Esteria nie rozmawiała z rodzicami od świąt Bożego Narodzenia. W tym roku ferie spędziła w Hogwarcie i czuła jak doskwiera jej tęsknota za domem. Był to jednak warunek Dumbledore'a. Musiała dużo ćwiczyć, aby opanować swoją magię wręcz do perfekcji, więc w tym roku nie było mowy o przerwach. Wiedzieli, że robi to dla jej dobra.
Harry powiadomił Esterie, że Cedric podpowiedział mu jak rozgryźć zagadkę ze złotego jaja. Okazało się, że drugie zadanie będzie obywać się w jeziorze. Znowu przykładali się do ćwiczeń, a więc trzy tygodnie od uwarzenia eliksiru minęły jej bardzo szybko. Ubolewała tylko nad tym, że rzadko widywała się z bliźniakami.
- Masz już pomysł jak oddychać pod wodą?
- Nie, na razie stoję w miejscu.
- Na pewno nie chcesz jeszcze poćwiczyć zaklęcia Bąblogłowy?
- Kończy nam się czas, a to zaklęcie wymaga więcej ćwiczeń niż niecałe dwa miesiące. Doceniam, że chcesz pomóc.
Esterii było szkoda Harry'ego. Widziała, z czym się boryka. Z każdym spotkaniem wydawał się coraz mniej rozmowny.
- Uwarzyłam eliksir śledzący, pomoże mi znaleźć winowajcę twojej obecności w turnieju.
- Woah! Nieźle. Dlaczego tak właściwie dalej mi pomagasz, skoro już wiesz, że to nie twoja wina?
- Bo mam złe przeczucia, to jedno. Po drugie to idealna okazja do sprawdzenia moich umiejętności bez robienia komukolwiek krzywdy.
- Ester, dziękuje.
- Lepiej powiedz jak tam z Cho?
- Och! Z Cho... chyba jest po uszy zakochana w Cedricu.
- Lepiej nie mowię tego Opheli, bo twoja wybranka może mieć poważne kłopoty. - odpowiedziała, na co chłopak zdobył się na lekki uśmiech. Było jej naprawdę szkoda Harry'ego.
***
- Gotowy! - krzyknęła Esteria ze szczęscia, siedząc z bliźniakami w tajnym pomieszczeniu.
- Kiedy idziesz na zwiady? - zapytał Fred.
- Dzisiaj w nocy.
- Pójdę z tobą. - wypalił nagle George.
Esteria spojrzała zdziwiona na Freda, uśmiechał się pod nosem.
- Może lepiej nie, jeszcze dostaniesz szlaban.
- Mówisz jakby przejmowały mnie szlabany.
- Lepiej zrobię to sama. Będzie mniej hałasu. Poradzę sobie George, dzięki. - powiedziała i udała się do dormitorium.
Fred spojrzał na George'a.
- Rozumiem, że masz zamiar powiedzieć jej dzisiaj?
- Co powiedzieć?
- Braciszku, czasem jesteś głupi jak but. - westchnął starszy brat. - No, że ci się podoba!
- Ona mi się nie podoba.
Fred rzucił w brata książką od eliksirów, trafiając prosto w głowę.
- Ała! Za co?!
- Za twoją głupotę. Powiedz, od kiedy składnikiem amortencji jest wanilia i bez? Bo ja sobie nie przypominam.
- Zapytam jej dzisiaj czy cokolwiek w ogóle do mnie czuje.
- Wiedziałem, że nie pozwolisz pójść jej samej.
***
Esteria szła przez ciemny hol ubrana w pidżamę i szlafrok, było bardzo chłodno tej nocy. W końcu dotarła pod drzwi Wielkiej Sali. Całe szczęście udało jej się przemknąć niezauważoną. Wyjęła z kieszeni eliksir i dokładnie powtórzyła w głowie zaklęcia, których uczyła się przez ostatnie tygodnie. Nagle na swoim barku poczuła dłoń.
No to po ptakach. - pomyślała.
- Cześć! - usłyszała i pomyślała, że Flich chyba wypił za dużo ognistej tej nocy. Gdy się odwróciła, jej oczom nie ukazał się woźny, lecz George Weasley.
- George! Co ty tu robisz?! Mówiłam ci, że poradzę sobie sama. - wyszeptała przez zaciśnięte zęby.
- Nie mogłem spać, więc pomyślałem, że cię odwiedzę i dotrzymam ci towarzystwa. - odpowiedział, uśmiechając się jak głupi do sera.
Esteria w środku bardzo ucieszyła się na widok chłopaka, nadal czuła jego ciepłą dłoń na swoim barku.
- Jesteś uparty jak osioł.
- Owszem, nawet potrafię wydawać takie same odgłosy. - odpowiedział i zaczął wydawać nienaturalne dźwięki ze swoich ust, dziewczyna szybko zatkała mu usta dłonią.
- Czyś ty powariował?! Skoro przyszedłeś dotrzymać mi towarzystwa, to chociaż nie przeszkadzaj.
- Dobrze pani minister.
- Jeśli wyjdziemy z tego cało, to uduszę cię gołymi rękami.
- Przyjmuje wyzwanie. - odpowiedział, na co dziewczyna przewróciła oczami.
- Siedź cicho.
Esteria otworzyła fiolkę z eliksirem i wylała go na ziemie.
- Tyle się z nim męczyłaś, a teraz go marnujesz? Jednak cię nie rozumiem.
- To patrz teraz. - powiedziała wyjmując różdżkę z kieszeni. - Avensegium!
Oczom pary ukazał się przed oczami mglisty cień, który po czasie przyjął postać profesora Snape'a. Cień wszedł do Wielkiej Sali. Usta chłopaka ułożyły się w literę ,,O''. Nigdy nie widział czegoś podobnego.
- On w każdej postaci potrzebuje szamponu. - powiedział George, a Esteria stłumiła śmiech.
- Miałeś być cicho.
- A jednak to cię rozbawiło. - spojrzał w oczy dziewczyny, a na jego twarz wkradł się zadziorny uśmiech.
Razem ruszyli za cieniem w kierunku stołu nauczycieli. Widzieli jak cień Snape'a, zasiada przy stole. Esteria rzuciła teraz zaklęcie przyspieszające czas prosto w cień profesora. Nie mieli dużo czasu, ktoś w każdej chwili mógł wejść do sali i ich przyłapać. Cień zaczął się poruszać coraz szybciej, wchodząc i wychodząc na zmianę.
- To, co teraz?
- Czekamy, jeżeli nie pojawi się w sali i nie stanie w miejscu, gdzie stała wcześniej Czara, to znaczy, że nie on wrzucił nazwisko Harry'ego do środka.
Esteria czuła jakby czas ciągnął się i ciągnął. Cień profesora pojawił się w sali, lecz nawet na chwile nie zatrzymał się w miejscu, gdzie ostatnio stała Czara Ognia. Następnie rozpłynął się w powietrzu.
- Śledztwo nieudane. - westchnęła i opadła ciężko na ławkę, aby usiąść. Czuła się zawiedziona. George zobaczył przybicie dziewczyny. Usiadł obok niej i objął ramieniem.
- Ej! I tak świetnie ci poszło, mało kto potrafi tak czarować w twoim wieku. Nigdy nie widziałem takiej magii, to było eskrta! - odpowiedział z entuzjazmem, a ona podniosła wzrok na bliźniaka.
- Zawsze potrafisz pocieszyć, kiedy trzeba, lubię to w tobie. Dzięki Georgie. - chłopak poczuł, jak robi mu się ciepło, gdy powiedziała do niego zdrabniając jego imię. Tak bardzo chciał wyznać dziewczynie, że zaczyna czuć do niej cos więcej niż przyjaźń. Nie wiedział, czy Esteria odwzajemni jego uczucia. Pierwszy raz w życiu bał się odrzucenia. Co było dla niego bardzo niekomfortowe, przecież jako Gryfon powinien powiedzieć to prosto z mostu tak, jak zawsze to robił.
Zaczął nerwowo drapać się po szyi.
- Wracamy? - zapytała w końcu.
- T...tak, chodźmy. - wyjąkała.
Razem skierowali się w stronę wyjścia Wielkiej Sali. Nagle usłyszeli kroki za drzwiami, zatrzymali się.
- Pod stół szybko! - powiedział George i pociągnął Esterie za sobą. Razem prędko wcisnęli się pod stół Slytherinu.
Widzieli jak Flich razem z panią Norris wchodzi do sali.
- Kto tu jest?! - krzyknął chrapliwym głosem. - I tak cię znajdę.
- Musimy wybiec. - szepnęła do George'a.
- Przyłapie nas, jeśli ruszymy we dwoje. Odwrócę jego uwagę, a ty wybiegniesz z sali.
- On cię złapie, kretynie.
- Mnie może ja mogę dostać szlaban, ty masz mnóstwo zajęć po lekcjach, jeszcze do tego pomagasz Harry'emu i poświęcasz się śledztwu. Szlaban dla ciebie to gwóźdź do trumny.
- Jesteś pewien?
- Tak, chociaż nie ukrywam, że z chęcią spędziłbym ten szlaban w twoim towarzystwie.
Dziewczyna zarumieniła się, na szczęście było ciemno, więc zdołała to ukryć.
- Co proponujesz w takim razie?
- Wybiegnij, gdy usłyszysz hałas.
- Jaki hałas? - zapytała, gdy chłopak zacząć się oddalać pochylony.
- Będziesz wiedziała.
Przesuwała się powoli w kierunku wyjścia, Flich razem z kotką również zaczął kierować się do drzwi. Esteria zaczęła przeklinać w środku. Czuła, że zaraz wpadnie. Nagle coś huknęło tak głośno, że Filch aż upuścił lampę na ziemie. George Weasley postanowił zapodać nocy pokaz fajerwerków w Wielkiej Sali. Esteria korzystając z okazji szybko przemknęła na korytarz i schowała się za winklem.
Zobaczyła, jak z sali wybiega George i ucieka w stronę wieży Gryfonów, cały czas rzucając fajerwerkami w woźnego.
- Weeeeeaaasleeeeey! - krzyk woźnego był tak donośny, że w wieżach Gryfindoru i Ravenclaw pozapalały się światła.
George Weasley właśnie postawił dla niej cały Hogwart, na nogi. Z uśmiechem na ustach wróciła do dormitorium.
CZYTASZ
W pułapce pochodzenia - Esteria Grindelwald • George Weasley
FanficEsteria Grindelwald to potomkini największego czarnoksiężnika w historii całego świata. Przez swoje owiane złą sławą nazwisko dziewczyna nie ma wokół siebie nikogo oprócz rodziców. Wszyscy pałają do niej strachem i nieufnością. Po wywołaniu tragiczn...