Rozdział 5

100 15 1
                                    


- Jezu Luke. - patrzy na mnie przerażona i błyskawicznie wstaje z ławki odwracając się ode mnie.

- Przepraszam! - rozstrzęsiony próbuję chwycić ją za nadgarstek.

Nie udaje mi się. Z resztą jak wszystko inne. Spogląda na mnie ukradkiem, gdy z powrotem chowam twarz w dłoniach.

- Nie rozumiem ciebie. - staje nade mną. Krzyżuje dłonie i wlepia we mnie swoje piwne oczy.

- Nie potrzebujesz tego do szczęścia. - mówię, wymuszając gorzki ton. Niestety wychodzi ze mnie tylko lekko zachrypnięty głos.

- Wiesz co? - Lily śmieje się beznamiętnie. - Jesteś do dupy. Nie wiem czy zauważyłeś, ale chciałabym Tobie pomóc. Naprawdę. Szkoda tylko, że jesteś taki zadufany w sobie, że nie zauważasz tego, jak bardzo potrzebujesz tej pomocy. - prawie krzyczy. - Jesteś przyjacielem mojego chłopaka. Nie mam pojęcia dlaczego czuję się zobowiązana, żeby udzielić ci jakiejś rady, Luke. Nie chcę tego czuć, ale to czuję. - wzdycha. - Daj sobie pomóc. - mówi nieco ciszej.

- Nie potrafię. - łkam. - Nie potrafię jej przyjąć.

- Potrafisz. - przystaje na swoim.

- Ale nie chcę. - spoglądam na nią z pod byka. Nie lubię, gdy ktoś mną dyryguje.

- To ja się poddaję. Jak nie chcesz. - wzrusza lekceważąco ramionami. - To nie.

Odwraca się na pięcie i bez słowa odchodzi.

Ponownie zaczyna się we mnie rodzić wściekłość. Chcę tej pomocy. Pragnę jej. Ona to doskonale wie, jednak specjalnie sprowokowała mnie, żebym odmówił. Teraz zapewne wykorzysta moje słabe punkty, żeby mi dopiec. Jak każdy inny.

To ja tu cierpię.

I nikt mnie nie rozumie.

Ledwo unoszę głowę i patrzę się w stronę, gdzie skierowała się szatynka. Dostrzegam ją jeszcze i nie wiedząc czemu wykrzykuje jej imię. Spogląda na mnie pytająco, ale nie muszę nic więcej mówić, aby zrozumiała.

Chcąc nie chcąc, wlepiam wzrok w jej nogi, w chwili gdy decyduje się do mnie podejść. Przysiada znowu i delikatnie się do mnie przysuwa. Kładzie głowę na moim ramieniu. Wsuwam rękę za jej plecy, aby ją objąć.

Obiecałem Calumowi. Obiecałem, ale coś mnie do niej ciągnie.

Nie umiem dotrzymywać obietnic.

***

Idę bocznymi uliczkami, kopiąc raz za razem tego samego kamyka. Podskakuję i wymierzam w niego ostateczny cios, aby pozbawić się negatywnych emocji. Szkoda tylko, że czuję się jak skurwiel, a kopiąc kamień wcale tego nie zmienię.

Wchodząc przez furtkę widzę wyjeżdzające czarne BMW z podjazdu. Próbuję zauważyć kierowcę.

Tracę oddech.

Biegnę szybko przez ścieżkę otoczoną różnorodnymi kwiatami do drzwi i szarpię za klamkę. Wparowuję do domu w mgnieniu oka. Skaczę od pokoju do pokoju w poszukiwaniu mamy. Trafiam na nią, siedzącą przy walizce.

W moim pokoju.

Gwałtownie wyrywam jej ją z ręki. Patrzę na nią z pogardą.

- Ile mam razy ci kurwa mówić, żebyś nie ruszała moich rzeczy?! - krzyczę wyswobadzając na niej całą moją złość. - Wynoś się. - rozkazuję.

- Jesteś bez serca. - ledwo szepce. - Podobnie jak twój ojciec. - podnosi się i opuszcza ciemny pokój, zostawiając mnie samotnym.

Jak to mój ojciec? On był dobrym człowiekiem. Wychowywał mnie, gdy mama przepracowywała całe dnie. W chwilach załamania on mnie pocieszał i był przy mnie, nie ona. Starał się, abym wyrósł na przyzwoitego mężczyznę. Od dziecka chodził na różne zebrania do szkoły. Do dziś pamiętam, jak nauczycielka pytała "Gdzie jest twoja mama?", a ja zawsze odpowiadałem "Nie wiem" i czułem kpiące spojrzenia kolegów i koleżanek z klasy.

Chciałem, aby cierpiała.

I cierpiała. A ja razem z nią.

Kiedy policjanci przekroczyli próg naszego domu w głowie miałem: "Mama nareszcie ma za swoje". Byłem pewny, że nie zarabia uczciwie, tylko dorabia na czarno. Nie mam pojęcia, czemu tak myślałem, ale dziś tego żałuję.

Nie wiem co panowie w niebieskich mundurach mówili. Słyszałem tylko szloch mamy i moją ucieczkę od świata. Nienawidziłem każdego człowieka i każdej istoty, która chodziła po Ziemi.
Mama rzuciła dotychczasową pracę i zajęła się opieką nade mną. Miałem wtedy dopiero 14 lat i nie potrafiłem pogodzić się ze stratą jednej z najważniejszych osób w moim życiu. W tamtym czasie zrozumiałem, że muszę wybaczyć rodzicielce jej błędy. Gdy się do niej odezwałem był to pierwszy raz od czasu śmierci taty. Pamiętam jak płakała i obiecała, że się zmieni.

Dotrzymała obietnicy.

Zrobiła to, czego ja nie potrafię.

Muszę wyjechać, zanim zniszczę związek Caluma i Lily. Boję się, że jeśli tego nie zrobię, moja znajomość z szatynką może skończyć się tragicznie dla wszystkich.

Niestety, ale jestem zdolny do niszczenia psychiki bliskich mi osób.

Patrzę chwilę na walizkę, po czym dorzucam do niej kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Z bolącym sercem opuszczam pokój, w którym są moje wszystkie wspomnienia z dzieciństwa i szkoły średniej.

Przymykam drzwi, aby mama nie usłyszała, że wychodzę z domu.
Unoszę walizkę i dźwigam ją do bramy. Teraz tylko wystukać numer po taksówkę. Przyjeżdża po niespełna 5 minutach, więc nadszedł czas, by wygrzebać się z pod krzaków, żeby do niej wsiąść.

- Na lotnisko. - podaję kierunek, kiedy usadawiam się na tylnim siedzeniu.

Kierowca kiwa głową i rusza.

Chyba właśnie popełniam największy błąd w swoim życiu.

___×___×___×___

Hej! Tak patrzę się na te wyświetlenia...
Czy ja robię coraz gorsze rozdziały?
Napiszcie jakąkolwiem opinię, bo nie mam pojęcia co robię nie tak.
Pozdrawiam was misie! xx

PS. Duszno w cholerę u mnie, u was też?

Sorry Mum./zawieszoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz