Rozdział 42

15 2 0
                                    

Dwa dni tam spędzili. Tak mówił Lucyfer, bo tylko on umysł miał na tyle pojemny i cierpliwy, by liczyć czas.

Adramelek dotrzymali swoje słowo. Wrócili po czasie, który wydawał się całymi wiekami i przyniósł im syte posiłki złożone z sowicie przyprawionych ziołami ryb.

- Myślałem, że już dawno rozszarpały cię ogary - mruknął Lucyfer, specjalnie wstając, by zagórować ponad nimi, gdy przyjął swoją porcję.

- A więc zakładam, że swoje przysięgi pogwałciłeś? - prychnęli na niego, co usta władcy wykrzywiło w cierpkim grymasie.

- Nie - odparł szorstko. - Nigdy.

Cofnęli się, ich głowa drgnęła, lecz zaskoczenie było tylko chwilą, po której nastąpiła gorycz.

- Miało mi to zaimponować? Rozczulić?

- Mówię wyłącznie prawdę.

- Nasze umowy nie są już ważne. To bez znaczenia.

- A jednak spytaliście.

Adramelek syknęli na niego jak gad i żadnego słowa więcej już nie splunęli nawet w jego stronę.

Nie próbowali ściszać głosów, ale zresztą i tak nie było sensu robić z tego tajemnicy. Nikt nie rozumiał o czym mówili, z wyjątkiem może Szatana, ale sytuacja była stanowczo za mało zabawna, by zdradzać teraz ich sekret.

- Jak tam głosowanie? - zapytał Edward, gdy Adramelek zmieniali mu opatrunki.

- Teraz mniej głosowanie, prędzej debata - odparli, poświęcając mu tylko część swoich myśli. - Tylko jeden głos jest za waszym oszczędzeniem.

- I mimo to wciąż trwa?

Na to konsyliarz już wyłącznie przytaknął i zbierając torbę z medykamentami, ponownie zniknął w świetle wejścia do ich celi.

Wrócili jeszcze kilka razy, ale za każdym razem coraz mniej byli rozmowni i coraz jadowitsze spojrzenia wtapiali w Lucyfera, aż wreszcie głosowanie dobiegło końca.

Nikt nie powiadomił ich o wynikach. To było zbędne. Po dwóch dniach, które zlewały się w jeden, ciągły zlepek godzin, wreszcie galimatias kilkunastu kroków i głosów przybliżył się do ich celi.
Pierwszy uwagę zwrócił pies, swoim skomleniem budząc Edwarda, który przynajmniej przez ten czas zdążył wrócić do zdrowia. Lucyfer był już na nogach, upewniając się, że wciąż nóż tkwi u jego boku i podeszwą dźgnął Oskara w bok.

- Już czas - rzucił krótko.

Szatan też nie spał. Co jeszcze dziwniejsze nie leżał, lecz zamiast tego zbliżył się do wejścia, wspinając się zaledwie krok w górę i wąchając powietrze. Nie dało się wejść wyżej. Kamień był zbyt gładki, zbyt śliski, Edward już próbował. Jedyne co osiągnął, to kilka zadrapań, z których potem musiał się tłumaczyć Adramelkowi.

Biały demon nagle odsunął się, a jego oczy ciemność rozświetliły jak dwie latarnie. Wrota otwarły się i na dół zeskoczyli Adramelek, nim drabina mogła w ogóle spaść. Milczeli, tocząc wzrok dookoła, każdego z osobna mierząc i badając zimnym spojrzeniem.

Nikt ich ciszy nie odpowiedział, o nic nie pytał, aż wreszcie konsyliarz przymknął oczy i westchnął ciężko.
Skinęli głową w bok i odwracając się, wspięli z powrotem na drabinę. Teraz oni wymienili się spojrzeniami. Strach, niepokój, ale i determinacja dominowały atmosferę w powietrzu, wraz z domieszką niecierpliwości, ale w szaleństwa Szatana już nikt się nie zagłębiał. Gdy Lucyfer naturalnie zaczął wspinać się pierwszy, biały demon ruszył w pośpiechu zaraz za nim. Edward z Oskarem razem pomagali psu i Daria szła na końcu, aż wreszcie wszyscy wydostali się na zewnątrz, na kilka sekund oślepieni blaskiem podziemnego miasta.

Strzelajmy W Szczury 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz