Topniejący na szkolnych błoniach śnieg wraz z nadejściem lutego zmienił się w zimny deszcz. Ciemno—szare chmury wisiały nisko nad zamkiem i były przyczyną bezustannego zimnego deszczu, który sprawiał, że trawniki stawały się śliskie i błotniste. Wynikiem tego było to, że lekcja aportacji dla szóstorocznych miała odbyć się w sobotę rano w Wielkiej Sali (tak by nie opuścić innych lekcji), a nie na błoniach.
Byłam tego ranka pod prysznicem nieco dłużej, niż było trzeba, nie znajdując sił, aby wyjść spod strumienia wody.
W łazience było chłodno, stojąc przed lustrem, zaczęłam przyglądać się swoim włosom, zmieniłam ich kolor, zieleń już nie była dla mnie, aż tak optymistycznie nastawiona do świata nie byłam. Od ostatniej rozmowy z Samuelem unikałam go konsekwentnie, a i przyjaciele milczeli na jego temat. Czułam w sobie pustkę, ale uparcie starałam się ją wypierać. Ogarniał mnie lęk i niepokój, nie wiedziałam, jaka jest jego przyczyna, ale nie było to nic przyjemnego. Moje włosy były teraz inne niż zwykle, dłuższe, grafitowe, falowane. Związałam je w dwa warkocze typu bokserskiego i zaczęłam szukać odpowiedniego stroju. Postawiłam na czarną długą bluzę w optyce tuniki z aplikacją węża, która na rękawach wiązana była czarną wstążką i czarne trampki w róże.
Bardzo chciałam porozmawiać z Draco, ale słowa z listu, by nie mówić mu, co czuję, póki nie poznam prawdy nadal mnie stopowały, mimo że już ją poznałam, nadal bałam się jak on na to zareaguje, w końcu po wizji, jaką pokazał mi Sam, miałam chaos w głowie. Powtarzałam sobie, że to nie może się stać, to nie możliwe, nie teraz. Pokochałaś Draco, zmienił się i on i Ty, nie zrobiłby tego on także Cię kocha. Chociaż, czy na pewno? Dawno nic nie wspominał, ale może mówił a nie pamiętam? Sama już nie wiem, ile straciłam wymazując wspomnienia.
Kiedy ja, Pansy i Blaise weszliśmy do holu, zobaczyliśmy, że stoły zniknęły. Deszcz uderzał o wysokie okna, a zaczarowane sklepienie wirowało ciemnością nad nami, kiedy zbieraliśmy się przed Profesorami McGonagall, Snapem, Flitwickiem i Sprout — Opiekunami Domów — oraz przed małym czarodziejem, którego wzięłam za Instruktora Aportacji z Ministerstwa. Był dziwacznie pozbawiony kolorów, z przeźroczystymi rzęsami, cienkimi włosami, nierzeczywistym wyglądem. Zdawało się, że byle podmuch wiatru mógłby go porwać. Zastanawiałam się, czy proces deportacji i aportacji może w jakiś sposób ograniczyć istotę, lub czy delikatna budowa ciała jest najlepsza dla kogoś, kto chce zniknąć.
— Dzień dobry — powiedział czarodziej z Ministerstwa, kiedy wszyscy uczniowie już przybyli a Opiekunowie Domów, sprawili, że zapanowała cisza. — Nazywam się Wilkie Twycross i będę waszym Instruktorem Aportacji z Ministerstwa przez najbliższe dwanaście tygodni. Mam nadzieję, że uda mi się przygotować was przez ten czas do Testu na Aportację...
— Malfoy bądź cicho i uważaj — warknęła Profesor McGonagall.
Wszyscy zaczęli się rozglądać. Draco oblał się nienaturalnym dla niego rumieńcem. Wyglądał na wściekłego, kiedy odsuwał się od Crabbe'a, z którym wymieniał szeptem uwagi. Rzuciłam okiem na Snape'a, który również wyglądał na zirytowanego, jednak wiedziałam, że nie było to spowodowane zachowaniem Draco, ale faktem, że McGonagall upomniała ucznia z jego domu.
— ... i że po upływie tego czasu większość z was będzie gotowa, by ten test zdać — Dokończył Twycross, tak jakby mu nie przerwano. — Jak zapewne wiecie, niemożliwym jest aportowanie się lub deportowanie na terenie Hogwartu. Opiekunowie Domów zdjęli ten czar z obszaru Wielkiej Sali, dokładnie na jedną godzinę, by umożliwić wam ćwiczenia. Zaznaczam również, że nie dacie rady aportować się poza mury Wielkiej Sali i niemądrym byłoby próbować to zrobić. Proszę, byście ustawili się w ten sposób, byście mieli pięć stóp wolnej przestrzeni przed sobą.
Wybuchło wiele kłótni i przepychanek, kiedy wszyscy zaczęli się rozstępować, wpadając na innych i naruszając ich przestrzeń. Opiekunowie Domów ruszyli w pomiędzy uczniów, przywołując ich do porządku i rozdzielając kłócących się.
Nie pchałam się do przodu, stanęłam mniej więcej w połowie, a przede mną stała Pansy i Blaise.
Czterej Opiekunowie Domów zaczęli krzyczeć „Uciszcie się" i znów zapadła cisza.
— Dziękuję wam — powiedział Twycross. — Teraz więc... — Machną swoją różdżką. Na podłodze przed każdym z uczniów pojawiły się staroświeckie, drewniane obręcze. — W aportacji jedną z najważniejszych rzeczy do zapamiętania tak zwane C.D.R — powiedział Twycross. — cel podróży, determinacja, rozwaga! Krok pierwszy: skupcie myśli na celu podróży — nakazał Twycoss. — W tym przypadku na wnętrzu waszej obręczy. Skupcie się porządnie!
Każdy rozglądał się ukradkiem, by sprawdzić, czy cała reszta też wpatruje się w swoje obręcze, a później pośpiesznie wykonywał polecenie. Wpatrywałam się w okrąg leżący na zakurzonej podłodze i starałam się nie myśleć o niczym innym.
— Krok drugi — zawołał Twycross. — Skupcie swoją wolę na znalezieniu się w wyobrażonym sobie przez was miejscu. Pozwólcie, by każda część waszego ciała stała się jednością z waszym umysłem.
Prychnęłam cicho zirytowana i rozejrzałam się ukradkiem dookoła. Po jej lewej stronie Ron wpatrywał się z taką uwagą w swoją obręcz, że aż poczerwieniał na twarzy. Wyglądał tak, jakby miał zaraz znieść jajko wielkości Kafla. Stłumiłam śmiech i wróciłam do wpatrywania się we własną obręcz.
— Krok trzeci — krzyknął Twycross. — Dopiero kiedy dam znać... Skupcie się na miejscu, utorujcie sobie drogę do nicości, poruszcie się z rozwagą. Uwaga na mój sygnał...raz...
Rozejrzałam się raz jeszcze dookoła. Wiele osób wyglądało na przerażone faktem, że wymaga się od nich tak szybko aportowania.
Spróbowałam się skupić ponownie na swojej obręczy. Skoro potrafię podróżować astralnie, to nie powinno być takie trudne.
— TRZYY!!
Zawirowałam nad obręczą, straciłam równowagę i spadłam nieopodal. Nie byłam jedyną. Cała Sala wypełniona była oszołomionymi ludźmi. Neville leżał rozpłaszczony na plecach. Z drugiej strony Ron wykonał coś w rodzaju piruetu, okrążając swoją obręcz. Wyglądał na sparaliżowanego ze strachu, dopóki nie zauważył Deana Thomasa śmiejącego się z niego. Pansy nie ruszyła się z miejsca a Blaise znalazł się obok mnie oboje ryknęliśmy śmiechem.
— Nieważne, nieważne — powiedział Twycross sucho, sprawiając wrażenie, kogoś, kto nie spodziewał się niczego lepszego. — Uporządkujcie swoje obręcze, proszę, i wracajcie na swoje miejsca...
Druga próba nie poszła lepiej niż pierwsza. Trzecia poszła równie źle. Również czwarta nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. Przeraźliwy okrzyk bólu sprawił, że wszyscy zaczęli się rozglądać. Ku przerażeniu wszystkich Susan Bones z Huffelpuffu chwiała się, stojąc na jednej nodze w swej obręczy. Jej druga, lewa, noga znajdowała się wciąż pięć stóp dalej, w miejscu, z którego próbowała się aportować. Opiekunowie Domów podbiegli do niej. Huknęło i wzniósł się obłok purpurowego dymu. Kiedy się rozwiał, ukazał oczom zgromadzonych szlochającą Susan, z powrotem mającą obie nogi, ale znajdującą się w opłakanym stanie.
— Przypadkowe rozszczepienie części ciała — powiedział Wilkie Twycross beznamiętnie — jest możliwe, kiedy nasz umysł nie jest dostatecznie skoncentrowany. Musicie być bez przerwy skupieni na celu podróży. Musicie się przemieszczać bez pośpiechu, ale z rozwagą...— Twycross wszedł do obręczy, odwrócił się z gracją w obręczy, rozpostarł ramiona i zniknął, wirując szatą. Pojawił się na tyłach Sali. — Pamiętajcie o C.D.R — powiedział — i spróbujcie raz jeszcze...raz... dwa... trzy...
Godzinę później rozszczepienie Susan było wciąż jedyną interesującą rzeczą, jaka się wydarzyła. Twycross nie sprawiał jednak wrażenia zniechęconego. Zapiął płaszcz pod szyją i powiedział po prostu:
—Do zobaczenia w następną sobotę i pamiętajcie wszyscy: cel podróży, determinacja, rozwaga. — Mówiąc to, machnął różdżką, sprawiając, że wszystkie obręcze zniknęły i wyszedł z Sali w towarzystwie profesor McGonagall.
Rozmowy wybuchły w momencie, w którym wszyscy zaczęli iść w stronę Wejściowego Holu.
— Jak ci poszło? — zapytała mnie Pansy podchodząc.
— Nijak, nie udało mi się jak zresztą nikomu, ale i tak lepiej niż Susan...
— Tak, to było straszne.
— Cholerka, myślałem, że to łatwiejsze, no wiecie, w końcu to takie popularne wśród czarodziei, a jednak się przeliczyłem. Muszę to zdać, inaczej matka mnie udusi.
— Ja chyba jednak wolę latanie — powiedziała Pansy, przyspieszając kroku, w miarę jak zbliżaliśmy się do Wejściowego Holu.
Następne kilka tygodni nadal unikałam Samuela i on także zdawał się uszanować moją prośbę, pojawił się tylko kilkukrotnie na posiłkach, a gdy tylko na nich był, ani razu nie spojrzał w moją stronę, nie czułam jego wzroku, jedynie ten palący ból. Na szczęście przez ten czas kilkakrotnie spotkałam się z Draco, wyjaśniłam mu co zrobiłam, powiedziałam jak się czuje i zdradziłam, dlaczego Sam zerwał, nie powiedziałam dokładnie co widział, ale że była to po prostu koszmarna wizja i robił co musiał by do tego nie dopuścić. Draco zrozumiał, ale czułam, że nie pocieszyło go to za wiele, czuł się na przegranej pozycji. Nadal nie wyznałam mu co czuję, chociaż starałam się pokazać mu to każdym możliwym drobnym gestem. W walentynki wspólnie spędziliśmy noc i byłam bliska powiedzenia tych dwóch słów, ale gdy zdobyłam się na odwagę, po upojnych chwilach we dwoje Draco zasnął tuląc mnie do siebie.
Luty szybko przeszedł w marzec, co nie wpłynęło szczególnie na zmianę pogody, z wyjątkiem tego, że było tak samo wietrznie jak często padało. Ku ogólnemu niezadowoleniu, powieszona na tablicy w pokoju wspólnym informacja głosiła, że najbliższa wycieczka, do Hogsmeade została odwołana. Blaise był wściekły.
— To w moje urodziny! — powiedział — tak bardzo na to czekałem!
CZYTASZ
Ślizgonka z wyboru 6
FanfictionŻycie Cassandry obróciło się w gruzy wraz z utratą swojej wielkiej miłości, przeznaczonego jej mężczyzny. W sercu ślizgonki roi się od rozdarcia i bólu, a wspomnienie tej utraconej relacji trawi ją każdego dnia. Czy można zapomnieć o miłości? Czy wa...