Rozdział 55

3 2 0
                                    

 Siedzę w pokoju. Cały się trzęsę. Czegoś się boje. Czuje w powietrzu grozę. Coś jest nie tak. Czuje niebezpieczeństwo. Zbliża się wielkimi krokami. Ściskam coś w dłoniach. Staram się je otworzyć. Niestety uścisk jest zbyt mocny. Nie mogę ich rozerwać. Chyba powinienem się schować. Nie wiem co się dzieje. Czuje się dziwacznie.

Wzdrygam się, gdy ktoś puka do drzwi. Po chwili się otwierają. Instynktownie wstaje. Ręce chowam za plecami. W progu ukazuje się mężczyzna.

-Jadę na zakupy, pomyślałem, że może wybierzesz się ze mną-raczej stwierdza niż pyta.

-Tak, jasne-odpowiadam siląc się na normalny głos.

Facet jeszcze chwilę stoi. W końcu kiwa głową.

-Dobrze, za pięć minut na dole-mówi i wychodzi.

Po jego wyjściu wypuszczam powietrze. Nie wiem czemu, ale obawiam się tego typa. Kim on jest? Moim ojcem? Dlaczego się go boję? Coś jest nie tak, nie wiem tylko co.

Chowam rzecz z moich rąk pod łóżko. Otwieram drzwi. W progu przystaje i zerkam na okno. Wpatruje się w nie. Do końca nie wiem czego szukam. W końcu zatrzaskuje drzwi i ruszam do spiralnych drzwi. Schodzę na dół. On już na mnie czeka. Ubrany jest w normalne ciuchy. Niczym się nie wyróżniają. Bierze mnie za rękę. Wychodzimy razem na zewnątrz. Kierujemy się na podjazd. Podchodzimy do białego samochodu.

-Nie jedziemy twoim?-pytam.

Mam na myśli drugi samochód, granatowy.

-Muszę go oddać do mechanika-stwierdza.

Nie dociekam dalej. Choćbym chciał zapytać co się stało, to coś mnie powstrzymuje. Nie do końca wiem co. Chyba coś w jego głośnie powstrzymuje mnie od dalszych pytań.

-Wsiadasz?-pyta.

W tym momencie zdaje sobie sprawę, że się zamyśliłem.

-Przepraszam- mówię.

Po tych słowach wsiadam.

Gdy odjeżdżamy zerkam na księżyc w fazie rogala. W tej chwili przypominam sobie na co patrzyłem. Nie było to okno. Tylko szafka. Na niej stał zegar. Wskazywał godzinę. 4:30. 

Kim jestem?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz