Rozdział 1: Początki amerykańskiego koszmaru

278 15 1
                                    


Pięć godzin później lecieliśmy naszym prywatnym odrzutowcem. Ja miałam pomysł, aby dzieci poleciały klasą ekonomiczną, a my w spokoju sami, ale Brandon zauważył, że z ich pomysłami to jeszcze zdołają naćpać pilota. I w ten sposób przekonał mnie do odrzucenia mojego cudownego pomysłu.

- Wiecie jak trudno było was przyjąć do jakiejkolwiek szkoły? - odparłam w pewnym momencie, chcąc pokazać, że złość wcale mi nie przeszła.

- Dlatego pójdziecie do prywatnej prowadzonej przez żonę mojego znajomego z młodości. - wtrącił się Brandy.

Mieli iść do szkoły, której dyrektorką była Kitty Larcher, zgodziła się ich przyjąć w drugim miesiącu szkoły, pomimo tego, że ich oceny wołały o pomstę do nieba. Wyłączając oczywiście Chelsea.

Nie sądziłam, że się zgodzi, ale Brandon powiedział, że ma na Philipa jakiegoś haka więc podobno Larcher nie miał wyjścia.

Nie wchodziłam w szczegóły, wiedząc, że mój mąż jak się zaprze to i tak mi nic nie powie.

- My po prostu jesteśmy przedsiębiorczy inaczej... - odparł Dylan.

Co, kurwa, przedsiębiorczy inaczej? Jeżeli on chciał zostać zawodowym hakerem a Barbie założyć swój harem to rzeczywiście byli przedsiębiorczy inaczej.

- A ty Chels, dlaczego poszłaś na te wyścigi? - postanowiłam ją zapytać, ale zamiast tego otrzymałam odpowiedź od Barbie.

- Był tam taki chłopak, który jej się podobał...

- Zamknij się - Chelsea wrzasnęła co w zupełności mnie zdziwiło, zazwyczaj była taka cichutka, chyba serio poczuła się zawstydzona. Czy coś.

- Chelsea - Brandon spojrzał na córkę - nie krzycz proszę.

- Dobra Brandon, to jej życie miłosne - zazwyczaj stawałam po stronie męża, ale tym razem córka miała rację. Nie powinniśmy się wtrącać w jej relacje romantyczne. O ile oczywiście się nie puszcza na lewo i prawo tak jak niektórzy.

Do niedawna myślałam, że moja strategia rodzicielska pod tytułem - maximum swobody przy wpajaniu wartości - jest najlepszą na jaką mogłam się zdecydować, a jednak ostatecznie okazała się nietrafiona.

Ale jak inaczej miałam ich wychowywać? Bić paskiem? Żeby mieli traumę?

- Dylan, możemy pogadać na osobności? - trąciłam swojego syna i wskazałam na inne miejsce w samolocie.

Od razu skinął głową i poszedł za mną. Z tej trójki miałam wrażenie, że to on miał największy wpływ na całą resztę, więc postanowiłam ponegocjować z liderem. A raczej, przemówić mu do rozsądku.

- Synku - nie wiedziałam jak zacząć, przez szesnaście lat nie obyłam się z tymi rozmowami. Każda mnie stresowała. - wiesz, że my nie chcemy dla was źle, czy nie mogliście normalnie skończyć szkoły, bez żadnych ekscesów?

- Wiem, że się na nas zawiodłaś - powiedział smutnym głosem, a ja jak zwykle dałam się podejść.

- Nie zawiodłam tylko... - nie no trochę się zawiodłam, ale jak miałam powiedzieć to dziecku, patrząc mu prosto w oczy? - tylko wiem, że stać was na więcej.  Z twoją wiedzą, umiejętnościami networkingowymi Barbie i pamięcią Chelsea, moglibyście rządzić światem, więc przemyśl to dobrze.

Serio skarbie, przemyśl to dobrze. Nie schodź na złą drogę.

*

POV: Dylan

Dawno nie widziałem dziadka i z tego co pamiętałem to nie był najbardziej życzliwą osobą jaką spotkałem. Teraz, kiedy prawdopodobnie dostał donos od mojego ojca, z pewnością będzie dla nas jeszcze bardziej surowy. Czad.

SuperiorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz