęśliwi, zakochani, przytuleni. Promienieliśmy szczęściem.

Ślizgonka z wyboru 6Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz