Ból...przeszywający całe ciało ból. Ucisk na klatce piersiowej jakby ktoś zamienił płuca z kamieniami. Suche gardło zlepione krwią i chłód, który przyprawiał o gęsią skórkę. Spływające krople potu po twarzy aż na szyję. Światło bolesne dla oczu. Dreszcz który przechodzi za każdym razem kiedy chcesz się ruszyć ale nie możesz.
Dopiero po dłuższej chwili byłem świadomy tego co się dzieje wokół mnie. Moje oczy przyzwyczaiły się do jasnego światła a mózg zaczął działać na wyższych obrotach. Rozejrzałem się wokół siebie. Leżałem na polowym łóżku. Moja cała klatka piersiowa tak jak i prawą nogą była zabandażowana. Wszędzie widziałem innych żołnierzy w lepszym lub w gorszym stanie, leżących na innych łóżkach. Byliśmy w dużym namiocie. Pielęgniarki chodziły od jednego łóżka do drugiego.
- Obudził się pan. - usłyszałem obok mnie.
Spojrzałem na kobietę która stała obok łóżka. Miała brudny od krwi ubranie robocze. Jej napuchnięte i czerwone oczy wskazywały że nie spała dość długi czas. Z blond wlosego kucyka wystawały pojedyncze pasma włosów.
Wzieła jakaś butelkę leżąca na szafkę obok. Nalała łyżkę płynu po czym wsadziła ja do mojej buzi. Skrzywiłem się na gorzki smak substancji.
- Dostał pan zakażenia które trzeba wyleczyć. Jest na pewno lepiej niż tydzień temu.- rzekła tak jakby to była jej rutynowe zdanie.
- Tydzień temu? - zmarczyłem delikatnie brwi.
- Tak. Był pan w śpiące tydzień. - Poprawiła koc który mnie przykrywał.
Pomrugałem kilka razy przetwarzając wiadomość która doszła do mojego mózgu. Spojrzałem na łóżko obok. Leżał tam mężczyzna który strasznie śmierdział zgniłym mięśniem.
- On też tu leży tydzień. Muszę go spakować I wysłać do Ameryki. - Odpowiedziała kobieta bez wzruszenia.
Podniosłem się delikatnie do półsiadu. Pielęgniarka odeszła po chwili. Wziąłem z szafki plik kopert, które tam leżały. Zacząłem przeglądać od kogo są. Zatrzymałem się przy bardzo jasnej kopercie. Widniał tam adres Victori wraz z jej nazwiskiem. Odłożyłem resztę na szafkę i otworzyłem kopertę. Powoli wyciągnąłem złożona na pół kartkę. Rozłożyłem ja zaczynając czytać. Uśmiechnąłem się na widok jej ładnego pisma. Pisała że tęskni za mną i że jest w Anglii. Miałem cicha nadzieję że jakoś magicznym trafem spotkamy się.
--------------------------------------------------------------
Monotonność mieszała się z nowością. Po tygodniu w Anglii wiedziałam że Anglicy są dziwni. Nie rozumiałam tych ich przerw na herbatę, albo tego ich dialektu. Ludzie w Londynie też są przewrażliwieni na swoim punkcie. Mogli by rozmawiać o sobie, o swojej rodzinie godzinami. Plotki w mieście roznoszą się szybciej niż listy. Czasami marudziłam na Nowy York ale teraz tęsknię za nim jak nigdy. Anglicy po prostu zaczynają mnie denerwować. Głównie swoim dużym ego jak i herbata. Tak herbata. Piją tu tyle herbaty ile ja bym w życiu nie wypiła. Do śniadania herbata, do obiadu herbata, o 17 herbata, do kolacji herbata. Chcesz ciasto zjeść? Musisz wypić herbatę. Mają tu herbatę z mlekiem, herbatę z rumem, herbatę owoca, czarna, biała, z liści i wiele wiele innych. Czułam się w Londynie jak ryba na suchym lądzie.
Dzisiejszy dzień był jednym z najgorszych w tym tygodniu. Najpierw spóźniłam się do pracy przez korki w mieście, później jakiś żołnierz zwrócił swój żołądek na moje spodnie. Inny natomiast próbował mnie zaliczyć, a jeszcze inny zaczął mną szarpać. Był w dzielnicy niedaleko wybuchł bomby przez co w szpitalu był tłok. Ludzie siedzieli na korytarzu czekając na przyjęcie. Dzieci płakały w ramionach matek albo na ławkach bo ich rodzice zginęli. Jęki z bólu rozchodziły się po całym szpitalu. Podłoga jak i ściany były cale z krwi a zapach martwych ciał zaczął unosić się wśród zapachu brudu. Był taki tłok że został wezwany cały personel szpitala nawet ten który miał teoretycznie wolne dziś.
Wyszłam na korytarz z jednej z sali szpitalej. Nie jadłam nic od kilkunastu godzin przynajmniej. Powoli skierowałam się w stronę pokoju dla personelu. Żeby tamd dojść musiałam przejść przez tak zwany "Korytarz śmierci". Nazwa wzięła się z tego że tu umierali ci, którzy nie otrzymali na czas pomocy. Mój chód przyspieszył. Odur ciał leżących tu z dwa dni był ochydny. Widziałam ludzi, którzy dalej siedzieli i czekali na pomoc lub na miejsce w szpitalu. Jedni mieli bandaż przesiąknięty cały krwią a inni po prostu wykrwawiali się na podłogę. Moje serce sie rozpadało się na kawałki w jakis stopniu patrząc na ten widok. Czułam jakieś poczucie winy że nie mogę im pomóc ale przecież jak mam im pomóc? W szpitalu brakowało sprzętu... personelu. Nie dało im się pomóc.
- Proszę... Niech mi pani pomoże...- Usłyszałam łamiący się głos kobiety.
Spojrzałam na nią. Była to młoda kobieta. Jej ubranie było roztargane i brudne. Jasne włosy stały się większości czarne. Trzymała w ramionach małe zawiniątko.
- Mój syn... Ma gorączkę....i nie chce jeść.- Patrzyła na mnie błagającym wzrokiem.
Kucnełam przy niej i delikatnie wzięłam na dłonie chłopca. Przebadalam go powieszchownie. Dziecko było duże i silne. Miało kilka zadrapań na ciele ale żadnych poważniejszych ran.
- Podam mu leki, które powinny pomóc.- Wstałam z nim na rękach i pomogłam wstać kobiecie.
Zaprowadziłam ich do sali gdzie leżały właśnie kobiety z dziećmi. Posadziłam kobietę na jedynym wolnym łóżku i podałam jej zawiniątko.
-Bardzo pani dziękuję...- Uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością.
Odwzajemniłam uśmiech podając małemu odpowiednie leki. Kobietę też zbadałam i opatrzyłam niewielkie rany. Usłyszałam dziwny świst powietrza na zewnątrz. Budynek się zatrząsł cały, sufit zapadł się a szkło z okien pękło. Dopiero po kilkunastu sekundach było słychać głośny huk. Pociągnęłam kobietę z dzieckiem na ziemię. W szpitalu zaczęły się roznosić krzyki ludzi. Znowu było słychać świst i huk. Wpadliśmy z kobietą razem z podłogą o dwa piętra niżej. Podniosłam się powoli. Po moim ciele przeszedł przeszywający ból. Zjechałam Po kawałku betonu niżej do kobiety z dzieckiem.
- Proszę panią? - Potrząsnełam jej ramieniem.
- Moje dziecko....- Odpowiedziała mi podając mi zawiniątko, które płakało.
- Nie zostawię pani. - Odsunęłam gruzy na tyle ile mogłam.
Dopiero teraz zauważyłam że noga kobiety utknęła między płytami betonu. Przesunęłam się w stronę jej stopy. Gdy pociągnęłam za jej nogę, usłyszałam krzyk kobiety. Znowu budynkiem zatrzęsło przez co płyty osunęły się bardziej w dół. Jedna z płyt spadła na kobietę odcinając mnie od niej.
- Nie nie...nie..- Powiedziałam sama do siebie próbując przesunąć płyty.
Zostałam uwięziona pod płytami betonu. Jedyna droga wyjścia była mała szczelina między nimi. Wzięłam głęboki wdech i wydech. Wsunęłam się między szczelinę zaczynając się czołgać. Budynkiem po raz kolejny zatrzęsło przez co płyty bardziej przygniotły mnie. Wciągnęłam mocniej brzuch i wydostałam się z szczeliny. Jak najszybciej podeszła do kobiety. Jej usta były sine a usta całe z krwi. Nie żyła. Trzymała dalej przy sobie swoje dziecko. Wzięłam zawiniątko na ręce i zaczęłam szukać wyjścia. Wstałam powoli czując silny ból w nodze. Wzięłam głęboki wdech idąc przed siebie. Płyty pode mną się załamały i spadłam jeszcze niżej. Zdążyłam zamortyzować upadek dziecka przyciskając je do siebie mocno. Podniosłam się na łokciu. Na beton zaczęła kąpać krople krwi z moich ust. Podniosłam się na czworaka gdy jasne światło rozbłysło mi przed oczami a później było słychać głośny huk. Po tym nastała cisza i ciemność.
Mile widziane gwiazdki i komentarze
1137
CZYTASZ
Don't leave me
FanfictionJest rok 1942, na świecie panuje wojna. Ludzie giną i zabijają się nawzajem. Czy dwóch ludzi znajdzie chodź trochę szczęścia i miłości w tym okresie? Czy zwykła kawa to nasionko wielkiej więzi? Ona pielęgniarka, on młody mężczyzna idący na wojnę. P...