Prolog

31 1 0
                                    




"Przes­trze­nią ducha, gdzie może on roz­winąć skrzydła, jest cisza."

Unosiłam się.

Powoli, spokojnie przestawałam czuć swoje ciało. Wszystko było puste, jakby wyprute, zgrabione. Nie czułam bicia serca, ani ruchów klatki piersiowej przy każdym oddechu. Krew płynęła w odwrotną stronę, niż nakazywała jej natura, dławiąc mnie i  okradając z tlenu, jednakże nie przeszkadzało mi to. Kości jakby przestawały istnieć, zostawiając tylko moją duszę, nieopakowaną w zasłaniającą ją niepotrzebną powłokę skóry i mięsa. Uczucie jakże niepokojące, ale jak oczyszczające, przyjemne.


Wielkie mury, ciemne, szare bruki.

Widziałam, spod przymkniętych powiek budynek. Nie dostrzegałam detali, jakby ktoś nałożył foliową maskę na moje oczy; nie odcinając widoczności jedynie ją mgląc. Moje rzęsy stawały oporem dla kształtów przede mną, rozmywały, malowały czarne plamy na płótnie, którym był budynek. Powieki stawały się ciężkie, co jakiś czas ucinając obraz, wycinając niektóre szczegóły i robiąc coś nowego.

Spróbowałam się poruszyć. Użyć siły woli, aby moja dłoń uniosła się do mojej twarzy. Poczułam nieprzyjemne targnięcie i wszystkie uczucia powróciły. Stawałam się coraz cięższa, krew wracała przepływając coraz szybciej przez moje żyły i tętnice próbując wypełnić puste tunele niezapewniające życia kończynom. Nagły szum w uszach, wszystkie dźwięki rozmów sprawiły, że złapałam się za skronie. Dotyk dłoni na czole mnie sparzył. Zabolało, zapiekło. Wzrok był zbyt szczegółowy, zbyt jaskrawy. Skóra rozciągała się przy każdym oddechu, żebra rozrywały tkanki, organy.

Krzyknęłam.

Nic nie wydobyło się z mojego gardła. Zupełnie jakbym straciła głos.

I wtedy go dostrzegłam. Był zamglony, zupełnie odwrotnie od wszystkiego naokoło. Od wyraźnych listków drzew, błyszczących zielenią, skropioną porannym deszczem. Od ciemno szarego muru, lekko zdrapanego przy chodniku, który świecił matowym srebrem. Od moich własnych dłoni, wystających niebieskich żył, próbujących przedostać się z każdą wpuszczoną kroplą krwi na zewnątrz. Od moich ubrań, moich stóp i od aut wyglądających jak małe diamentowe zabawki ustawione kolorystycznie na ladzie w sklepie jubilerskim.

Stał przede mną.

Rozmyty w czerni i bieli. Jakby sprzeciwiający się sam sobie. Przemieszczając się wyglądał jak rozprowadzana farba. Pędzlem naprowadzana na płótno, zakrywająca wiele jak i dająca prześwitywać tłu. Delikatnie, powoli podchodził do mnie. Pewny kształt wyrwał się na pierwszy plan. Ręka. Wystawiał ją w moim kierunku. Czekałam, aż coś powie. Czy to też zaboli moje uszy? Czy to też zapiecze kiedy dotknie mojej dłoni? Spróbowałam się poruszyć,postawić stopę o kilka centymetrów dalej, ale moje nogi przegrały walkę i już miałam wylądować na kolanach, ścierając sobie skórę i głuchnąc przy stukocie moich kości obijających się o chodnik.
Jednakże poczułam okalające mnie ciepło. Rozchodziło się od moich dłoni do stóp, tonęłam w uczuciu gorąca, w wpełzającym w moje nozdrza zapachem wanilii i szamponu do włosów. Dotyk nie bolał, wręcz przeciwnie. Koił, sprawiał, że znów czułam się spustoszona, lekka.
Nie chciałam się poruszać. Wszystko stało się tak delikatne, że mogłabym zostać tu i teraz na zawsze. Jego ciało było jakby niestatyczne, prześlizgiwało się mi przez palce, jak materiał, a jednocześnie było mocne i dające poczucie kompletnego bezpieczeństwa.

Oderwał się. Ogarnął mnie strach, niepokój. Nagłe zimno, szczypanie skóry, rozrywanie płytki paznokci. Wszystko stało się znowu zbyt wyraźne, zbyt przytłaczające, a ja poczułam się mała, nic nieznacząca. Tak jakby mnie nie było, a wszystko na około mnie zakrywało, zarastało i zaklejało. Szukałam go wzrokiem i oprócz jaskrawej zieleni i brudnej szarości nie znalazłam nic. Pustka.

- Trzy kroki do przodu.

Usłyszałam czyiś głos. Głęboki, spokojny. Przepływający po mnie jak woda pod prysznicem. Dla uszu dźwięk ten był kojący, tak spragniony, jakbym dryfowała po bezdźwięcznej tafli całe życie. Postawiłam jeden krok do przodu. Nic się nie stało.

Drugi. Trzeci.

Jego głos prowadził mnie przez pagórki, jakimi stały się małe wysunięcia asfaltu, wystające cegły chodnika. Popękane podłoże sprawiało, że się potykałam, zahaczałam o każdą końcówkę. Nie wiedziałam ile czasu minęło, gdzie jestem. Wiedziałam, że muszę za nim podążać, że tam znajdę spokój i ciszę, której tak łaknęłam.

-Spójrz jak pięknie.

Rozejrzałam się dookoła. Nie zobaczyłam nic poza plamą. Próbowałam się skupić, zmusić oczy do zobaczenia. Głowa nie pozwalała mi na myśl, na przejrzenie przez mgłę.

I nagle dostrzegłam.

Błękitny materiał rozchodzący się nade mną. Nad nami. Wyglądał jak najpiękniejszy jedwab. Chciałam go dotknąć, wznieść się na palce i wyciągnąć dłoń przed siebie, sprawdzić czy na prawdę jest tak miękki na jakiego wygląda, czy jest tak delikatny jak skóra i czy tak piękny jak niebo.

Niebo?

Tak. To było właśnie to. Małe plamki bieli, to musiały być chmury. Wyglądały jak oderwane kawałki waty cukrowej, przykrywające skrawki jedwabnego materiału. Czemu nigdy nie zauważyłam jak natura jest piękna? Jak dominująca? Spokojna? 

Wszystko powoli zaczynało nabierać normalnych kolorów, rozmywać się i równocześnie iskrzyć. Mogłam zauważyć budynek szkoły. Szary zbudowany z muru, zdrapanych cegieł i szklanych drzwi przepuszczających światło słoneczne. Drzewa naokoło, piękne, wibrujące kolory zieleni i żółci. Pełno aut, czerwonych, czarnych, srebrnych i granatowych. Wszędzie ludzie, mniej więcej w moim wieku, kręcący się dookoła mnie, ale nie zauważający. Stałam po środku akcji rozgrywającej się, jakbym utknęła w filmie, wpadła do niego przez ekran telewizora i nie mogła się wydostać.

Próbowałam go dostrzec, ale nic z tego. Zniknął po raz kolejny z mojego pola widzenia. Jedyne co istniało były głosy wokół mnie.

- Jestem tuż za Tobą.

Odwróciłam się, ledwo się nie przewracając. To prawda, był tuż za mną, wyrazisty w ciemnej koszuli zapiętej tylko do trzech czwartych, wytartych spodniach i dłoniach pokrytych wzorami schowanymi w kieszeniach leniwie narzuconej  na ramiona skórzanej, za dużej kurtki. Sprawiał wrażenie niechlujnego. Wokół niego wszystko znowu wirowało i stawało się plamami, cieniami i kroplami farb. Jego ciało zaczęło znikać, mgła zaczęła zabierać wszystko co przede mną, obok mnie i za mną.

Poczułam jego dłoń na swoim podbródku. Podniosłam gwałtownie głowę i ...

9.00

Obudziłam się.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Aug 01, 2016 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

ZapomnianeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz