Rozdział 18 „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli" - czy na pewno?

19 3 0
                                    

Kolejny poranek samym swoim istnieniem pogłębił moje zmęczenie, byłam niewyspana, całą noc śniły mi się jakieś dziwne zniekształcone postaci, które rozmawiały ze sobą, śmiały się i obejmowały, ale nie widziałam ani ich twarzy, ani sylwetek, nie słyszałam głosu, wiedziałam jedynie, że emanowali radością. Nie rozumiałam, co znaczy ten sen, ale skoro był tak niejasny, nie mógł być wizją, więc nie przejęłam się nim. Podczas śniadania siedziałam obok Pansy, która zerkała na mnie, co jakiś czas, było to dziwne, zrozumiałam, że Pansy czegoś się obawia.

— Pansy, wszystko okej?

— Tak, jasne a co?

— Jesteś jakaś zdenerwowana.

— Ta, wiesz wczoraj zaczęłaś mówić o Owutemach i jakoś mnie nie puściło do dziś, też zaczęłam się przejmować nimi...

— Możemy się uczyć przecież razem, no ale uprzedzam, nie zostanie Ci wiele czasu na nic innego, bo mam dość napięty plan, zobacz — wyjęłam z torby notes z planerem, w którym aż roiło się od notatek.

„Biblioteka 15 minut!", „Biblioteka 1,5 h", „Ćwiczenia praktyczne 30 min"

— Och... Faktycznie ostro zamierzasz pracować.

— Oczywiście, nie mogę sobie pozwolić na zawalenie czegoś, zależy mi na tym.

— Jasne, a gdzie czas na przyjaciół na pogawędki i w ogóle?

— Podczas posiłków czy przed snem, spokojnie ogarnę to.

— Tak, a sabat?

— Co z nim? Nie otrzymam pewnie misji, póki nie skończę szkoły, no a o ważnych wydarzeniach wiem z wyprzedzeniem więc spokojnie.

— Tak, no to zapowiada się intensywna nauka, a ktoś Ci będzie pomagał?

— Kogo masz na myśli?

— Nie wiem, Hermionę albo Samuela?

— Samuela? Dlaczego pomyślałaś akurat o nim?

— No jest korepetytorem i myślałam...

— Właśnie, on jest korepetytorem, a ja nie potrzebuję konsultacji, tylko nauki. W ogóle co to za pomysł, w końcu znam go zbyt słabo by prosić go o pomoc w nauce, ma swoje zajęcia.

— Jasne, nie no, tak tylko mówię.

— Świetnie. Okej, uciekam, mam dziesięć minut więc powinnam zdążyć, sprawdzić właściwości Marzymięty, wyczytałam wczoraj, że działa uspokajająco, ale nie rozleniwiająco, może być ciekawą rośliną. Pa!

Niemal biegiem wyszłam z Wielkiej Sali.

— Zwariuję, serio oszaleję. Cassie w depresji to masakra, ale bez wspomnień o nim — spojrzała pogardliwie na Samuela, który siedział znudzony nad swoim talerzem — to totalny kujon bez czasu dla przyjaciół i chęci do rozrywki.

— Tak, totalna klapa.

Lekcja eliksirów była wyjątkowo interesująca tego dnia.

— Siadajcie, siadajcie, proszę! Szybciutko, już! Mamy dziś wiele do zrobienia! Trzecie Prawo Golpalotta...kto może mi je wyłożyć? — Ależ Panna Black może, oczywiście!

— Trzecie Prawo Golpalotta mówi, że antidotum dla wieloskładnikowej trucizny równa się sumie antidotów dla każdego ze składników z osobna.

— Dokładnie! — rzekł uśmiechając się Slughorn. Dziesięć punktów dla Slytherinu! Teraz, jeżeli przyjmiemy Trzecie Prawo Golpalotta za prawdziwe...

Pansy starała się zrozumieć słowa Slughorna dotyczące prawdziwości Trzeciego Prawa Golpalotta, bo z jego definicji nic nie rozumiała. Nikt, z wyjątkiem mnie i pewnie Hermiony nie zdawał się nadążać za potokiem słów Slughorna.

—...oczywiście, zakładając, że dokonaliśmy poprawnej identyfikacji składników eliksiru za pomocą Scarpin's Revelaspell. Naszym początkowym zamiarem nie jest stosunkowo proste dopasowanie wybranego antidotum do jego składników, ale odnalezienie tego dodanego składnika, który będzie w niemalże alchemicznym procesie przekształcał pozostałe elementy...

Pansy siedziała obok mnie i gapiła się na mnie ja zaś z uwagą notowałam większość tego co mówił nauczyciel.

—... Tak więc — zakończył Slughorn — chcę, by każde z was podeszło tu i wzięło z mojego biurka jedną z fiolek. Waszym zadaniem jest stworzenie antidotum przeciwko truciźnie znajdującej się wewnątrz każdej z nich. Macie czas do końca lekcji. Powodzenia i nie zapomnijcie o waszych rękawicach ochronnych.

Wstałam z miejsca i byłam w połowie drogi do biurka Slughorna, kiedy reszta klasy zorientowała się, że już czas się ruszyć. Kiedy Pansy wróciła do stolika, byłam już w trakcie wkraplania zawartości swojej fiolki do kociołka i rozniecałam pod nim ogień. Moja trucizna miała jaskrawo różowy odcień.
Pansy wyciągnęła swój egzemplarz Zaawansowanego Komponowania Eliksirów i otworzyła go na rozdziale o Antidotach. Znalazła Trzecie Prawo Golpalotta, napisane słowo w słowo jak je wyrecytowałam, nic dziwnego, mogłam powiedzieć je swoimi słowami, ale wolę podpierać się książkowym opisem.
Machałam różdżką nad swoim kociołkiem z precyzją, by niczego nie pominąć. Niestety Pansy nie była w stanie odgadnąć, jakiego zaklęcia używałam, bo byłam już tak dobra w niewerbalnych inkantacjach, że nie musiałam wypowiadać słów na głos.
Slughorn przechadzał się po klasie i spoglądał z nadzieją w kierunku kociołków, kiedy obejmował wzrokiem lochy, wydając, co trochę okrzyki zachwytu, jak to miał w zwyczaju. Było to zaskakujące, zważając na męczący zapach zepsutych jaj panujący w lochu.

— Cassie?

— Mm? — mruknęłam zbyt zajęta, by spojrzeć w jej stronę.

— Co powinnam...?

— Och, podgrzej, rozpoznaj składniki zaklęciem, później podziel je osobno i ...

— Panno Black, no, no jak zwykle wygląda to obiecująco.

— Dziękuję sir.

Promieniałam, znów byłam zajęta dekantacją, pooddzielanych składników eliksiru do osobnych kryształowych fiolek. Chwilę później poszłam w kierunku kredensu, w którym przechowywano składniki eliksirów i zaczęłam go przeszukiwać.

Pansy zdała się na siebie, jednak była już pewna, że musi coś zrobić, Cassie nigdy nie zostawiłaby jej samej sobie, gdyby chory pęd do nauki nie zaćmił jej umysłu.

Wróciłam z pękami suszonych ziół i rozdzieliłam je do odpowiednich fiolek, zamieszałam nimi i znów zlałam wszystko do kociołka, a jego zawartość zabulgotała, przybrała transparentny odcień i już tak nie cuchnęła.

Slughorn zawołał:

—Dwie minuty do końca!

Pansy poddała się, dodane przez nią składniki nie spowodowały zamierzanego efektu, zawartość jej kociołka była zielona i bulgotała, wydzielając jeszcze paskudniejszy smród niż dotychczasowo.

— Czas...MINĄŁ! — Zawołał Slughorn żywo. — No, zobaczmy, co zrobiliście! Blaise...co dla mnie masz?

Slughorn przechadzał się powoli po sali, przyglądając się różnym antidotom. Nikt nie zdążył skończyć na czas swojej pracy, oprócz mnie, byłam w szoku, bo nawet Hermiona zdawała się być w tyle, właśnie starała się wepchnąć w pośpiechu jeszcze kilka składników do swojej fiolki, zanim Slughorn dotarł do niej. Gdy nareszcie podszedł do naszego stołu niemal na samym końcu, powąchał mój eliksir, uśmiechnął się, lecz widząc bulgoczącą substancję w kociołku Pansy skrzywił się. Podszedł do Harry'ego i Rona, tam również sytuacja nie wyglądała najlepiej.

— A ty Harry — zapytał. — Co ty masz mi do pokazania?

Harry wyciągnął rękę, w której trzymał bezoar. Sprytnie pomyślałam i uśmiechnęłam się do niego. Slughorn patrzył na jego dłoń przez pełne 10 sekund, po czym ujął ją i wybuchnął głośnym śmiechem.

— Masz tupet, chłopcze! — zagrzmiał, biorąc bezoar i trzymając go tak, by cała klasa mogła go zobaczyć. — Jesteś tak podobny do swojej matki..., więc nie mogę mieć do ciebie pretensji...bezoar mógłby służyć zapewne, jako antidotum dla wszystkich tych trucizn! To właśnie nazywam wyczuciem, którego potrzebuje twórca eliksirów! — Powiedział Slughorn radośnie, zanim Harry zdążył odpowiedzieć. — Zupełnie jak jego matka... ona wykazywała się tą samą intuicją w tworzeniu eliksirów, bez wątpienia ma to po Lily... tak, Harry, tak, jeżeli masz bezoar, to może pozwolić ci uniknąć... jednakże nie działa on na wszystko i jest bardzo rzadki, więc jest bardzo ważnym poznanie umiejętności mieszania antidotów... Taką umiejętnością wykazała się dziś panna Black, doskonałe użycie ziół i nawet spożytkowanie skorupy ślimaka błękitnego, co nie było łatwym... gratuluję.

Zadzwonił dzwonek.

— Czas się pakować — powiedział Slughorn. — I jeszcze dziesięć punktów dla Slytherinu za doskonałą pracę panny Black oraz dziesięć dla Gryffindoru za tupet pana Pottera. — Wciąż chichocząc, odszedł, kiwając się jak kaczka, w stronę swojego biurka na przedzie lochów.

Zauważyłam, że Harry nie szczególnie spieszył się z opuszczeniem klasy, jednak ja wręcz przeciwnie, niemal biegłam, by móc poprosić Snape'a o udostępnienie jakiejś sali na moje ćwiczenia, miałam na nie sporo czasu, teraz wypadało mi akurat okienko, więc na spokojnie mogłam się tym zająć.

— Przepraszam sir — zaczęłam, spotykając go na korytarzu — Chciałabym o coś spytać.

— Pytaj więc Black...

— Zastanawiałam się, czy mogłabym korzystać z jakiejś sali do własnych ćwiczeń? Chcę przećwiczyć kilka zaklęć i innych potrzebnych do Owutemów.

— Myślę, że nie będzie to problemem, proponuję salę czterdzieści cztery w lochach. Znajdziesz tam sporo przydatnych przedmiotów, uważam jednak, że powinnaś ćwiczyć pod okiem kogoś, kto może w razie problemu interweniować. Tak, z tego, co mi wiadomo, twój znajomy ma teraz wolne, więc poproszę go o nadzór nad Tobą.

— Czy to konieczne? Proszę się nie obawiać, nie mam w planach wysadzenia szkoły w powietrze.

— Mam taką nadzieję, jednakże będę spokojniejszy, jeśli ktoś będzie miał Cię na oku, sądzę, że dyrektor zgodzi się ze mną.

— No cóż, dobrze, skoro tak, to ja już pójdę do sali.

— Dobrze, zaraz przyślę tam pana Claudere.

Poszłam pospiesznie do sali, mając nieco ponad godzinę wolną, zaplanowałam na spokojnie przećwiczyć kilka zaklęć. Sala czterdzieści cztery mieściła się sześć pomieszczeń za gabinetem Snape'a, była otwarta i faktycznie znalazło się w niej sporo różnorodnych przydatnych przedmiotów od kociołków, przez pióra, składniki eliksirów, zioła, rośliny i eksponaty, na których mogłam ćwiczyć. Zaczęłam więc bez zbędnej zwłoki od zaklęć spisanych poprzedniego wieczoru. Nie długo przyszło mi jednak ćwiczyć samotnie.

— Cześć Cassie.

— Cześć. Wybacz, profesor Snape uparł się, żebyś mnie obserwował, nie chciałam Ci zabierać czasu.

— Żaden problem i tak nie miałem już ochoty na ślęczenie nad dokumentacją z sabatu.

— Jasne, to co, ja poćwiczę, a Ty jak coś to ratuj — zaśmiałam się przesadnie, próbując udać damę w opresji.

— Zawsze.

Poczułam się niezręcznie, jego wzrok był jakiś mętny, smutny, a zarazem szczęśliwy.

— Wybacz — pokręciłam głową na boki — to nie moja sprawa, ale jesteś jakiś rozbity, widzę, że masz jakiś kłopot, mogę Ci jakoś pomóc?

— Myślę, że tak, ale nie teraz, teraz zajmij się sobą, jeśli zechcesz mi pomóc, to może wieczorem, znajdziesz dla mnie chwilę.

— Yyy... No dobrze, jasne.

Nie rozumiałam, jak mogłabym pomóc mu wieczorem i czemu wtedy, a nie teraz, jednak zajęłam się swoimi ćwiczeniami, czując na sobie raz po raz spojrzenie Samuela. Broniłam się, by nie podsłuchać jego myśli, zamknęłam się na nie na wszelki wypadek. Jego obecność nieco mnie onieśmieliła, dekoncentrowała do tego stopnia, że przekręciłam jedno z zaklęć, a ono odbiło się jak od niewidzialnej tarczy i powaliło mnie na ziemię. Samuel niemal natychmiast znalazł się obok.

— Penny? Wszystko w porządku? Jesteś cała? Pokaż się.

Dotknął moich odkrytych ramion, rąk, nóg i czoła, a gdy to zrobił, poczułam jakby delikatnie raził mnie prąd.

— Zdaje się, że jesteś w jednym kawałku. Możesz wstać?

— Tak, chyba tak, dzięki.

Pomógł mi wstać i pilnował, bym się nie zachwiała.

— Może wystarczy na dziś?

— Mam jeszcze dziesięć minut, ale może masz rację, odpocznę.

Przysiadłam obok niego w ławce i wpatrywałam się w okno patrząc w głąb jeziora. Czułam, że bacznie mnie obserwuje, odgarnął mi włosy z policzka, które zasłaniały mi twarz. Wzdrygnęłam się.

— Wybacz.

— Nie, nic się nie stało, po prostu nie spodziewałam się byłam zamyślona.

Uśmiechnął się a ja zauważyłam, że gdy to robi, w jego policzkach pojawiają się dołeczki, odwzajemniłam uśmiech i spojrzałam w jego oczy.
Ich błękit był uroczy, poczułam się tak, jakby widział mnie całą, każdą myśl, każdą cząstkę duszy, każde pragnienie i lęk. Jakby znał mnie lepiej niż ja samą siebie. Od jego bliskości przeszedł mnie nagły dreszcz i zakręciło mi się w głowie. Nie rozumiałam co się ze mną dzieje, dlaczego reaguję tak na kolegę, bądź co bądź nauczyciela... to nie było normalne, speszyłam się i odwróciłam wzrok.

— Wszystko w porządku? — spytał.

— Tak, oczywiście, po prostu muszę już chyba iść. — powiedziałam cicho, bo zaschło mi w gardle.

— Jasne. Cassie, jeśli nadal chcesz mi pomóc, to po kolacji będę u siebie, pokój przy bibliotece, następne drzwi. Przyjdź, jeśli zechcesz.

— Przyjdę — powiedziałam, sama dziwiąc się swojej pewnej odpowiedzi.

Złapałam torebkę i wyszłam z klasy, wędrując korytarzem lochu. Było mi zimno, a dłonie się pociły. Co się działo? Nie miałam pojęcia.
Kolejne lekcje minęły szybciej, niż sądziłam, przyłapałam się raz czy dwa na tym, że rozmyślam o błękicie oczu Samuela, jego dotyku, gdy odgarniał mi włosy i trosce, jaką okazał, gdy zaklęcie odbiło się i ugodziło we mnie.

Ślizgonka z wyboru 6Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz