Rozdział czterdziesty-czwarty

25 4 0
                                    

Ciemność ponownie mnie otoczyła. Czułam tylko, jak opadam w dół i w dół, w nieskończoność. Jednak świadomość, że już po wszystkim, że mogę pozwolić sobie na odpłynięcie...

Tak, tego właśnie potrzebowałam.

Oczekiwałam zetknięcia z ziemią, nawet lekkiego bólu. W oddali słyszałam okrzyki radości, które w momencie stały się lekko przytłumione. Byłam zbyt osłabiona, by razem z nimi cieszyć się chwilą, na którą tak długo musieliśmy czekać.

Upadłam, nawet nie próbując unieść ciężkich powiek czy otworzyć ust, by zawołać o pomoc. To była chwila dla mnie, chwila odpoczynku od ciężaru, jaki nosiłam od momentu, gdy stałam się wampirem.

I wciąż on tam był, ale trochę zelżał. Pierwszy Wygnaniec nie żył i do tego, przez ten cały czas dążyłam wraz z innymi.

- Monika! – usłyszałam, gdy w tym samym momencie znajome ciepło oplotło mnie, dzięki czemu poczułam się bezpiecznie.

- Spójrz na mnie. Kultakutri!

Jęknęłam głucho, próbując wykonać polecenie Fabiana, choć całe moje ciało głośno protestowało. Tym samym nie miałam zamiaru martwić jeszcze bardziej mojego męża.

- Nic... Nic mi nie jest. – wychrypiałam, unosząc powieki. W trakcie tej krótkiej chwili ujrzałam niepewność w błękitnych oczach Fabiana, ale i uśmiech, delikatny, który błąkał się na jego ustach.

- Tym razem ci nie wierzę.

- Posadź ją na ziemi, Fabian – znikąd pojawił się głos Markusa. – Obadam ją.

- Nic mi nie jest, Markus. – powiedziałam trochę bardziej stanowczym tonem, niż z początku zamierzałam. Chcąc dowieść swojej racji zaparłam się z całej siły i powoli usiadłam. Liczyłam się z zawrotami głowy, bądź rozsadzającym od środka bólem, ale o dziwo... Nic takiego się nie wydarzyło.

Nie ukrywając zaskoczenia spojrzałam na Markusa, który klękał po mojej lewej stronie, badając mi puls.

- Warto dmuchać na zimne – przewrócił oczami. – Puls jest w porządku. Kręci ci się w głowie?

- Nie. Czuję się naprawdę dobrze. Czy mogę wstać?

Markus wydawał się niepewny, ale miałam już dosyć bycia słabą i bycia otoczoną specjalną opieką. Wcześniej też byłam człowiekiem i dawałam sobie świetnie radę. I tym razem miało być podobnie, niezależnie od tego, czy jestem w ciąży czy nie.

Więc spróbowałam sama. Oparłam się swobodnie o ziemię, by wspomóc się rękami, gdy nagle poczułam pewny chwyt w łokciu, a następnie w talii. Dwie sekundy później znalazłam się w górze, na swoich własnych nogach, odwrócona przodem do nikogo innego, jak do Fabiana.

Nie wydawał się być zły, jak z początku przypuszczałam, co było naprawdę zaskakującym zjawiskiem. Wpatrywałam się w niego, jak oczarowana, jakbym ponownie zobaczyła go po raz pierwszy. Wzbudziły się we mnie te same uczucia i pragnienie, by go dotknąć. W tym całym szaleństwie myślałam tylko o tym, by go uratować ze szponów Wygnańców i ich tajnej broni. Nic innego się nie liczyło.

I to się udało. I w mojej głowie nie istniała żadna inna myśl, niż wtulenie się w jego ciało i zostanie tam... Na całą wieczność.

Zrobiłam ku niemu krok, chwytając jego czarną koszulkę, która, pomimo bitwy, nie była niczym ubrudzona bądź potargana. Zacisnęłam na niej dłonie, gdy w tym samym momencie ogromne ręce Fabiana objęły moją twarz, unosząc ją ku górze. Chwilę później zaatakował moje usta, zamykając je w namiętnym pocałunku.

W zasięgu kłów - tom 3 (seria: Sługi Szatana)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz