Rozdział 3

538 32 1
                                    


POV Stormie 

 W nocy zbudziłam się kilka razy i wszystkie były spowodowane jakimiś dźwiękami. Zgrzyt pordzewiałych śrub, czy zawiasów, na których były osadzone te stare okna. Świst przeciągu, czy lekkie poruszenie się Madox'a. Te wszystkie czynniki wybudzały mnie ze snu. Nigdy nie spałam głęboko. W ogóle to co robiłam nie wiedziałam czy mogłam nazwać snem. Nigdy się nie odprężałam, czy relaksowałam. Zawsze czuwałam. Nawet leżąc w łóżku nie potrafiłam zachowywać się jak normalny szary człowiek. Ostrożność nie odstępowała mnie na krok.

 Wystarczył jeden hałas dochodzący z dworu bym gwałtownie poderwała się do siadu. Zerkając w duże okno pierwsza poświata wschodzącego słońca zaczęła gościć na niebie. Miałczenie odwróciło uwagę od nagłego skoku adrenaliny. Zatopiłam palce w miękkiej sierści kota. Mad jak ja wpatrywał się w okna. Też musiał usłyszeć ten dźwięk, który mnie rozbudził. Ignorując wibrację jakie z siebie wydawał, starałam się nasłuchać czy nic się nie działo na zewnątrz. Dźwięk się powtórzył. Madox najeżył się i wydał długie syknięcie. Sięgnęłam pod łóżko do schowka. Przyciskając do siebie broń skradłam się pod okno. Zatrzymałam się w pozycji obserwacyjnej, plecami płasko przylegając do zimnej cegły. Kątem oka zaczęłam oglądać otoczenie. Wiatr kołysał starym drzewem, zwiększając przeciąg w lofcie. Ale nie było żadnej żywej duszy. Przynajmniej ze strony, z której patrzyłam. Przeturlałam się na drugą stronę i zerknęłam w drugą stronę. Było tak samo pusto jak z prawej strony. Obejrzałam jeszcze odległe budynki. Żadnego ruchu, zero ludzi. Kiedy chciałam odpuścić i wrócić do dalszej regeneracji, rozległ się kolejny szmer. Madox poderwał się z pościeli i wskoczył na parapet. Wbijał swój bystry wzrok w miejsce między kontenerami. Właśnie wybiegł stamtąd potężny szczur. Madox miauknął śledząc wzrokiem szkodnika.

— Ja pierdole — mruknęłam, wypuszczając powietrze z płuc. — Powinnam założyć tu jakieś pułapki.

 Kolejne odezwanie się kota. Teraz zabrzmiał bardziej pretensjonalnie.

— Ty je powinieneś zabijać. Ja zabijam, ty też powinieneś.

 Powoli pomrugał, ziewnął przeciągle. Ostatni raz zerknął na okno, po czym poszedł do kuwety.

— Widzisz? Tylko żresz, srasz i śpisz. — Wróciłam do łózka. — Powinieneś się bardziej angażować w naszym duecie.

 Kładąc głowę na poduszce wiedziałam, że do rana nie zmrużę porządnie oczu. Byłam zbyt naładowana adrenaliną. Za bardzo byłam roztrzęsiona, energiczna, gotowa do działania. Tego najbardziej nienawidziłam. Wystarczyła iskra bym była gotowa do zabicia. Byłam maszyną. Wystarczyło przełączyć pstryczek bym się uruchomiła. Bardzo to na mnie oddziaływało.

***

 Jak się spodziewałam, gdy zbudziłam się koło ósmej rano byłam kurewsko zmęczona. Czułam jak coś ciąży mi na powiekach. Jakbym na rzęsach miała betonowe ciężarki. Strzeliłam z karku czując jak rwie. Był to skutek nocnej czujności. Przekręcając się na bok natknęłam się na oczy zwierzaka. Spoczywał obok broni. Zadkiem ją spychał. Wzięłam ją zanim by ją zepchnął na ziemie. Nie chciałam by niespodziewanie wystrzeliła.

 Zaraz po prysznicu zjadłam szybkie, lecz pożywne śniadanie. Ubrana w domowy dres zasiadłam do stanowiska z komputerami. Musiałam przygotować się do kolejnego zabójstwa. Wiązało się to z kilkoma punktami.

 Pierwszym: Poznanie ofiary.

 Przekopiowałam dane z wiadomości i zrzuciłam je do programu śledczego. Na raz wyszło mi kilka mężczyzn o tych samych personaliach. Wybrałam tego pochodzącego z Kalifornii. Od kilku lat mieszkał na stałe w San Francisco. Jego morda zgadzała się z opisem zleceniodawcy.

Na Drodze Wyboru +18Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz