Jesień nadeszła tego roku niespodziewanie. Poranek pierwszego dnia września był rześki i złoty jak jabłko, a opary z rur wydechowych i oddechy przechodniów skrzyły się w powietrzu jak pajęczyny, gdy przechodziliśmy przez hałaśliwą ulicę, kierując się w stronę poczerniałego od sadzy, wielkiego budynku dworca. Trzy wielkie klatki grzechotały na szczycie wyładowanych wózków, które pchaliśmy z Draco oraz piękną, dorosłą dziś błękitno-włosą Hope, a zamknięte w nich sowy pohukiwały z oburzeniem.
— Mamo, myślisz, że nas rozdzielą?
— Nie wiem Troy, ale wiesz, że to nic złego, znaleźć się w tym samym domu co Twój brat.
— Tak Ci się tylko wydaje mamo, mam nadzieję, że będziemy w innych, bo on tylko by latał i wygłupiał się, ciągle opowiada o Quidditchu, uszy mi więdną... a ja nie mogę się spokojnie uczyć przez niego. — powiedział stanowczo i z powagą w głosie ciemnowłosy chłopiec.
— Ile można siedzieć w książkach Troy! — powiedział drugi, kręcąc się w kółko, udając lot na miotle — Pomyśl sobie, dostaniemy się do drużyny, będziemy latać na miotłach i wygramy puchar Quidditch'a dla naszego domu.
— O ile przydzielą nas do jednego domu, co mam nadzieję się nie stanie Michael. I mów ciszej, pełno tu mugoli — odburknął Troy.
— Chłopcy, uspokójcie się. Nieważne, w jakich domach będziecie, ważne, żebyście nie zapomnieli, że każdy uczeń jest równy, nie wszystkich musicie lubić...
— ... ale wszystkich mamy akceptować i szanować, wiemy tato — powiedzieli wspólnie.
— Zgadza się.
Ludzie rzucali zaciekawione spojrzenia na sowy, gdy całą rodziną przepychaliśmy się przez tłum w kierunku bariery między peronami dziewiątym i dziesiątym. Poprzez otaczający nas zgiełk dobiegł mnie głos najstarszej córki:
— Mamo, pójdę z Catherine.
— Dobrze kochanie, my z tatą i bliźniakami, jesteśmy za wami.
— Hope mówiła nam, że jej Ravenclaw dwa razy wygrał puchar domów, gdy była prefektem i mogła dawać szlabany wszystkim, ja też tak chcę.
— Michael, bycie prefektem to duża odpowiedzialność, dużo obowiązków, a z tymi Ci nie szczególnie po drodze. Jednak jesteś wielkim fanem Quidditch'a, doskonale latasz, pewnie ciężko byłoby Ci to połączyć z grą w reprezentacji domu.
— Tak, masz rację, będę w końcu najlepszym graczem, lepszym niż tata czy Ginny, zobaczysz, będą o mnie pisać we wszystkich czarodziejskich gazetach.
— Trzymam za to kciuki.
— Jak nic będzie Ślizgonem, jego zapał i ambicja... — szepnął Draco, nachylając się do mnie.
— Też tak sądzę — zaśmiałam się.
— Ja chcę być w Gryffindorze, wujek Harry mi opowiadał, jak z wujkiem Ronem pracują jako aurorzy, też chcę być jednym z nich.
— Cieszy mnie, że macie takie dalekosiężne plany, ale do tego długa droga, ja sama sądziłam, że zostanę gajową i będę się opiekować magicznymi stworzeniami, a zostałam uzdrowicielką, mamą, członkinią Rady Starszyzny Sabatu Inetyjskiego i wytwórcą świec, po godzinach — zaśmiałam się, patrząc na moją rodzinę.
— Ja zdania nie zmienię, będę najlepszy, najszybszy, naj... — kontynuował Michael.
— To ja będę jak zwykle tym mądrzejszym — dodał z powagą Troy, ignorując dalszy monolog brata.
— Gdyby nie ich fizyczne podobieństwo, nigdy bym nie powiedział, że są bliźniętami, są tak skrajnie różni.
— Tak, każde nasze dziecko, jest wyjątkowe. Hope była w Rawenclavie, Catherine jest w Hufflepuffie, a chłopcy, jeśli trafią do Gryffindoru i Slytherinu...
— Dopełnią brakujące domy w nowych Black—Malfoy.
— A to jeszcze nie koniec — powiedziałam tajemniczo, kładąc dłoń Draco, na swoim płaskim jeszcze brzuchu.
Mąż spojrzał na mnie lekko zdziwiony, ale to zdziwienie znikło w mgnieniu oka i zastąpiła je czysta radość.
— Od dawna wiesz?
— Od wczoraj i czuję, że będzie to chłopiec.
Draco uśmiechnął się i pocałował mnie przelotnie w policzek, jego oczy błyszczały z radości. Staliśmy już przed barierą. Draco ujął za rękę Troy'a, a ja Michaela i kolejno popędziliśmy prosto na barierkę. Chwilę później wynurzyliśmy się na peronie numer dziewięć i trzy czwarte, zasnutym gęstym, białym dymem buchającym z czerwonej lokomotywy Ekspresu Hogwart. Niewyraźne postacie tłoczyły się w tych białych oparach, w których ujrzałam już swoje córki.
— Gdzie oni są? — zapytała z niepokojem Catherine, gdy szliśmy peronem w stronę pociągu.
— Nie bój się, zaraz ich znajdziemy — zapewniłam ją, ale w gęstych oparach trudno było rozróżnić twarze. Oderwane od ludzi głosy brzmiały nienaturalnie donośnie.
Zdawało mi się, że usłyszałam, jak Percy robi komuś wykład na temat przepisów użycia mioteł, więc rada byłam, że nie muszę się zatrzymywać...
— To chyba oni. Harry! — Krzyknęłam nagle, machając ręką do kuzyna.
Z mgły wyłoniły się postacie stojące przy ostatnim wagonie. Harry, Ginny i trójka ich dzieci. Rozpoznałam ich twarze, dopiero gdy do nich podeszliśmy. Spojrzałam na dzieci Harry'ego i Ginny, Albusa, Jamesa i małą Lily.
— Cassie, Draco dobrze was widzieć.
— Was również, nie wiem, kiedy wróciliście, ale liczę, że jutro spotykamy się u nas, tak jak to było ustalone?
— Tak żadnych zmian nie planujemy, nasze comiesięczne cało rodzinne spotkania wracają do harmonogramu. Wróciliśmy dziś nad ranem, Albus koniecznie chciał zobaczyć Wyspę Węży, więc zostaliśmy o dzień dłużej.
— Doskonale, opowiecie nam o waszej wyprawie do Brazylii, a i my mamy pewne nowiny.
— Tak, było do prawdy wspaniale... — zaczęła Ginny, ale nie bardzo mogłam jej słuchać, spoglądałam na dzieci, które jak na kuzynostwo przystało, doskonale się ze sobą dogadywały i wspólnie planowały nadchodzący rok szkolny.
— Cassie, Harry?
— O Ron!
— Hej, udało wam się zaparkować? — zapytał Ron chłopaków. — Bo mnie tak. Hermiona nie wierzyła, że zdam egzamin na mugolskie prawo jazdy. Myślała, że będę musiał rzucić na egzaminatora zaklęcie Confundus.
— Wcale nie — powiedziała Hermiona.— Bezgranicznie w ciebie wierzyłam. — Rose... — zwróciła się do córki.
— Prawdę mówiąc, ja go rzeczywiście skonfundowałem — szepnął Ron Harry'emu i Draco, gdy razem ponieśli kufry i klatki z sowami do wagonu. — Zapomniałem o tym bocznym lusterku. A czy to takie ważne? Zawsze mogę użyć zaklęcia superczujnikowego.
Rozglądałam się za Pansy i ujrzałam ją biegnącą z małą kopią Blaise'a i nim samym ledwie łapiącym oddech, gdy próbował dorównać im kroku.
— Ci mugole, nie wiem, jak długo zniosę mieszkanie w Londynie, korki są nieznośne! — wysapał.
— Nie narzekaj, trzeba było... — mówiąc to, Pansy zarumieniła się — no, pospieszyć się, a nie wyjść na siedem minut przed odjazdem.
Blaise poszedł za Draco, Ronem i Harrym. Zostałam z Hope, Pansy, Hermioną i Ginny na peronie a wraz z nami dzieci i mały Hugo brat Rose, który dopiero za rok, miał rozpocząć swoją szkolną przygodę. Gęsta para rozwiała się na chwilę i jakieś pięćdziesiąt jardów od nas wyłoniły się z niej trzy postacie.
Rozpoznałam w nich Samuela z żoną i córką. Mała Amber wyglądała na przejętą nie mniej niż Tira, która właśnie obejmowała córkę. Tak, ten związek, który Samuel tak skrzętnie skrywał, okazał się być związkiem z Tirą. Gdy się o tym dowiedziałam, byłam bardzo szczęśliwa i szczerze im kibicowałam. Amber była tak podobna do Tiry, jak Hope do mnie, Albus do Harry'ego czy Ethan do Blaise'a. Sam spostrzegł, że patrzę na niego, uśmiechnął się, nachylił się do Tiry i oboje nam pomachali.
Zauważyłam, jak z drugiego końca peronu wyłania się znajoma twarz.
— Teddy tam jest — powiedział Harry, podchodząc do mnie — Właśnie go widziałem, całował się z Victorie.
— Teddy i Victorie... — zamyśliłam się — pewnie Bill i Fleur nie mają nic przeciwko temu związkowi.
— Cóż, ma wspaniałych chrzestnych i doskonałych rodziców, więc nie sądzę, by mieli z tym jakiś problem.
— Byłoby cudownie, gdyby się pobrali! — szepnęłam.
— Wszystko zostałoby w rodzinie. — rzucił lekko Draco.
— Można to tak ująć... — uśmiechnęłam się.
Harry spojrzał na stary, wysłużony zegarek, który kiedyś należał do Fabiana Prewetta.
— Dochodzi jedenasta, wsiadajcie.
— I nie zapomnij ucałować od nas Neville'a! — powiedziała Ginny, ściskając Jamesa.
— Mamo, przecież nie mogę całować profesora!
— Przecież go dobrze znasz...
James spojrzał wymownie w górę.
— Tutaj tak, ale w szkole jest panem profesorem Longbottomem. Nie mogę wejść na lekcję zielarstwa i powiedzieć, że chcę go ucałować...
— Chłopcy — zwróciłam się do bliźniaków — bądźcie grzeczni i pamiętajcie, że nie ważne, w jakim domu będziecie...
— Jesteśmy braćmi i mamy się szanować, tak jak innych uczniów, bo nikt nie jest lepszy czy gorszy.
Uśmiechnęłam się, słysząc wspólną odpowiedź synów, uścisnęłam ich, a Draco odprowadził ich do pociągu.
— Catherine — objęłam córkę — jeśli będziesz czegoś potrzebować lub zechcesz z nami porozmawiać, pamiętaj o przenośnym kominku, schowałam Ci go do bocznej kieszeni kufra, pilnuj go i pamiętaj, by zawsze zgłaszać Panu profesorowi Longbottomowi lub Snape'owi, że udajesz się do domu na jakiś czas.
— Wiem mamo, nic się nie zmieniło od ostatnich dwóch lat. — odpowiedziała melodyjnie z uśmiechem na ustach.
Objęłam ją, gładząc kaskadę długich dziś blond włosów, które były jej naturalnym kolorem. Catherine po chwili pobiegła do ojca, rzuciła mu się w ramiona, a on po pożegnaniu jej i piruecie w powietrzu, postawił ją na najwyższym stopniu pociągu.
Wzdłuż czerwonego pociągu zaczęły trzaskać drzwi i rozmazane w białych oparach postacie rodziców rzuciły się w stronę wagonów: nadszedł czas ostatnich pocałunków i przypomnień. Sam i Tira podeszli do nas, Draco wrócił do mnie i Hope, wspólnie spoglądaliśmy, jak wszyscy uczniowie pospiesznie zapełniają przedziały i podchodzą do okien. Wiele twarzy, zarówno w pociągu, jak i na peronie, zwróciło się w stronę Harry'ego. Michael uchylił okno i zauważyłam, że siedział w przedziale z bratem, siostrą, kuzynami i Ethanem.
— Zobaczymy się na Boże Narodzenie — powiedział Draco.
— Bądźcie grzeczni — dodał Harry, gdy i Albus podszedł do okna.
— Dobrze. Tato, a na co oni tak się gapią? — zapytał Albus, który razem z Rose i Michaelem wystawił głowę przez okno przedziału. Wszyscy się tłoczyli przy oknie, uśmiechnęłam się, widząc, przejęcie na twarzy tych, którzy jadą rozpocząć, swój pierwszy rok nauki.
— Nie przejmuj się — odrzekł Ron. — Na mnie. Jestem bardzo sławny.
Dzieci wybuchły śmiechem. Pansy i Tira objęły mnie ramieniem. Pociąg ruszył, a my, szliśmy peronem, patrząc na nich wszystkich, którzy mieli nosy przyciśnięte do szyby, a ich twarze były zarumienione z emocji. Machałam do nich, choć było mi żal, że muszę się z nimi rozstać. Ostatnie kłęby pary rozwiały się w jesiennym powietrzu. Pociąg powoli zniknął za zakrętem.
— Dadzą sobie radę — powiedziałam do wszystkich zebranych członków mojej sporej rodziny i rodziny z wyboru.
Harry spojrzał na mnie, opuścił wciąż uniesioną w pożegnalnym geście rękę i z roztargnieniem dotknął nią blizny na czole.
— Wiem, mają to po nas.
Wszyscy zaśmialiśmy się wesoło. Od dziewiętnastu lat blizna nie zabolała Harry'ego ani razu. Wszystko było dobrze, a i ja miałam dobre i wspaniałe życie, wolne od wszelkich magicznych migren.
Dziś czuję, że życie wynagradza mi każdą noc, kiedy zasypiałam — płacząc. Cały ten czas, kiedy czułam się bezsilna, skrzywdzona, porzucona i niechciana, ale nadal skrycie ufna, pełna nadziei w to, że kiedyś jeszcze będzie dobrze. Śniłam szczęście, lecz nie sądziłam, że jest mi pisane w tak dużej dawce.
____
Kochani!
To koniec przygód Cassandry Clarke, Black, Black-Malfoy :)
Bardzo dziękuję wam za wszystkie wyświetlenia, jeśli ktoś jest ze mną od pierwszego zdania pierwszej książki i dotarł tu, do samego końca — podziwiam was i gratuluję!
Mam nadzieję, że nie zawiodłam was tą historią. Będzie mi bardzo miło, jeśli dacie znać, kto dotarł do tego miejsca.Pozdrawiam cieplutko. Albar0sa. <3
CZYTASZ
Ślizgonka z wyboru 7
FanfictionOstatni rok Cassandry jako uczennicy Hogwartu. Cassie mierzy się z własną traumą, aby odzyskać swoją utraconą magię. Po otrzymaniu tajemniczego spadku, po zmarłym dyrektorze Dumbledore razem z kuzynem i przyjaciółmi, rusza w zaplanowaną podróż w pos...