Sam Smith - Too Good At Goodbyes
- Zuzaaaa. - jęknęłam do ucha dziewczynie, a z moich ust wyrwał się paskudny szloch. Siedziałyśmy razem na sofie i już którąś godzinę z rzędu wylewałam żale w jej ramie. Nic nie mówiąc, szatynka zmusiła mnie do położenia głowy na jej kolanach.
- Myszko moja, nie mogę patrzeć na ciebie w takim stanie. - gładziła mnie po włosach i co chwile ścierała łzy wypływające spod moich powiek.
- Powinnam cię posłuchać, jak mi mówiłaś, że będą z nim same problemy. - zwinęłam się w ciasny kłębek, wtulając twarz w kolana mojej przyjaciółki. - Nawet zerwanie z Kubą tak nie bolało.
- Oj Faustina, Faustina. - nie patrzyłam na nią, ale mogłam przysiąc, że właśnie kręci głową. - Do myśli o zerwaniu z Kubą miałaś czas się przyzwyczaić, a to złapało cię z zaskoczenia. Ale czego ty się spodziewałaś? - powiedziała głosem pełnym sarkazmu. - Było do przewidzenia, że coś spierdoli. Przecież on przyjaźni się z Przemkiem. Zjeba do zjeba ciągnie. - prychnęłam śmiechem i przy okazji usmarkałam jej całe nogi. - Boże święty, jesteś obrzydliwa. - zarechotała i zrzuciła moją głowę, sięgając po chusteczkę.
- Przepraszam, nie miałam jak tego powstrzymać. - zaśmiałam się, patrząc, jak dziewczyna z obrzydzeniem wyciera uda.
- Jeśli choć trochę poprawiło ci to humor, to wybaczam. - uśmiechnęła się szeroko. - Ale ty to wyrzucasz. - podniosła moją rękę i wręczyła mi brudne chusteczki. Niechętnie podniosłam się z kanapy i nie odrywając stóp od podłogi, poszurałam w stronę kuchni. - Dzieciaku. - jęknęła załamana Zuza. - Idź, się trochę ogarnij, a ja zrobię nam coś ciepłego do picia i jakieś jedzonko. - uśmiechnęłam się do niej blado, byłam jej okropnie wdzięczna za pomoc. Była jedyną osobą tu w Krakowie, do której mogłam się wczoraj zwrócić. Wika odpadała ze względu na jej związek z Przemkiem i obecność przy wczorajszych zdarzeniach, z Julitą nie czułam się na tyle komfortowo, żeby przed nią płakać, nie wyobrażałam sobie zwalić się na głowę dla Hani i Bartka, Oliwier to dobry dzieciak, ale z nim też nie byłam wystarczająco blisko, a Patryka nie było w Krakowie. Dlatego została mi moja kochana Zuza, z którą przez ostatnie miesiące naprawdę się zżyłam. Gdy zadzwoniłam do niej dziewięć godzin temu, dosłownie dławiąc się łzami, nie pytała o nic, tylko przyjechała po mnie, najszybciej jak mogła i nie odstąpiła mnie na krok do tej pory.
Powoli, noga za nogą poczłapałam w kierunku łazienki. Gdy zamknęłam drzwi i spojrzałam w lusterko, sama przeraziłam się swoim stanem. Rozczochrane włosy, resztki rozmazanego makijażu z wczoraj, spuchnięta twarz i zaczerwienione oczy, a do tego jakże gustowny, wściekło różowy szlafrok, stara, rozciągnięta bluzka, za duże dresy tego chuja i puszyste laczki, które dostałam na święta właśnie od Zuzy. Wyglądałam jak obraz nędzy i rozpaczy i tak też się czułam. Powoli zaczęłam rozczesywać splątane włosy, cały czas patrząc na swoje odbicie. Nie mogłam uwierzyć, że jeden pechowy wieczór doprowadził mnie do takiego stanu. Czułam, jak łzy zaczynają gromadzić mi się pod powiekami. Mocno zacisnęłam oczy i odchyliłam głowę. Nie będę płakać! Nie przez niego! Wystarczająco łez wylałam przez ostatnie godziny. Nie dam mu tej satysfakcji. Zacisnęłam szczękę i hardo spojrzałam w lustro.
- Pierdol go Faustyna! - szepnęłam do siebie. - Nie był ciebie wart! Przeżyłaś dwadzieścia trzy lata bez niego, dasz sobie radę! - wręcz warknęłam. Uśmiechnęłam się sztucznie i starłam reszki łez z policzków. Wrzuciłam przepocone ubrania do kosza na pranie i weszłam pod prysznic.
Stwierdziłam, że zimna woda to to czego potrzebuję. Nie wiem, ile czasu spędziłam pod prysznicem, czekając, aż woda zmyje ze mnie wszystkie wspomnienia z wczorajszego wieczoru. Zorientowałam się, że mi wystarczy gdy zęby zaczęły szczękać, a moje kończyny zrobiły się niemiłosiernie ciężkie od zimna. Namydliłam całe ciało i umyłam włosy szamponem, nie dbając o jakieś odżywki i inne bzdety. Wyszłam spod prysznica, cała dygocząc. Ślimaczym tempem wycierałam się puchatym ręcznikiem. Przewróciłam oczami gdy uświadomiłam sobie, że nie wzięłam nic na przebranie. Szczelnie owinęłam się ręcznikiem i położyłam dłoń na klamce z zamiarem opuszczenia łazienki, ale w tym momencie usłyszałam dziwne zamieszanie z głębi mieszkania. Moja intuicja podpowiadała mi, żebym jednak nie wychodziła, tylko nasłuchiwała rozwoju wydarzeń.