Rozdział 28

448 80 24
                                    

Dzisiaj kończymy tę przygodę - to ostatni rozdział... Później wleci jeszcze epilog.

______________________________________

Dominik rozmawiał przez telefon, a ja wciąż powtarzałam w głowie jego słowa. „Zakochałem się". Kiedy je usłyszałam, moje serce zaczęło walić jak szalone. W brzuchu pojawiły się motylki i pierwszy raz odkąd obudziłam się w karetce, poczułam, że wszystko będzie dobrze. Trwało to kilka sekund, póki nie zdałam sobie sprawy, że przecież taka scena już raz była. Już kiedyś odgrywaliśmy parę zakochaną w sobie jak jabłko w cynamonie. Powinnam zmądrzeć i wiedzieć, że teraz również było w tym tyle samo prawdy, co w telenoweli ze szklanego ekranu.

Kiedy sobie to uświadomiłam, moje serce sięgnęło dna beznadziei.

Dominik zaklął paskudnie na głos, a mama, słysząc to, zatrzymała się dwa kroki za jego krzesłem i popatrzyła na mnie ze zdziwieniem. Nagle zerwał się z miejsca i prawie wpadł na trzymaną przez nią tacę z mlecznikiem i cukiernicą.

- Przepraszam - rzucił i wciąż z telefonem przy uchu, praktycznie wybiegł z domu.

- Sprawdzę, co się dzieje - powiedziałam do nadal zaszokowanej mamy i pobiegłam za nim.

- Dominik! - krzyknęłam, bo zbliżał się do samochodu, a ja nadal nie byłam w najlepszym stanie, żeby brać udział w sprincie na sto metrów. Usłyszał mnie i się zatrzymał.

- Przepraszam, muszę jechać do Frenezji - rzucił w pośpiechu.

- Coś się stało z Filippo?

- Nie, to... - zawahał się i uciekł wzrokiem, co było do niego niepodobne - ...sprawy rodzinne. Zadzwonię.

Pocałował mnie szybko w czoło i zostawił na chodniku.

Wracałam do domu noga za nogą, zachodząc w głowę, o co mogło chodzić. Sprawy rodzinne w jego przypadku były sprawami mafijnymi, czyli raczej nie oznaczały, że ojciec potrzebuje pomocy przy wrzucaniu węgla do piwnicy.

- Gajuszku, gdzie twój chłopak? - zapytała mama.

- Musiał jechać. Sprawy rodzinne - powiedziałam automatycznie, nadal pogrążona w myślach do tego stopnia, że nie zdementowałam tego „mojego chłopaka".

Filippo wyjechał, więc Dominik został sam, bez wsparcia.

- Mamo, ja też muszę lecieć. Pogadamy później - rzuciłam i już mnie nie było.

Wpadłam do Frenezji i siłą rozpędu chciałam wparować do biura Dominika, ale zatrzymało mnie dwóch typów, których nigdy wcześniej nie widziałam. Zastąpili mi drogę z groźnymi minami.

- Jestem umówiona - powiedziałam, próbując ich ominąć, ale usłyszałam coś, co zapewne było odpowiednikiem „spadaj", tylko wypowiedzianym po Włosku.

Zjeżyły mi się włoski na rękach, bo to oznaczało, że dzieje się coś grubego. Tym bardziej że zza drzwi gabinetu dotarły do moich uszu podniesione głosy. I jakby... coś ciężkiego upadło. Strach o Dominika wyostrzył moje zmysły.

Co się tam działo?

Chwyciłam za komórkę i wybrałam jego numer. Nadstawiłam ucha i tak! Usłyszałam dzwoniący w biurze telefon, ale dzwonek urwał się po kilku sygnałach. Spróbowałam ponownie. Tekst „Abonent czasowo niedostępny" wypowiedziany uprzejmym damskim głosem wypranym z emocji zacisnął mi żołądek w supeł. Typki spod drzwi patrzyły na mnie z byka. Odpowiedziałam im wkurzonym spojrzeniem.

Co mogę zrobić?

Nie zdążyłam wymyślić nic głupiego, bo drzwi do biura się otworzyły i stanął w nich Dominik w towarzystwie drugiego mężczyzny - wysoki, szczupły, gładko ogolony z włosami zaczesanymi do tyłu i w czarnym garniturze sprawiał wrażenie poważnego biznesmena. To nie on mnie interesował, tylko Dominik, a dokładniej czerwony ślad na jego kości policzkowej, który zapewne zamieni się w siniaka. Chciałam do niego podejść, ale jeden z ochroniarzy mnie przechwycił. Żałowałam, że nie uczyłam się nigdy Włoskiego, albo przynajmniej nie poznałam żadnych przekleństw. Rzuciłam więc uniwersalnym „fuck you", co nie zrobiło na nikim wrażenia.

UKARANAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz