Rozdział 29 Lament Feniksa.23

18 3 0
                                    

— Cho no Harry...

— Nie.

— Nie możesz tu zostać... no już, rusz się.

— Nie.

Zauważyłam, że Harry nie chciał zostawiać Dumbledore'a, nigdzie w ogóle nie chciał się ruszać. Ręka Hagrida drżała na jego ramieniu. Jednak już chwilę później Ginny podeszła do niego, chwyciła go i podciągnęła do góry.

— Chodźmy do szkoły — powiedział cicho Sam.

Skinęłam głową i wszyscy razem ruszyliśmy. Szłam niemal na oślep przez tłum, nadal wtulona w Henry'ego, unikając Samuela i czując przyjaciół przy sobie. Niezrozumiałe głosy znęcały się nade mną a szlochy, krzyki i jęki zakłócały noc; szliśmy jednak dalej, z powrotem na schody sali wejściowej. Kątem oka widziałam przemykające obok twarze; uczniowie spoglądali na mnie i na Harry'ego, który szedł z Ginny przed nami. Wszyscy szeptali, dziwili się, a purpurowe barwy Gryffindor'u, połyskiwały na podłodze niczym krople krwi, gdy torowaliśmy sobie drogę w kierunku marmurowej klatki schodowej.
W sercu znowu obudził się strach, zapomniałam o ludziach, których zostawiliśmy za sobą.

— Idziemy do skrzydła szpitalnego — oznajmiła Ginny obracając się również do nas.

— Nie jestem ranny! — powiedział Harry.

— Ani ja — powiedziałam cicho.

— To polecenie McGonagall — odrzekła Ginny — wszyscy już tam są, Ron, Hermiona i Lupin, no niemal wszyscy...

Było jednak w jej głosie coś, co jak czułam, nie wróżyło nic dobrego.

— Ginny, kto nie żyje? — spytałam.

— Nie martwcie się, nikt z naszych.

— A Mroczny Znak...? Draco mówił, że nadepnął na jakieś ciało.

— Nadepnął na Billa, ale wszystko jest w porządku, żyje.

— Jesteś pewna? — dopytał Harry.

— Oczywiście, że jestem pewna... on jest... w lekkiej rozsypce, to wszystko. Greyback go zaatakował. Pani Pomfrey mówi, że nie będzie już.... już nigdy nie będzie wyglądać tak samo...

Głos Ginny nieco zadrżał.

— Nie wiemy tak naprawdę, jakie będą tego konsekwencje... chcę powiedzieć, że Greyback jest wilkołakiem, ale nie był dziś przemieniony.

— A inni? Na podłodze były też i inne ciała...

— Neville i Profesor Flitwick są ranni, ale pani Pomfrey mówi, że nic im nie będzie. Zginął Śmierciożerca; trafiło go Zaklęcie Uśmiercające, którym strzelał wszędzie...

Dotarliśmy do skrzydła szpitalnego. Harry otworzył drzwi i ujrzałam na łóżku blisko nas najwyraźniej śpiącego Nevill'a.
Ron, Hermiona, Luna, Tonks i Lupin zgromadzeni byli wokół innego z łóżek na końcu sali. Na dźwięk otwieranych drzwi spojrzeli do góry. Hermiona podbiegła do Harry'ego i objęła go. Lupin także ruszył do przodu, patrząc nieprzytomnie.

— Wszystko z wami w porządku, Harry? Cassie?

— Wszystko dobrze... Co z Bill'em?

Nikt nie odpowiedział. Spojrzałam zza ramienia Lupina i zobaczyłam nierozpoznawalną leżącą na poduszce twarz Billa, tak pociętą i poharataną, że wyglądała wręcz groteskowo. Pani Pomfrey nacierała jego rany jakąś cuchnącą, zieloną maścią. Przypomniałam sobie z jaką łatwością, tylko przy użyciu różdżki, wyleczyłam obrażenia Draco zadane zaklęciem Sectumsempry.

— Nie może pani wyleczyć tego jakimś czarem, czy czymś w tym rodzaju? — zapytałam jej.

— Żaden z czarów na to nie podziała — odpowiedziała pani Pomfrey — próbowałam już wszystkiego, co znam, nie ma jednak żadnego lekarstwa na ugryzienia wilkołaka.

— Ale nie został przecież ugryziony w czasie pełni — powiedział Ron, który wpatrywał się na twarz brata tak, jakby tym tylko mógł go w jakiś sposób zmusić do wyzdrowienia — Greyback nie był przemieniony, więc chyba nie będzie... prawdziwym...? — Spojrzał niepewnie na Lupina.

— Nie, nie sądzę by Bill, był prawdziwym wilkołakiem — odparł Lupin — ale nie znaczy to, że nie będzie żadnego skażenia. To przeklęte rany. Mało prawdopodobne jest, by kiedykolwiek całkowicie się zagoiły, i... i Bill może nabrać teraz pewnych wilczych nawyków.

— Ale Dumbledore może znać coś, co by podziałało — odrzekł Ron — Gdzie on jest? Bill walczył z tymi szaleńcami z polecenia Dumbledore'a; Dumbledore jest mu to winny, nie może go zostawić w takim stanie...

— Ron... Dumbledore nie żyje — powiedziała Ginny.

— Nie! — Lupin przebiegł dziko wzrokiem z Ginny na mnie, Harry'ego i resztę jakby w nadziei, że zaprzeczymy; jednakże, gdy nikt tego nie uczynił, Lupin z rękoma na twarzy, upadł na krzesło obok łóżka Billa. Nigdy wcześniej nie widziałam Lupina tracącego kontrolę; czułam jakbym wtrącała się w coś osobistego, nieprzystojnego. Odwróciłam się i dla odmiany uchwyciłam wzrok Pansy; wymieniłyśmy w ciszy spojrzenia, obie byłyśmy równie przybite co i przerażone, jednak po Pansy było to bardziej widoczne.

— Jak zginął? — wyszeptała Tonks — Jak to się stało?

— Zabił go Snape — odpowiedział Samuel — Byliśmy tam, widzieliśmy to.

— Wróciliśmy z dyrektorem na Wierzę Astronomiczną, ponieważ tam właśnie był Znak... — powiedział Harry — Dumbledore nie czuł się dobrze, był słaby, ale zdał sobie chyba sprawę z zastawionej pułapki, gdy tylko usłyszeliśmy na schodach przyśpieszone kroki. Unieruchomił mnie, nic nie mogłem zrobić, byłem pod Peleryną Niewidką... i wtedy w drzwiach pojawił się Malfoy i go rozbroił...

— Dumbledore poprosił nas o przyprowadzenie Snape'a przyszliśmy z nim, jednak upchnął nas we wnęce i sam schował się tam do czasu, aż nie przybyli Śmierciożercy. Spetryfikował nas, nie mogliśmy nic zrobić.
— ...pojawiło się więcej Śmierciożerców... — kontynuował Harry — i wtedy Snape... Snape to zrobił. Użył Avada Kedavry — Harry nie mógł dalej mówić.

Hermiona przyłożyła dłonie do ust, a Ron mruknął. Usta Luny drżały. Wszyscy spojrzeli na mnie i Samuela. Pani Pomfrey rozpłakała się. Nikt nie zwrócił na nią uwagi z wyjątkiem Ginny, która szepnęła:

— Cii! Posłuchajcie!

Z szeroko otwartymi oczami, łkając, pani Pomfrey przyłożyła palce do ust. Gdzieś w ciemnościach, śpiewał feniks, w taki sposób, jakiego jeszcze nigdy wcześniej nie słyszałam; był to przepiękny, porażający lament.
Nie wiedziałam jak długo tak staliśmy nasłuchując, ani dlaczego poprzez wsłuchiwanie się w te żałobne dźwięki, mój ból nieco zmalał, ale wydawało się, że minęło dużo czasu, zanim drzwi skrzydła szpitalnego otwarły się ponownie i na salę weszła profesor McGonagall. Tak jak i cała reszta, nosiła na sobie oznaki minionej walki; na twarzy miała sporo skaleczeń, a jej szata była podarta.

— Molly i Artur są już w drodze — poinformowała, a czar pieśni został przerwany; wszyscy wyrwali się jakby z transu i odwrócili, by znów spojrzeć na Billa, lub potrząsnąć głową i przetrzeć oczy — Harry co się stało? Zgodnie z tym, co mówi Hagrid, byłeś z profesorem Dumbledorem, gdy on... gdy to się stało. Powiedział, że profesor Snape był w to zamieszany...

— Snape zabił Dumbledore'a — odpowiedział Harry.

Patrzyła na niego przez moment, po czym zakołysała się niepokojąco; pani Pomfrey, która zdawała się już pozbierać do kupy, ruszyła do przodu, znikąd wyczarowując krzesło, które pchnęła w kierunku McGonagall. Wszyscy się na nich patrzyli.

— Snape — cicho powtórzyła McGonagall, opadając na krzesło — wszyscy się dziwiliśmy... ale on mu ufał... zawsze... Snape... nie mogę w to uwierzyć...

— Snape był wysoce utalentowanym Oklumentą — odparł Lupin głosem obco surowym — zawsze to wiedzieliśmy.

— Ale Dumbledore przysiągł, że on jest po naszej stronie — wyszeptała Tonks — zawsze sądziłam, że Dumbledore musiał wiedzieć coś o Snape'ie, czego my nie...

— Zawsze sugerował, że ma mocny powód, by ufać Snape'owi — wymamrotała profesor McGonagall, przecierając teraz zapłakane oczy rogiem chusteczki w szkocką kratę — mam na myśli... z przeszłością Snape'a... naturalnie, ludzie byli bardzo zaskoczeni... ale Dumbledore powiedział mi wyraźnie, że skrucha Snape'a była absolutnie szczera... nie chciał słyszeć ani słowa przeciw niemu!

— Chciałabym wiedzieć, co Snape powiedział mu, żeby go przekonać — odrzekła Tonks.

— Ja wiem — odparł Harry, a wszyscy zwrócili się w jego stronę — Snape przekazał Voldemort'owi informację, która skłoniła go do schwytania mojej mamy i taty. Później Snape powiedział Dumbledore'owi, że nie zdawał sobie sprawy z tego, co czyni, że było mu bardzo przykro, że to zrobił, przykro, że zginęli oni i mama Cassie.

Nikt nie zapytał, skąd Harry to wie. Wszyscy zdawali się być zatopieni w przerażającym szoku, próbując przetrawić okrutną prawdę o tym co się wydarzyło.

— I Dumbledore w to uwierzył? — zapytał z niedowierzaniem Lupin — Dumbledore uwierzył w żal Snape'a z powodu śmierci Jamesa? Snape nienawidził Jamesa...

— I nie uważał też, by moja mama była warta splunięcia — dodał Harry — bo urodziła się w rodzinie Mugoli... nazywał ją „Szlamą"...

— To wszystko moja wina — powiedziała nagle profesor McGonagall. Wyglądała na zdezorientowaną, miętosząc w dłoniach swoją chusteczkę — Moja wina. Dumbledore powiedział, że na kilka godzin opuszcza szkołę i że na wszelki wypadek mamy patrolować korytarze... Remus, Bill i Nimfadora mieli do nas dołączyć... no i patrolowaliśmy. Wszystko wydawało się być w porządku. Każde sekretne przejście do szkoły było zabezpieczone. Wiedzieliśmy, że nikt nie może tu wlecieć. Na każde z wejść do zamku rzucone zostały potężne uroki. Wciąż nie rozumiem jak Śmierciożercy mogli byli przedostać się...

— My wiemy — oznajmiłam i opowiedziałam pokrótce o parze Znikających Pokoi oraz magicznym przejściu, dla którego zostały stworzone — No i dostali się do środka przez Pokój Życzeń.

— Dałem ciała Harry — ponuro rzekł Ron — Zrobiliśmy tak jak nam powiedziałeś: sprawdziliśmy Mapę Huncwotów; nie mogliśmy znaleźć na niej Malfoy'a i pomyśleliśmy, że musi być w Pokoju Życzeń, więc ja, Ginny i Neville poszliśmy, żeby go przypilnować. Ale Malfoy nam umknął.

Pansy ściskała mnie za dłoń, a ja czułam, że jeszcze moment a połamię jej kości, tak mocno zaciskałam palce, ale ona dzielnie to znosiła, wiedziała jak bardzo muszę teraz cierpieć, słuchając tego.

— Wyszedł z Pokoju jakąś godzinę przed tym, jak zaczęliśmy go obserwować — powiedziała Ginny — był sam ściskając to okropne wysuszone ramię...

— Rękę Glorii — odrzekł Ron — dające światło jedynie posiadaczowi, pamiętasz?

— Tak czy inaczej — ciągnęła Ginny — musiał wtedy sprawdzać, czy droga będzie wolna dla Śmierciożerców, bo gdy nas zobaczył rzucił coś w powietrze i wszystko stało się smoliście czarne...

— Peruwiański Błyskawiczny Proszek Ciemności — gorzko oznajmił Ron — wynalazek Fred'a i George'a. Będę sobie musiał porozmawiać z nimi o tym, komu pozwalają kupować swoje produkty.

— Próbowaliśmy wszystkiego: Lumos, Incendio — powiedziała Ginny — nic nie było w stanie przedrzeć się przez tę ciemność; jedyne co mogliśmy zrobić, to szukać po omacku wyjścia z tego korytarza; w międzyczasie słyszeliśmy mijających nas ludzi. Oczywiście Malfoy był w stanie widzieć dzięki tej Ręce kogośtam, więc ich prowadził, ale nie ośmieliliśmy się użyć żadnych zaklęć ani nic w tym rodzaju, bo mogliśmy trafić kogoś z nas, a gdy dotarliśmy do oświetlonego korytarza ich już nie było.

Ślizgonka z wyboru 6Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz