• 𝚋𝚊𝚕 •

231 4 3
                                    

per. narrator.

niepokój. frustracja. zmartwienie. zniecierpliwienie. troska.

właśnie te uczucia towarzyszyły, oczekującej na swoją partnerkę, violet. czuła tyle emocji na raz.

nie wiedziała, na której chciała się zatrzymać, którą wpierw zdiagnozować i w miarę możliwości, szybko wykasować.

bowiem panna kiramman solidnie się już spóźniała.

zawsze była w domu, zanim zajdzie słońce oraz zanim na dworze zapanuje wszechobecna ciemność. tymczasem na pięknie rozgwieżdżonym, ciemnym nocnym niebie, ujawniał się księżyc. było już cholernie późno.

młoda kobieta była ogromnie zaniepokojona zniknieniem caitlyn. nigdy nie zdarzyło się, aby ta znikała bez słowa. bez jakiegokolwiek poinformowania kogokolwiek o swoich planach. za każdym razem mówiła, że się spóźni, lub, że wróci później.

tym razem jednak taka sytuacja nie miała urzeczywistnienia. dlatego też obiecała sobie, że jeżeli strażniczka nie pojawi się za pięć minut, to pójdzie jej szukać.

odliczała w myślach, chcąc, aby ta pojawiła się w drzwiach, nim doliczy się trzystu sekund. żeby była cała i zdrowa.

myśli kłębiły się coraz bardziej. narastające napięcie w jej ciele nie pozwalało na spokojne oddychanie, a przyspieszony rytm serca wypełniał pusty pokój prędkim uderzaniem.

nie chciała już dłużej czekać. musiała podjąć działanie. zbyt długo już bezczynnie siedziała. zamartwianie się oraz niepokój, rosły z każdą chwilą, przyćmiewając opanowanie oraz trzeźwe myślenie.

wciągając na stopy odziane w podarte skarpetki obuwie, usłyszała skrzypienie dochodzące niedaleko jej uszu. unosząc głowę do góry, by odkryć źródło dźwięku, w drzwiach ujrzała osobę, wyczekiwaną przez nią taki szmat czasu.

-- cupcake, jesteś. -- odezwała się, gdy tylko cała postać kobiety pojawiła się na środku przestronnego pomieszczenia.

odetchnęła z ulgą, rozluźniając wszystkie napięte mięśnie. serce odnalazło właściwy takt. kojące uczucie spokoju opanowało jej organizm.

rzuciła odzież stóp na bok, ruszając w stronę wykończonej dniem cait.

-- przepraszam vi. -- rzuciła tylko, zrzucając z siebie uciążliwe buty.

zaraz potem przylgnęła do ciepłego ciała violet. niezmiernie mocno potrzebowała tego po całym dniu trudzenia się z kompletnie upierdliwym szefem.

czuła jej szorstkie dłonie, które swobodnie spoczywały na jej wąskiej talii. dodawały jej poczucia bezpieczeństwa oraz napawały ją subtelnym uczuciem napełniania baterii.

-- co tym razem się stało? -- zapytała violet, wciąż tuląc do siebie wykończoną strażniczkę.

-- musiałam zostać, aby wypełnić wszystkie dokumenty dotyczące ostatnio odkrytego zabójstwa. szef mnie zrugał, zbeształ, że nie zdołałam wykonać wszystkiego za jednym razem. mam dość. -- wyjawiła, ściągając z dłoni i rąk rękawice.

a violet nie była w stanie ukryć swej złości na szefa caitlyn. szlag trafiał ją za każdym razem, gdy słuchała, jak córka wyżej postawionej w hierarchii kobiety, zbiera baty od takiego prostaka.

obiecała sobie, że rozwali mu łeb.

-- spokojnie. jest w porządku. -- mruknęła tylko pod nosem, opuszczając ramiona vi.

kiramman chciała już zwyczajnie wziąć szybki prysznic oraz zatopić się w miękkiej, przytulnej pościeli, aby móc odespać te kilka nadgodzin roboczych.

❥︎ caitvi one shots Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz