Był wtorkowy wieczór, kiedy wypalałam tryumfalnego papierosa, patrząc na nazistowskie sztandary kotłujące się na ziemi przed Pałacem Prezydenckim na Marszałkowskiej. Przeszłam się tam około północy z moimi miastami i obstawą małego oddziału "Kedywu"¹. Został postawiony do naszej osobistej dyspozycji na okres całej walki. Szóstka młodych chłopaczków uzbrojona w Błyskawice². W każdym razie - stałam przed fasadą budynku, wpatrywałam się z moimi ludźmi w zakurzony materiał, a szary dym wypełniał moje płuca.
Czuliśmy się jacyś młodsi, pełniejsi życia i chęci. Do walki ruszyło Śródmieście, Stare Miasto, Powiśle, Żoliborz, Wola, Praga i część Mokotowa. Warszawiacy chodzili swobodnie po ulicach, a co odważniejsi wędrowali teraz pod rękę, po nocy, wpatrzeni w niepełną jeszcze tarczę księżyca. Chors³ nie próżnowała, rozświetlając te szare ulice srebrem. Przyszedł pierwszy list od Adama:
"Kochana tęsknię, walczymy, mamy się dobrze. Nastroje są świetne, śpiewamy i cieszymy się życiem. Miłość w tych dzieciach rozkwita, a ja schnę. - Felek."
Trzymałam jego liścik w kieszonce na sercu, choć to ostatnie miejsce na przechowywanie czegokolwiek, ale póki nikt nie widzi - póty nikomu nie żal. Łódź narysował nawet malutką różę z kolcami, symbol mojej mamy. Przez cały okres swojej konspiracji tkwiła pod pseudonimem właśnie tego kwiatu.
Zginęli już pierwsi ludzie. Dostaliśmy raporty, choć transport dokumentów i sprawozdań był trudny. Z papierami biegali Zawiszacy⁴, nie próżnując od osiemnastej do dwudziestej drugiej, kiedy dostali rozkaz, aby wrócić do domów, przespać się, najeść i wrócić jutro o siódmej. To wciąż ledwie małe dzieci - dziesięć lat i na front pobiegły. Ich odwagę podziwiałam najbardziej. Podróżowali kanałami, ulicami, wąskimi przejściami, ryzykując własne, małe życie.
Nagle błysk wyrwał mnie z zamyślenia. Odwróciłam się gwałtownie w stronę źródła. Wilgotne powietrze stolicy przecięły strzały gdzieś na Śródmieściu. To tylko fotograf AK. Kręcili się tutaj, robili zdjęcia naszym, ulicom, budynkom.
- Na pamiątkę dla potomnych. - rzucił z uśmiechem.
- Pani Generał, trzeba wracać. - poinformował żołnierz Kedywu.
Zaciągnęłam się po raz ostatni, rzuciłam niedopałek na ziemię i przydeptałam go butem. Ruszyliśmy do sztabu. Mimo że ja i moja gwardia milczeliśmy - wiedziałam, że wszyscy się cieszą. Mi także z serca spadł ten okrutny ciężar strachu.
Nie byliśmy bardzo uzbrojeni. Z raportów z zeszłego tygodnia wynikało, że do dyspozycji mieliśmy około czterema tysiącami broni palnej (karabinów, pistoletów) na około czterdzieści tysięcy osób. Z prostej matematyki wynikało, że jedną broń obsługiwało ponad dziesięć osób, ale co mieliśmy zrobić? Nie wyciągniemy następnej spod ziemi, a jedyny sposób aby ją zdobyć, to walka.
Rosjanie zatrzymali się przed Wisłą. Powiedzieli, że problemy logistyczne nie pozwoliły im pędzić dalej, ale ja wiem, że ZSRR chce poczekać, aż sami się wybijemy. Może i powstanie było idiotycznym zagraniem, ale prędzej czy później by do niego doszło. A to co mówił Warszawa, wcale nie jest tak dalekie od prawdy... Żeby tego było mało - wycofali swoje samoloty (które zresztą od kilku już tygodni nękały miasto bombardowaniami) znad warszawskich ulic, dając tym samym przestrzeń Niemcom i Luftwaffe, które rozpoczęło masowe naloty dywanowe, niszcząc wszystko w co tylko skierowali swoje ataki.
W środę przenieśliśmy się całym sztabem na Jasną, do piwnic hotelu Victoria⁵. Dostaliśmy schludne łóżka, dobrze zaścielone, a magazyn żywności był w zasadzie na naszych usługach. Choć trzeba przyznać, że lwia część zapasów i tak powędrowała do pozostałych walczących oddziałów.
CZYTASZ
Grad
Fanfiction"Śmierć nie potrafi liczyć, jest analfabetką, jest ślepa i głucha. Ona po prostu przychodzi." Czarny całun Śmierci nakrył całą ziemię, a w ciemności błyszczy jedynie krew i żar. Wielu nie zobaczy słońca już nigdy więcej. Czy to na początku, czy już...