16. Żar

88 13 0
                                    



Spojrzałem na Rosalyn, która siedziała przede mną, po czym ciężko odetchnąłem. Od razu posłała mi podejrzliwe spojrzenie.

— A wiedziałaś, że szkocka składa się...

— Nie, nie wiedziałam — odrzekła, przewracając oczami. — Nate, nie możesz cały czas rzucać ciekawostkami o szkockiej. Skąd ty to wszystko wiesz?

Lata praktyki. Znaczy chlania.

Muszę cię o coś spytać. — Trochę zdziwiło mnie to, że nagle przybrała zmartwiony ton. Podejrzewałem, że jej pytanie raczej może mi się nie spodobać. — Kiedy ostatni raz coś brałeś?

— To będą jakieś — zacząłem, po czym spojrzałem na swój zegarek, czym zaniepokoiłem dziewczynę. Nie mogłem powstrzymać się przed cynicznym uśmiechem cisnącym się na moje usta. — Dwa tygodnie.

Oczy wampirzycy niemal od razu rozbłysły.

Prawdą było to, że nawet nie miałem czasu na ćpanie czy picie. Cały czas coś mi wypadało. Tutaj wielka wojna z żabojadami, tutaj iście przyjemna wycieczka do Nowego Oreanu, a potem znowu praca. Chyba schodziłem na psy. Albo zdziadziałem. Albo to i to. Chuj wie.

Na szczęście nie czułem pociągu do używek. Będąc wampirem, było mi się o wiele trudniej uzależnić od czegokolwiek. Oczywiście nie było to niemożliwe, jednak zdarzało się to bardzo rzadko. Może i byłem największym fanatykiem szkockiej, ale z pewnością pozostawało to w granicach rozsądku. Chociaż w sumie... znowu chuj wie.

Jestem z ciebie dumna, Nate. — O dziwo jej słowa brzmiały na niebywale szczerze. Upiła ze szklanki łyk swojej wody, a potem rozglądnęła się po barze, który o tej porze dnia zazwyczaj pozostawał pusty. Potem od razu powróciła spojrzeniem do mnie. — Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo. Powinniśmy to jakoś uczcić.

— Masz rację — skinąłem głową z uśmiechem. — Powinniśmy się zjarać.

Rosalyn od razu zgromiła mnie wściekłym spojrzeniem. Czy było jeszcze za wcześnie na takie żarty?

Wampirzyca ociężale wstała z krzesła barowego, a potem doczłapała się do drzwi wejściowych niczym rasowy skazaniec. Na odchodne nie obdarzyła mnie ani jednym spojrzeniem, ani żadnym słowem. Sam szybko omiotłem wzrokiem po budynku, orientując się, że zostałem w nim zupełnie sam, co napawało mnie ogromną radością. Nigdy nie byłem fanem spędzania czasu w zatłoczonych miejscach. Może nie przejawiałem w związku z tym jakichś fobii, jednak nie czułem się świetnie w towarzystwie wielu ludzi. Zdecydowanie wolałem siedzieć sobie sam wraz ze szkocką u boku. Dopiero w takich momentach tak naprawdę mogłem się w pewnym stopniu odstresować.

Ostatnie dni nie były łatwe, ale powoli wracałem do normalności. To, że mój wyjazd do Nowego Orleanu nie przyniósł oczekiwanych skutków chyba nie mogło nikogo zdziwić. Właśnie tak często wyglądało moje życie. Momentami było świetne, aby kilka dni później wsadzić mi chuja w dupę i piasek w oczy.

A najgorsze miało dopiero nadejść. Nieubłaganie zbliżał się sezon świąteczny, co oznaczało tylko jedno — srogi zapierdol. Doskonale zdawałem sobie sprawę także z tego, że to właśnie na okres przedświąteczny przypadało najwięcej wypadków drogowych, więc Alfie musiał się sprężyć z zamówieniem części zamiennych. Cholera wie, czemu postanowiłem iść w motoryzację, skoro nawet za nią nie przepadałem. W ostatnim czasie zacząłem poważnie zastanawiać się nad sprzedażą firmy. Chyba zaczynałem tracić na siebie jakikolwiek pomysł.

Ciężko obletchnąłem, gdy uświadomiłem sobie, że do konkursu karaoke pozostało tylko półtorej tygodnia. Byłem w dupie. Zdecydowanie miałem za dużo na głowie.

My Reborn - TOM IIWhere stories live. Discover now