"Dla wszystkich, którym kiedykolwiek zabroniono czuć się źle - pamiętajcie, że uśmiechamy się najpiękniej, kiedy nikt inny nie potrafi."
***
Dwa miesiące wcześniej...Dalia nie spała od jakiegoś czasu. Wsłuchiwała się w upierdliwy dźwięk zegara. Nasłuchiwała kroków lekarzy i pielęgniarek na korytarzu powstrzymując odruch wymiotny prowokowany charakterystycznym zapachem, jaki unosi się w każdym szpitalu. Nie otworzyła oczu. Bała się tego co zobaczy. Leki przeciwbólowe wciąż działały, więc mogła odwlekać tę chwilę, jak najdłużej mogła. Czuła jedynie, że coś uwiera ją w udo. Nic poza tym.
Uniosła ociężałe dłonie i schowała w nich twarz pozwalając, by wnętrze sali wypełnił jej drżący oddech. Z reguły nie płakała, teraz też nie miała tego w planach, bo może nie jest tak źle. Może ten upadek nie był taki straszny, może za tydzień wszystko wróci do normy i pojedzie na przesłuchania do wymarzonej uczelni. Przecież jeden głupi wypadek nie jest w stanie zniszczyć dwunastu lat ciężkiej pracy, prawda?
Dziewczyna drgnęła, gdy drzwi do sali się otworzyły.
- Dalia, kochanie. - Głos jej matki wydał się nad wyraz spanikowany, więc dziewczyna chcąc nie chcąc otworzyła oczy i w zdumieniu uniosła brwi.
- Nie ma gipsu, to chyba dobrze, nie? - Dalia uśmiechnęła się, bo naprawdę spodziewała się, że widok jaki zastanie, to noga na wyciągu. - To kiedy będę mogła stąd wyjść?
- Nie było u ciebie jeszcze lekarza? - Zapytała jej matka, więc rudowłosa skierowała spojrzenie w jej stronę. Hazel nerwowym gestem przeczesała kosmyki swoich włosów i odwzajemniła spojrzenie córki. - Miałaś operację. - Dalia spoważniała. - Masz ześrubowane kolano...
- Co... - Dziewczyna zamilkła, kiedy gwałtownym ruchem ściągnęła biały materiał, a jej oczom ukazał się ogromny opatrunek i stabilizator, który oplatał jej udo, kolano i połowę łydki. - Mamo?
- No tak pewnie leki przeciwbólowe wciąż działają. - Hazel przysiadła na krześle przy łóżku. - Złamałaś rzepkę z przemieszczeniem i operacja była niezbędna. Odłamki kości uszkodziły więzadła. - Dalia w przerażeniu wzięła głębszy wdech.
- Co z moimi przesłuchaniami? Za trzy tygodnie muszę stawić się w Juilliard School. - Jej głos stracił na sile.
- Dzień dobry. - Kobiety przeniosły spojrzenia w stronę wejścia, gdzie odnalazły starszego mężczyznę w białym fartuchu. - Niechcący usłyszałem twoje pytanie. Jesteś tancerką, tak? - Zapytał, podchodząc do łóżka. - Taniec nowoczesny?
- Tak. Będę mogła... - Dalia zamilkła kiedy mężczyzna pokręcił bezsilnie głową.
- W tej chwili nie widzę możliwości, żebyś wróciła do treningów. - Dziewczyna w niedowierzaniu uniosła brwi. - Stan twojego kolana jest tragiczny. Operacja była bardzo trudna. Musieliśmy wyciągnąć wszystkie odłamki kości i poskładać je w logiczną całość...
- Ale wrócę do tańca? - Weszła mężczyźnie w zdanie.
- Na tym etapie nie mogę ci niczego obiecać. Choć rokowania nie są za dobre. Istnieje sześćdziesiąt procent szans, że będziesz utykać na prawą nogę.
- Ale cały czas zostaje czterdzieści. - Zauważyła żałośnie. Lekarz uśmiechnął się słabo.
- Przejdźmy może do zaleceń. - Mężczyzna zerknął porozumiewawczo w stronę jej matki. - Przez najbliższe sześć tygodni noga musi być odciążona do maksimum, więc będziesz poruszać się o kulach...
- Sześć tygodni? Ale moje przesłuchania, uczelnia...
- Dalia... - Hazel dotknęła jej dłoni.
- Zdjęcie szwów odbędzie się w szpitalu po trzech tygodniach. Pielęgniarki nauczą cię jak zmieniać opatrunek, a co do stabilizatora... zalecałbym noszenie go przez co najmniej trzy miesiące.
- Trzy miesiące? - Wydusiła. - Będę unieruchomiona przez trzy miesiące?!
- Rozumiem twoje rozgoryczenie, ale w tej sytuacji zależy nam, by nie doszło do ewentualnych powikłań. Chcemy być pewni, że wszystko równo się zrośnie i nie trzeba będzie powtarzać operacji. Oczywiście trzy miesiące podałem w przybliżeniu. Cały okres leczenia może potrwać dłużej lub krócej. Wszystko zależy od tego jak twój organizm poradzi sobie z gojeniem.
- A co po zdjęciu tego żelastwa? - Zapytała cierpko.
- Rehabilitacja, fizjoterapia i masaże. Wszystko zgodnie z ustaleniami ortopedy. Nie możesz robić niczego na własną rękę, rozumiemy się?
Dziewczyna zacisnęła usta i spuściła głowę, by po jej policzku potoczyła się pierwsza łza. Nie sądziła, że jej marzenia legną w gruzach zaledwie w jeden dzień. Dalia wtuliła się w matkę, kiedy ta przysiadła na skraju szpitalnego łóżka.
- Tata powinien zaraz... - Hazel nie dokończyła, gdy wysoki szatyn wszedł do sali.
- Lekarz już był? - Zapytał Colton na co kobiety zgodnie przytaknęły. Potem rudowłosa poczuła jak ojciec siada z drugiej strony i mocno ją obejmuje. - Jak to się w ogóle stało? - Zapytał, cicho.
- Nie wiem... - Wzruszyła ramionami. - Tańczyliśmy i ktoś na mnie wpadł, potknęłam się i spadłam ze sceny. - Wydusiła.
- Ktoś na ciebie wpadł? - Jej rodzice wymienili się krótkimi spojrzeniami.
- Tak. Co ja teraz zrobię? Poza tańcem niczego innego nie umiem...
- Hej. - Jej ojciec ułożył dłoń na jej policzku i delikatnie starł łzę. - Lekarz nie powiedział, że masz zrezygnować z tańca już na zawsze...
- Ale mogę kuleć na tę nogę, będę jak ten cholerny House przy lasce. - Wymamrotała, układając głowę na ramieniu ojca, by usłyszeć jego zduszony śmiech.
- Kochanie nie wiesz tego. - Wtrąciła Hazel. - Sama zauważyłaś, że masz jeszcze czterdzieści procent szans na całkowity powrót do zdrowia.
- To nie jest nawet połowa. - Dalia wtuliła się w ojca.
Potem przez jej nogę przemknął otępiający prąd bólu, by dotarło do niej, że to nie koszmar, a okropna codzienność z którą przyjdzie jej się mierzyć przez najbliższe miesiące... a może nawet i lata.
~SGH~
Jutro pierwszy rozdział ?
CZYTASZ
Do utraty tchu [18+]
RomanceJuilliard School. Kto w środowisku artystycznym nie słyszał o najlepszej uczelni sztuk pięknych na świecie? Dalia Walker nie była wyjątkiem. Jej największym marzeniem było dostanie się na wydział tańca. Dążyła do tego przez dziesięć lat. Niestety...