Rozdział 2

1K 68 24
                                    

Ogólnie na wstępie, mocne TW:ED, mówię, bo jak kiedyś ja przez trzy lata chorowałam na to okropieństwo, to tylko jak o tym czytałam chciałam do tego wrócić. Ogólnie, mam wrażenie, że w tej książce bardziej dokładnie określam takie tematu, więc serio, jeśli na was to źle wpływa to nie czytajcie, lub pomijajcie jak widzicie, że zaczyna o tym być gadka. Nie chce, kogoś doprowadzać do stanów głodówek, bulimii czy kompulsywnego jedzenia ( przepraszam, nie do końca wiem jak ta choroba się nazywa), czy nawet samookaleczeń, ogólnie wydaje mi się, że ta książka, będzie bardziej o zaburzeniach psychicznych, z którymi się zmagam (oczywiście w dalszym ciągu Peterek mocno będzie cierpiał również fizycznie, nie martwcie się), albo z doświadczeniami, które mam (oprócz zjebania umysłowego, myślę, że wszyscy zauważyliście, że trochę delulu jestem HSHSH)


Dziesięcioletni Peter wracał ze szkoły, jak zwykle sam. 

Ścisnął małymi rączkami swój czerwony plecak z popularnym Zygzakiem McQueen'em, uważnie stawiając swoje kroki po błotnistej drodze, gdzie co rusz znajdowała się ogromna kałuża. Swą głowę miał spuszczoną w dół, a jego bujna czupryna zasłaniała jego zarumieniony od chłodu nos wraz z policzkami. Podniósł powoli główkę, zerkając na piękny biały dom, z równie przepięknym ogrodem, w którym mieszkał. Dzieci z jego klasy zazdrościły mu takiego wypasionego domu, reszta z nich mieszkała w nędznych mieszkaniach w gorszych dzielnicach Queens. 

Tu wszystko było idealnie ustawione i przyozdobione. Wszystko dodawało swego niezmiennego klimatu, jak ten krasnal, któremu czapeczka się zmienia wraz z upływem pór roku. Czy te kwiaty, które są sadzane odpowiednio do temperatury na zewnątrz.

 Westchnął cichutko wchodząc na swoją posesje. Wspiął się na palcach, aby sięgnąć do klamki, którą nacisnął i wszedł do 'domu'.

Nie nazwałby tego domem za nic.

Bo dom to w końcu nie mają być po prostu cztery ściany. To nie ma być jedynie ładnie urządzony salon, wraz z sypialnią. To nie mają być drogie meble czy obrazy za parę tysięcy. Dom to miało być miejsce, gdzie czujesz się kochany. Gdzie czujesz się bezpiecznie. Gdzie wiesz, że w najgorszych chwilach możesz wrócić, a  osoba trzecia przyjmie cię w swe ramiona. Dom to może być nawet jakaś osoba; rodzic, rodzeństwo, przyjaciel czy druga połówka. A Peter nie miał takiej osoby. Nie czuł się w domu za cholerę bezpiecznie. Nic co przypominałoby prawdziwy dom nie potrafił znaleźć w tych czterech ścianach.

Powoli zdjął z siebie niebieską puchową kurtkę wraz z niedługim szaliczkiem i żółtymi bucikami na zimę. Wszedł powolnym krokiem do pokoju dziennego, uważnie rozglądając się. Nie chciał spotkać nikogo ze swojej rodziny. Nie miał na to dziś siły, jak z resztą codziennie.

Zaledwie udało mu się postawić jedną nogę na drewnianych schodach, gdy poczuł silną dłoń na swym ramieniu. Automatycznie zadrżał na jakikolwiek dotyk i obrócił gwałtownie swoją głowę. Jego oczom ukazał się znienawidzony przez niego blondyn, który miał na sobie białą koszulę z czterema odpiętymi guziczkami, wraz z niezawiązanym, czarnym krawatem, który zwisał swobodnie przez jego szyje. Mężczyzna lekko się kiwał, a mniejszy od razu poczuł od niego silną woń alkoholu. Spojrzał na niego przerażonym wzrokiem, co ten potraktował, wręcz obrzydliwym uśmiechem.

— Śpieszysz się gdzieś Petey? — spytał przesłodzonym, jak na siebie, głosem. Mniejszy był kompletnie zdezorientowany. Nigdy się do niego tak nie zwracał, jedynie na niego krzyczał i bił. Nie miał z nim innych wspomnień, niż te które zawierały ból. Nawet z jego matką miał lepsze. Ale z nim? Nigdy się przy nim nie uśmiechnął. A bynajmniej - nie szczerze. Przez krótką chwilę po jego głowie przebiegła myśl o zmianie zachowania jego ojczyma. Na ten, jakże szalony, pomysł uśmiechnął się słabo do blondyna.

Please, have mercy on me | Irondad | SpidersonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz