Rozdział I

173 12 2
                                    

        Czułam delikatny powiew przyjemnie chłodnego powietrza na mojej twarzy. Miałam zamknięte oczy, a na moich ustach igrał delikatny pół uśmiech rozkoszy. Spałam spokojnie w moim miękkim łóżku pod nieskazitelnie białą pierzyną. Niestety nie na długo. Przeraźliwe wycie budzika wyrwało mnie z idyllicznego snu. Zasłoniłam głowę poduszką z nadzieją, że uda mi się zagłuszyć ten okropny dźwięk, lecz na próżno. Westchnęłam głośno w miękką poduszkę przyciskając ją mocniej do twarzy.Była godzina szósta rano i szykował się kolejny beznadziejny dzień mojego życia, włączając w to oczywiście szkołę. O ile każdy dzień szkoły nie jest tym najgorszym. Westchnęłam ponownie przeciągle i powoli wstałam z łóżka odrzucając poduszkę i kołdrę na bok. Rzuciłam w kierunku budzika najbardziej mordercze spojrzenie na jakie było mnie stać i sięgnęłam ręką do stolika nocnego na którym stał, aby go wyłączyć. Potargane włosy i zmięta satynowa czarna piżama idealnie pasowały w tym momencie do mojej osoby, to był mój ulubiony strój i wcale nie miałam ochoty go teraz zmieniać. Nie miałam jednak wyboru, jeśli nie wstanę w ciągu pięciu minut i nie pójdę szykować się do szkoły, moja szalona matka siłą wydrze mnie z tego pokoju niszcząc resztki spokoju, które jeszcze się we mnie ostały po nocy. Poprawiłam spadające ramiączko od koszulki i wywlokłam się z łóżka, zbierając po drodze przygotowane dzień wcześniej ubrania na dzisiejszy dzień. Leniwym krokiem udałam się do łazienki, która znajdowała się tuż naprzeciwko mojej sypialni. Szybki prysznic pozwolił mi się dobudzić. Przetarłam zaparowane lustro i przejrzałam się w nim od niechcenia.Po wytarciu skrupulatnie ciała ręcznikiem, rozczesałam moje proste, sięgające pasa ciemno brązowe włosy. Są tak przesadnie proste, że większość zawsze myśli, że nałogowo używam prostownicy do włosów. Podkreśliłam spojrzenie moich dużych, ciemno zielonych oczu maskarą oraz kredką do brwi i pomalowałam usta różanym błyszczykiem. Założyłam prędko na siebie rajstopy, czarną rozkloszowaną spódniczkę i lekki sweter ze złotymi guzikami. Jeszcze tylko kokarda we włosy, perfumy i byłam w zasadzie gotowa do wyjścia. Jednak nie było mi dane sprawdzić finalny efekt mojego ubioru, bo moja rozwścieczona matka zaczęła nawoływać mnie z dołu. Przewróciłam oczami, gdy usłyszałam jej wrzask z parteru domu. Wyszłam z łazienki i posnułam się do kuchni na dół. Jane, bo tak miała na imię moja mama ( nieoficjalnie w głowie nazywałam ją również tym imieniem) biegała roztrzepana po całej kuchni i przygotowała śniadanie. Już miała po raz kolejny wywrzeszczeć moje imię, ale zawahała się na moment, gdy mnie zobaczyła i rzuciła cichszym tonem
- Lalin! W końcu łaskawie zeszłaś na dół. Ile można siedzieć w łazience? Idziesz do szkoły, a nie na pokaz mody.
Westchnęłam przeciągle na dźwięk mojego imienia. Moja przyjaciółka Cassandra uważa, że jest ono niesamowite i z chęcią by się ze mną zamieniła, ale ja mam co do tego inne obiekcje. Lalin, czyli księżyc.Moja matka wybierając to imię dla mnie była chyba nietrzeźwa...
- Tak mamo? - zaszczebiotałam przyklejając sztucznych uśmiech do twarzy.
- Spóźnisz się do szkoły, siadaj i jedz śniadanie! - rozkazała
Odsunęłam krzesło od białego zdobionego stołu i usiadłam na swoim miejscu.
- Mamo...Jest dopiero 6:30 rano, spokojnie się wyrobię. Gdzie jest tata? - zerknęłam w kierunku wejścia do kuchni swobodnie zmieniając temat, aby Jane nie mogła mnie zasypać komentarzami na temat mojego wybierania. Zawsze miała jakieś „ale" do czasu, który spędzam w łazience.
- Wybiera się swoim standardowym, ślimaczym tempem. Chyba już wiem po kim odziedziczyłaś ten sposób bycia. - przewróciła oczami i ryknęła - Henry!
Zaśmiałam się, czasami miałam wrażenie, że ojciec robi tym zbieraniem się mamie na złość.Złapałam za łyżkę i zaczęłam zajadać parującą, ciepła owsiankę z jabłkiem i cynamonem. Przeżuwając zastanawiałam się czy Cassandra po mnie wpadnie czy znowu się spóźni jak ostatnio. Odkąd znalazła sobie chłopaka zachowuje się jakby żyła w innym świecie. W sumie, pewnie sama bym się tak zachowywała jak odrealniona gdyby ktokolwiek zechciał się ze mną umówić. Chociaż patrząc na rozwścieczoną Jane grożącą łyżką z ciasta do naleśników i mojego tatę, który przepraszająco się do niej szczerzy nie mogąc poradzić sobie z krawatem, nawet się cieszę, że nie mam chłopaka. Dlaczego? Bo musiałabym mu wcześniej wytłumaczyć co jest nie tak z moją rodziną... i to ze szczegółami... Sięgnęłam po niewielki dzbanuszek pełen gorącej herbaty i nalałam sobie ciepłego płynu do filiżanki, gdy nagle usłyszałam głośny tupot na schodach.Skrzywiłam się automatycznie. Jedyną osobą, która potrafi tak natrętnie głośno schodzić po schodach o szóstej rano jest Catrice. Moja starsza siostra. Jesteśmy jak ogień i woda, tylko że kiedy ze sobą się ścinamy jedna nie gasi temperamentu drugiej, a wręcz odwrotnie. Co zabawne nie jesteśmy do siebie kompletnie podobne nawet z wyglądu, jedyne podobieństwo jakie między nami istnieje to kolor włosów i oczu. Reszta jest jakbyśmy obie wyskoczyły z dwóch różnych matek, ewentualnie miały dwóch innych ojców. Catrice w porównaniu do mnie miała burze kręconych włosów, delikatnie ciemniejsza karnację i pełniejsze kształty. No i oczywiście spore powodzenie u płci przeciwnej, a na dodatek miała bardzo mocno przeciwstawny charakter do mojego. Ja kochałam bez pamięci książki, biblioteka była moim szczęśliwym miejscem, uwielbiałam jesień, ciepłe swetry, cynamon i jabłka, ubóstwiałam również pisać wiersze. Byłam raczej spokojna, bardziej domatorką i nie szukałam zwady zaś Catrice... nienawidziła czytać, jej szczęśliwe miejsce to były głośne kluby i domówki u znajomych, kochała lato i szaleć w bikini eksponujące swoje kształty, a jej główne hobby to było uwodzenie co rusz to nowych chłopaków. I zapomniałabym dodać - kolekcjonowanie butów na wysokich obcasach oraz kusych spódniczek. Można by stwierdzić, że byłam córką wzorową, a Catrice problematyczną nastolatką, ale w tym szkopuł, że jest na opak. Jak ze wszystkim w tym domu i w tej rodzinie. Catrice jest prawdziwą gwiazdką i oczkiem w głowie rodziców. Ponoć to zawsze młodsze dziecko jest bardziej faworyzowane, ale jakoś tego schematu u siebie nie zauważyłam. Rodzice wiecznie czepiają się, że jestem za mało towarzyska, że nie wychodzę tak często z domu jak Catrice i że o zgrozo nie mam chłopaka i inne tego typu bzdety, zaś moja siostra jest rozpieszczona i wszystko uchodzi jej na sucho, a ja nie mogę nawet zostać jednego wieczora w łóżku z książka, bo słyszę tysiące komentarzy, że jeszcze się nasiedzę w łóżku z książka, że jestem nastolatką i potrzebuje socjalizować się z ludźmi w moim wieku... Jakby wystarczającą ilość stymulantów i doświadczeń nie spływała na mnie w szkole...Z rozmyślań wybił mnie głos Catrice.
- Co na śniadanie? Naleśniki? Zjem z nutellą i spadam, Jonas zaraz ma pomnie przyjechać - zarzuciła włosami i usiadła koło mnie przy stole. Zrobiłam szybki unik, aby nie oberwać jej burzą rozpuszczonych włosów.
Spojrzałam na nią bez cienia emocji i skończyłam jeść owsiankę, jednak mama podbiegła i za nim zdążyłam zaprotestować wrzuciła mi na talerz obok trochę jajecznicy i tosta z masłem. Jane wyznawała zasadę, że tym większe zjadło się śniadanie tym lepszy i bardziej udany dzień się miało. Catrice powoli jadła pojedynczego naleśnika z kremem czekoladowym i ostentacyjnie oblizała wargi. Przeszedł mnie dreszcz obrzydzenia, Jane zaraz zaszczebiotała.
- Jonas? To ten przystojny kolega z przeciwnej klasy o nordyckim typie urody? Poznałam ostatnio jego ojca na wywiadówce, czarujący mężczyzna!
Catrice dumnie uniosła głowę do góry i spojrzała na mnie kątem oka jakby chciała mi tym dopiec:
- Tak to właśnie Jonas. - odchrząknęła - Zaoferował się, że podrzuci mnie do szkoły, a po lekcjach zaprosił mnie na milk shake'a do Mugs&sweets. Jest taki uroczy i nieśmiały! - zatrzepotała rzęsami.
- Kolejna mucha, która wpadła w sieć jadowitego pająka... - mruknęłam mieszając zawzięcie widelcem jajecznice.
- Oh zamknij się Lalin, gdybyś chociaż raz umówiła się z kimś na randkę to byś tak tego nie odbierała. Facetowi trzeba pozwolić, aby się trochę postarał, a dwa nie każdy to książę z bajki. Trzeba trochę facetów przetestować żeby znaleźć tego właściwego. - Prychnęła i ponownie zadarła nosa.
- Dobra rada siostrzyczko! Dlatego trzeba całować się i przespać z praktycznie połową męskiej części szkoły? Chyba jest nazwa dla takiej osoby... - przygryzłam tosta i udałam, że się zastanawiam. — A już mam ! To jest dzi...
- LALIN! - mama uderzyła w stół tak, że o mało nie zakrztusiłam się kęsem tosta, który akurat miałam w ustach.
- Widzisz mamo, z nią naprawdę coś jest nie tak. A potem dziwi się, że żaden chłopak się nią nie interesuje. - prychnęła poprawiając włosy.
Zaczęłam agresywnie przeżuwać tosta i nad spieszyłam z jedzeniem śniadania, byle jak najszybciej wydostać się z kuchni. Prawie zwróciłam jajecznice z powrotem na talerz, ale musiałam zjeść szybko, bo dłużej nie mogłam znieść obecności Catrice i jej „złotych myśli" i tego całego Jonasa i milkshaków. Wrzuciłam prędko talerz do zlewu i pobiegłam w kierunku niedużego korytarzyka prowadzącego do wyjścia, ubrałam w pośpiechu moje loafersy oraz cienki trencz i wzięłam z podłogi moją skórzaną torbę.
- Uciekam! Pa mamo, pa tato! - rzuciłam pospiesznie i pomachałam rodzicom, którzy kończyli jeść śniadanie w kuchni wraz z najeżoną Catrice.
Gdy mi odmachali miałam już stu procentową pewność, że mogę już wyjść z domu bez zbędnej dyskusji. Wyszłam przed dom, otulił mnie zapach liści i ciepłe jesienne powietrze. Jesień w tym roku była wyjątkowo ciepła i słoneczna nawet o wczesnym poranku. Nabrałam głęboko świeże poranne powietrze w płuca. Uśmiechnęłam się do siebie, w końcu powiew wolności i spokoju.
Opuściłam teren ogrodu i zamknęłam za sobą metalową bramkę. Zaczęłam wypatrywać Cassandrę, ale nie widziałam jej na horyzoncie. Sięgnęłam do kieszeni torebki po mój telefon i wystukałam pośpiesznie smsa do przyjaciółki, praktycznie natychmiast dostałam odpowiedź, że jej chłopak Mike przyjeżdża dziś po nią do domu i zapomniała mi o tym wspomnieć. Westchnęłam zrezygnowana.Chyba pora zrobić prawo jazdy żebym mogła sama podwozić się do szkoły bez udziału osób drugich czy trzecich. Obróciłam się napięcie i ruszyłam chodnikiem w kierunku szkoły, która znajdowała się na górce tuż obok niedużego parku. Idąc bluzgałam w myślach na Catrice i stwierdziłam, że daje jej nowemu związkowi jakiś miesiąc. Przy okazji liczyłam, że na weekend gdzieś wyjedzie albo pójdzie nocować do jednej ze swoich przyjaciółek dzięki czemu będę miała święty spokój od niej i jej odwiecznego lamentu i bycia przemądrzałą gwiazdą. Kopałam po drodze liście, które spadły z drzew i gapiłam się w czubki swoich butów, emocje powoli zaczęły ze mnie schodzić, więc nieco się rozluźniłam. Podniosłam głowę do góry i z impetem wpadłam na kogoś. Prawie upadłam, ale na szczęście udało mi się utrzymać równowagę. Poszkodowany i obcy mi osobnik również wyszedł bez szwanku, gorzej było z jego książkami oraz papierami, które niósł w ręce. Spojrzałam przerażona na rozsypane w artystycznym nieładzi dookoła książki i papiery. Co niektóre o mały włos nie wpadły w błoto.
- Ups...- jęknęłam i rzuciłam się na pomoc nieznajomemu.
Postać, która okazała się chłopakiem o kruczo czarnych włosach i lodowato niebieskich oczach w burgundowym płaszczu pospiesznie zbierał kartki i co rusz wyrywał mi z ręki wszystko co chciałam zebrać i mu podać. Był dziwnie zdenerwowany.
- Przepraszam niezdara ze mnie, zamyśliłam się i cóż... - odezwałam się chcąc przerwać niezręczną ciszę.
Chłopak wyrwał mi energicznie kolejną książkę z ręki i gdy już skompletował wszystko co upuścił podniósł się i spojrzał na mnie chłodnym wzrokiem.
- Zdarza się.- wzruszył ramionami - Jednak następnym razem patrz przed siebie, a nie w chodnik jakbyś nie chciała rozdeptać mrówek. Nie jesteś jedyna na tej drodze zasrana księżniczko. - prychnął patrząc na mnie z pogardą.
- Aaa...dzięki za radę? - uniosłam brew czując jak zaczyna buzować we mnie złość.
Tajemniczy nieznajomy odszedł pośpiesznie nie zaszczycając mnie nawet ostatnim spojrzeniem i pozostawił mnie zszokowaną w alejce.
- Dupek. - mruknęłam pod nosem.
Już miałam iść dalej, bo o siódmej zaczynały się zajęcia, gdy zobaczyłam, że między liśćmi zawieruszyła się pojedyncza kartka, prawdopodobnie należąca do chłopaka z którym się zderzyłam. Zawahałam się na moment, jednak już po chwili dzierżyłam pojedynczą kartkę w dłoni i szłam dalej w kierunku szkoły. Przyglądałam się jej zaciekawiona, nie była to standardowa kserówka czy notatka lub wypracowanie. Całość lekko zżółkniętego papieru została starannie zapisana jakimś dziwnym językiem, którego nie rozumiałam.Pod spodem widniał schludny podpis: William Barreto i jakiś mało czytelny dopisek. Przyglądałam się jej jak zaklęta, pierwszy raz miałam styczność z czymś takim. Może to był jakiś obcokrajowiec? W sumie może ta kartka była ważna?Obróciłam ją żeby zobaczyć czy z tyłu jest dalsza część, lecz jedyne co znalazłam to adres.
- Ulica Pleneusza 97, stary budynek, pokój 40A - wymamrotałam czytając zawartość kartki.
Nie kojarzyłam tej ulicy ani żadnego starego budynku, a tym bardziej pokoju 40A. Zgięłam znalezisko na pół i schowałam do kieszonki płaszcza. Nie wiem dlaczego, ale ta pojedyncza kartka nie dawała mi spokoju. Westchnęłam, mam nadzieję, że nie skończy się na tym, że będę musiała zwrócić ją właścicielowi i szukać go jak idiotka.Po paru minutach szybkiego spaceru znalazłam się przed wejściem do szkoły, ze schodów był świetny widok na boisko i parking dla uczniów oraz nauczycieli. Dostrzegłam w tłumie Cass i Mike'a jak wysiadali z auta, zaczęłam energicznie machać do przyjaciółki, ale ta jak zaczarowana wpadła w objęcia swojego chłopaka i zaczęli się czule migdalić. Moja ręka zastygła w miejscu i powoli opadła wzdłuż ciała wraz z moim entuzjazmem. Uśmiechnęłam się krzywo do siebie, obróciłam się napięcie w kierunku drzwi i weszłam do budynku szkoły. Czułam się trochę zażenowana, ale postanowiłam to zignorować. Podeszłam do mojej szafki i wyjęłam potrzebne książki na zajęcia oraz moją teczkę na malarstwo i wypracowanie na historie sztuki. Znalezisko, które paliło mnie wręcz w kieszeni niczym ukradziony cenny przedmiot przerzuciłam do torebki, aby nigdzie się nie zawieruszył. Ta kartka wciąż była dla mnie intrygującym znaleziskiem. Zamykając szafkę praktycznie wpadłam na Cass, która stała tuż za mną rozpromieniona z wypiekami na twarzy i lekko potarganymi włosami.
- Razisz...- zasłoniłam oczy dłonią jakbym chciała osłonić się przed wyjątkowo jasnym słońcem.
- No cóż mogę poradzić, że dzięki tej miłości tak promienieje. Oślepiam wszystkich dookoła.- zaszczebiotała rozanielona.
- I przy okazji jesteś totalnie zaślepiona własnym blaskiem? - uniosłam prowokacyjnie jedną brew do góry.
Cass przewróciła oczami.
- Jak zwykle jesteś pełna emocji sprzecznych do moich, jadowite uwagi zostaw lepiej dla swoich prawdziwych wrogów moja droga! - wystawiła mi język.
Zachichotałam i dałam jej przyjacielskiego kuksańca w bok. Idąc w kierunku klas opowiedziałam mojej przyjaciółce o porannym zdarzeniu w drodze na lekcje.
- Nie gadaj! Jeżeli wpadłaś na tego kolesia co myślę to naprawdę, nie jedna dziewczyna chciałaby być na twoim miejscu!
- Nawet jeśli miałaby zostać obrażona? - odburknęłam.
- Przesadzasz! - pisnęła i wyszczerzyła się do mnie przesadnie.
- Kto to był no mów! - nalegałam skubiąc nerwowo rękaw swetra. Dlaczego nie mogłam wpaść na kogoś zwykłego i przeciętnego jak ja? Fakt, był całkiem przystojny....
- Dobra, więc nie wiem jak ma dokładnie na imię, możliwe, że William, ale dosłownie wszystkie dziewczyny na niego lecą i w sumie to nie tylko z naszej szkoły, ale też z innych placówek. Chodzi do prywatnej szkoły, która ponoć jest mega droga i ekskluzywna. Do tego stopnia, że nikt nie wie gdzie się właściwie znajduje.Wiem jak to brzmi, jak wyssane z palca, ale przysięgam Ci, że mówię prawdę! Ponoć ma naprawdę dzianych rodziców, chodzą nawet słuchy, że mają coś wspólnego z mafią, ale akurat obstawiam to, że to drugie to bujda
- I ja nic o tym nie wiem? - westchnęłam.
- Lalin, umówmy się, ty i zainteresowanie chłopakami oraz plotkami jest zerowe. Jak obgadujemy chłopaków i sprzedajemy sobie najnowsze informacje ty wędrujesz myślami bóg wie gdzie. Udajesz, że słuchasz, a potem nagle jesteś oburzona, że nic nie wiesz.
- Możliwe...- rzuciłam niewinnie unikając wzorku przyjaciółki.
Cass pokręciła z dezaprobatą głową. Spojrzałam w końcu na nią i posłałam jej przepraszający uśmiech.
- Wiesz, że uwielbiam inne rzeczy niż plotkowanie, ale...w ramach wyjątku muszę sprzedać Ci pewną nowinę.
Oczy mojej przyjaciółki błysnęły szaleńczo, a na twarzy pojawił się szeroki uśmiech zadowolenia. - Tylko spokojnie. - zaśmiałam się. - No, więc jak zderzyliśmy się ze sobą, ten koleś upuścił książki i jakieś papiery. Kiedy już mnie obraził i poszedł w swoją stronę znalazłam między liśćmi jedną kartkę, która na dziewięćdziesiąt dziewięć procent należy do niego.
- Nie gadaj! - zapiszczała.
- Zastanawiam się czy ją mu zwrócić. Ma zapisany adres z tyłu, więc możliwe, że to coś ważnego - rzuciłam siląc się na obojętny ton głosu chociaż wewnątrz mnie kotłowała się ciekawość kim on faktycznie jest.
- To mój ją zwróć!- krzyknęła Cass. - przy okazji może w końcu Cię z kimś zeswatamy.
- Cass... - mruknęłam zirytowana - naprawdę to ostatnie o czym myślę w tym momencie. Zwłaszcza, że nie zrobił na mnie dobrego pierwszego wrażenia. Nie przepadam za takimi bufonami, wybacz.
Cass westchnęła i wyszczerzyła się do mnie
- A już słyszałam w oddali dzwony kościelne...
Szturchnęłam ją w bok.
- Prędzej bym tego sformułowania użyła wobec Ciebie i Mike'a.
Dostrzegłam, że zaczerwieniła się lekko.
- Kto wie... może kiedyś. - poprawiła ręką swoje jasne, kręcone blond włosy. - Wiesz, że po liceum nasze drogi mogą się rozejść, w końcu jeszcze tylko dwa lata nauki. Może uda się nam iść na jedną uczelnię...w sumie nie rozmawialiśmy jeszcze o tym.- westchnęła marzycielsko.
Wzruszyłam obojętnie ramionami nie chcąc wyrażać swojego brutalnego zdania na temat związków w liceum, gdy dwoje kochanków chce iść na kompletnie dwie różne uczelnie. Kto powiedział, że Mike będzie chciał iść tam gdzie Cassandra? I na odwrót...
Cały dzień lekcji dłużył mi się niesamowicie, w szczególności algebra. Gdy dotrwałam do ostatniej godziny zajęć jaką było malarstwo odetchnęłam z ulgą. Tylko i wyłącznie zajęcia artystyczne pozwalały mi okiełznać lawinę emocji i myśli, która regularnie kotłowała się w mojej głowie. Tym razem na zajęciach dostaliśmy zadanie kreatywne, aby do pozującego modela domalować własną historię. Uwielbiałam tego typu wyzwania. Możliwość swobody działania i dodania coś od siebie z wyobraźni napawały mnie euforią. Sprawiały mi naprawdę dziką przyjemność. Zawsze miałam jakąś historię w głowie do opowiedzenia.Westchnęłam zadowolona kiedy nauczycielka, Pani Brown skończyła udzielać nam wskazówek dotyczących dzisiejszego zadania. Wzięłam się od razu z zapałem do pracy. Rozłożyłam na sztaludze spory arkusz papieru i zabrałam się do szkicowania. Pomimo, że temat był dla mnie idealny, a malarstwo było moim ukochanym przedmiotem, tym razem nie potrafiłam się skupić. Ciągle w kółko powracały do mnie wspomnienia znalezionej dzisiaj kartki oraz niebieskie oczy napotkanego chłopaka. Ścierałam gumką raz po raz zaczęty szkic, bo za każdym razem zamiast skupić się na lekcji myślami wracałam do znaleziska i jego właściciela. Zaczęło powoli mnie to irytować do tego stopnia, że po zmięciu kolejnego arkusza papieru do śmieci postanowiłam, że muszę ją zwrócić. I to koniecznie jak najszybciej.Wolę nie mieć wyrzutów sumienia i zastanawiać się cały czas ile znaczyła ta kartka dla jego właściciela oraz czy moje zachowanie jest w porządku. Gdybym zgubiła coś zderzając się z przypadkową osobą, zapewne wolałabym odzyskać to co się zawieruszyło. Może nawet wracał specjalnie w to samo miejsce, aby odszukać zgubę, a ja to po prostu bezmyślnie wzięłam? Cholera... trzeba było tą głupią kartkę zostawić na miejscu. Ponoć piekło usłane jest dobrymi intencjami, jak widać jest to prawdą...Gdy dobiegł koniec lekcji i zadzwonił dzwonek moja praca prezentowała się marnie do tego stopnia, że Pani Brown przez dobre dziesięć minut wypytywała mnie czy wszystko w porządku i czy coś się wydarzyło, przez co nie mogłam się skupić. Ledwo udało mi się ją uspokoić i zapewnić, że to nic takiego oprócz braku weny twórczej. Skończyłam pakować rzeczy i ruszyłam do swojej szafki, aby zostawić niektóre podręczniki i teczkę z pracami. Przy szafkach złapała mnie Cassandra.
- Hej, idziesz do Butter na gorącą czekoladę?
Na początku się rozpromieniłam, bo myślałam, że tak jak dawniej chciała iść tylko ze mną i porozmawiać na osobności o wszystkim i o niczym. Jednak dostrzegłam za jej plecami grupkę osób, które czekały na nią wraz z Mike'iem. Rozczarowana równocześnie skrzywiłam się przypominając sobie jak Cass wpychała mu język do gardła na parkingu przed lekcjami.
- E... wiesz co. Nie za bardzo, nie czuje się jakoś najlepiej. Zresztą dużo nam zadali, wole się z tym uporać na jutro. - mruknęłam starając się zamaskować dziwnie kotłująca się irytację.
Cass popatrzyła na mnie podejrzliwie.
- Oh, no dobrze. Wszystko w porządku?
Nie, nie jest w porządku. Na początek, nie wpychaj po prostu swojemu chłopakowi języka aż do żołądka na oczach innych ludzi i przestań olewać swoją ponoć najlepszą przyjaciółkę jakby to było coś normalnego.
- Tak, nie przejmuj się idź z resztą znajomych. - uśmiechnęłam się do niej lekko i poklepałam po ramieniu. Wyszło to niesamowicie sztucznie i zrobiło się wręcz niezręcznie.
Cass dalej patrzyła na mnie podejrzliwie, jednak nie miałam ochoty na konfrontację z nią. Możliwe, że irytowało mnie to wszystko, bo nikt nie dawał mi tak ogromnego zainteresowania jak Mike mojej przyjaciółce albo po prostu zapomniałam, że nie mamy już po 14 lat i nie będzie się chciała trzymać tylko ze mną. Jednak nie chodziło o to, a może o fakt jak zaniedbuje od dłuższego czasu naszą przyjaźń. Czyżbym powinna pożegnać ostatecznie czasy, gdy obie zwierzałyśmy się sobie w kawiarni i pomagały przebrnąć przez różnorakie problemy i rozterki? Stłumiłam nieprzyjemne ukłucie żalu i pchnęłam ją lekko w kierunku jej znajomych z rozszerzonej biologi. Odeszłam szybko żeby nie dostrzegła mojej smutnej miny. Czasami irytowało mnie naprawdę mocno to, że można było czytać ze mnie jak z książki. Czy naprawdę wszystko musiało być tak dobrze widoczne u mnie na twarzy? Dosłownie każda emocja? Wracając do domu wciąż dręczyły mnie myśli o znalezisku przemieszane z odczuciami wobec mojej przyjaźni z Cassandrą. Miałam przez chwilę wrażenie, że za dużo myślę o znalezionej kartce. A może chodzi o tego chłopaka? O matko, mam nadzieję, że nie. Nie mam ochoty doświadczać zauroczenia jakimś bufonem z wielkim ego. Gdy dotarłam do domu w drzwiach uderzył mnie zapach obiadu. Mama wróciła wcześniej, a to oznacza przeforsowany pseudo rodzinny obiad. Ucięłam w głowie serię rozmyślań o wszystkim co dziś mnie spotkało i zostawiłam rzeczy przy wejściu. Odwiesiłam mój ukochany trencz na wieszak i tym samym dostrzegłam dodatkową kurtkę między płaszczem mamy, a Catrice. Była to męska granatowa kurtka i na pewno nienależąca do mojego ojca... O nie... Usłyszałam z jadalni gromki śmiech całej rodziny. Poczułam jak spina się całe moje ciało, jeśli Catrice przyprowadziła do domu swojego kolejnego chłopaka to ten wieczór nie zapowiada się dobrze. Westchnęłam i zaglądnęłam niepewnie do jadalni. Zobaczyłam jak wszyscy siedzą przy długim białym stole i rozmawiają o czymś. Tata o dziwo beztrosko rozmawiał z Jonasem, nową zdobyczą Catrice. Jak zwykle moja siostra lśniła niczym gwiazda, a Jane jej ochoczo przyklaskiwała. Odchrząknęłam. Wszyscy nagle przestali rozmawiać i spojrzeli w moim kierunku. Zrobiło się niezręcznie. Na twarzy Catrice odmalował się jadowity uśmiech. Wspominałam, że moja siostra uwielbia mi dokuczać? Chcąc nie chcąc musiałam zjeść z nimi obiad przy jednym stole i powstrzymywać się przed rzuceniem talerzem pełnym makaronu ze szpinakiem w twarz Catrice. Miałam wrażenie, że chciała mi celowo dopiec, że taka suka jak ona może mieć każdego idealnego faceta, a ja jestem jakimś tworem z kosmosu. Chwila, to nie wrażenie, tak właśnie było.... Kiedy po raz setny pytała Jonasa o jego młodszego brata czy nie zlitowałby się ze mną umówić miałam na końcu języka zwyzywać ją od wywłok i wbić jej widelec w rękę, jednak mama za każdym razem obdarowywała mnie surowym spojrzeniem. Kiedy obiad dobiegł końca ledwie udało mi się uciec do pokoju pod pretekstem natłoku zadań. Z ciężkim oddechem usiadłam w końcu na łóżku i wbiłam wzrok w sufit. Ekran mojej komórki zaświecił się i dostrzegłam powiadomienie od Cass czy wyślę jej mailem gotowe zadanie na angielski, bo się nie wyrobi przez randkę z Michaelem. Może to dziecinne, może to idiotyczne, ale dostałam szału po przeczytaniu tej wiadomości. Postanowiłam ją kompletnie zignorować. Pozostała mi samotność... Rzuciłam komórkę na koniec łóżka, aby nie widzieć więcej smsów i wypakowałam torbę. Spojrzałam po raz kolejny na znalezioną kartkę i odłożyłam ją na swoje białe zdobione biurko. Ta sprawa musiała zaczekać do jutra. Jedyne o czym teraz marzyłam to chwila relaksu. Gorący prysznic i dobra książka wystarczą. Gdy zbliżała się jedenasta wieczorem skończyłam w końcu czytać i zasnęłam niemal natychmiast. Byłam naprawdę wykończona.

Lalin Evans Akademia Absolutu - DziedzictwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz