3

1.9K 132 37
                                    

Spotkali się ponownie o zachodzie słońca. Harry zauważył, że Malfoy przebrał się w luźniejszy strój; miał teraz na sobie ciemne dżinsy i skórzaną kurtkę, a szarą koszulę zastąpił białym T-shirtem. Przez ramię przewiesił czarną torbę.

- Potter, zanim wyruszymy… Ustalmy kilka zasad. Żeby nam się łatwiej pracowało.
Dziwnie było z nim rozmawiać w spokojny i rzeczowy sposób. Gryfon pomyślał, że taka rozmowa chyba nigdy nie miała miejsca.

- Jasne, Malfoy. Co proponujesz?

- Zasada numer jeden: nie rozmawiamy o wojnie.

- Zdajesz sobie sprawę, że to może być nieuniknione?

- Po prostu starajmy się o niej nie rozmawiać. Tak będzie lepiej.
Harry nie mógł nie przyznać mu racji. Wojna była ostatnią rzeczą, o jakiej chciał rozmawiać. I na pewno nie był to dobry temat do wspólnego załatwiania spraw za granicą.

- Zgadzam się i też mam propozycję. Zasada numer dwa: przestajemy mówić sobie po nazwiskach.
Malfoy zmarszczył brwi w grymasie niezadowolenia, ale nic nie powiedział. Mierzyli się przez kilka chwil spojrzeniami, aż w końcu pokiwał głową.

- Rozumiem dlaczego chcesz wprowadzić tę zasadę, Pott… Harry. Zgoda. Coś jeszcze?
Harry wzdrygnął się lekko na dźwięk swojego imienia.
- Na razie to wszystko.

- W takim razie ruszajmy.

Kiwnął głową, zarzucił na ramię plecak i podszedł do Ślizgona. Wydawało mu się, że znów czuje subtelny zapach cytrusów.

- Gotowy?

- Tak.

Złapał go za przedramię, skupił myśli i zamknął oczy. Poczuł lekkie szarpnięcie w okolicach brzucha i po sekundzie już ich nie było.

Galway, Irlandia

W Irlandii przywitał ich przyjemnie chłodny zmierzch. Nie było tu tak gorąco jak w Szkocji, a w powietrzu unosił się świeży zapach deszczu.

Aportowali się na jedną z pustych, bocznych uliczek odchodzących od głównego placu na starym mieście.
Harry zerknął jeszcze raz na listę od McGonagall.

Mieli trafić na Upper Abbeygate 36. Wylądowali tylko kilka numerów dalej.
Przeszli kilkanaście metrów i po chwili stanęli pod budynkiem, który ani trochę nie przypominał czyjegokolwiek mieszkania. Nad szerokimi, blaszanymi drzwiami świeciły kolorowe neony, a gdzieś spod spodu dało się słyszeć przytłumione dźwięki muzyki. Ledwo można było odczytać biały napis na szarym, zniszczonym szyldzie.

- No proszę – Malfoy zagwizdał, a Harry spojrzał na niego pytającym wzrokiem.

- To klub nocny. Czarodziejski, mówiąc dokładniej. Tylko dlatego go widzimy. Dlatego też wejścia nie pilnuje żaden ochroniarz.

- Skąd tyle wiesz na temat czarodziejskich klubów nocnych, Mal… Draco? – poprawił się Gryfon, chyba pierwszy raz wymawiając jego imię. To było dziwne uczucie.

- Nie chcesz wiedzieć – mruknął blondyn i wszedł do budynku.
Wciąż było dość wcześnie i w środku kręciło się niewiele osób. Skoczna muzyka odbijała się od ścian, puszczana z trudnego do zlokalizowania źródła. Ostre, czerwone światło padało na kilka osób tańczących na parkiecie. Harry rozejrzał się po wnętrzu i ruszył w kierunku baru, a Malfoy podążył za nim.

- Cześć, czy zastaliśmy Múireann? – zapytał barmana, który niespiesznymi ruchami wycierał szkło. Miał na sobie żółtą koszulę, a fioletowe włosy związał w kucyk. W zębach trzymał wykałaczkę. Obrzucił ich niechętnym spojrzeniem.

- Co pijecie?

- Dwie szkockie z lodem – odpowiedział bez zastanowienia Harry, a Draco uniósł brew.

- Zapytaliśmy o Múireann – zauważył chłodnym tonem, kładąc na ladzie dwa galeony. Barman postawił przed nimi drinki i wzruszył ramionami, wracając do swojego poprzedniego zajęcia.

- Nie ma tu takiej.

- Múireann Quigg? Upper Abbeygate 36 jest tutaj. Dostaliśmy dokładnie taki adres.

Mężczyzna spojrzał na Malfoya jak na natrętną muchę.

- Niby od kogo?

- Od Minerwy McGonagall.

Barman przestał wycierać szklanki, wypluł wykałaczkę i spojrzał na niego uważniej.

- Poczekajcie tu – mruknął i zniknął za drzwiami prowadzącymi na zaplecze. Harry pokiwał głową z uznaniem. Nie sądził, że uda im się tak szybko dogadać.

- Skąd wiedziałeś, że lubię whisky? – zapytał Malfoy, upijając łyk szkockiej.

- Nie wiedziałem. Po prostu musiałem coś szybko zamówić. Wydawało mi się, że inaczej nic nam nie powie.

- No to ci się udało, Potter. Harry. Cholera jasna.
Barman wrócił ze świstkiem papieru w ręku.

- Znajdziecie ją pod tym adresem, w sklepie z mugolskimi grami i elektroniką. I sorry za chłodne powitanie, trzeba było od razu mówić, że jesteście z Hogwartu.

Zasada numer trzy ||DRARRY||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz