No cóż, najwyraźniej nikt mnie nie chcę

967 22 23
                                    

Pov Hailie:

W murach szkoły trudno mi było odnaleźć spokój; wszystkie myśli krążyły wokół Willa. Czas lekcji dłużył mi się niemiłosiernie.  Mimo starań, aby skupić się na wykładach, nieustanny niepokój nie dawał mi ani chwili wytchnienia. Mój drugi najstarszy brat zachowywał się dzisiaj inaczej niż zwykle. Ponadto był nadnaturalnie blady i wyglądał na przybitego. To mógł być tylko gorszy dzień, ale i tak się o niego martwiłam. W końcu był najukochańszym z całego mojego rodzeństwa, więc bardzo zależało mi na jego zdrowiu. Bardzo pragnęłam się upewnić, że to wszystko, to tylko moje bezpodstawne obawy. Muszę Shane'owi przyznać rację, zdecydowanie za bardzo się wszystkim przejmuję.


Pov Will:

Zakończywszy pracę, nie miałem wcale ochoty wracać do domu. Mój stan psychiczny pogarszał się z każdą chwilą, a ból głowy pulsował w czaszce, jakby chciał wydostać się na zewnątrz. Nie miałem wątpliwości, że jeśli przekroczę próg rezydencji, wystawię na próbę swoją cierpliwość, a być może stracę przytomność. Zdecydowałem udać  sie do parku, gdzie czułem się bezpiecznie, w towarzystwie jedynie szumu drzew i szeptu wiatru. Spoglądałem w preźroczystą, czystą taflę jeziora, a potem lekko podwinąłem rękaw bluzy. Nadgrstki pokryte coraz to nowszymi śladami, wyglądały nieco przerażająco w świetle księżyca. Wstydziłem się tych blizn, były moją słabością, skazą, która mnie szpeciła, nie tylko fizycznie. Wyjąłem z kieszeni żyletkę i przyglądałem się srebrzystemu ostrzu, odbijającemu się w tafli wody. Ponownie podwinąłem rękaw bluzy i delikatnie zacząłem nacinać sobie ręcę, w różnych miejscach. Dłoń mi drżała, jednak ruchy, które wykonywałem stawały się szybkie, wręcz agresywne. Krople czerwonej krwi, wpadały do jeziora, znienacka, błyszczący przedmiot wypadł mi z rąk, a ja dopiero wtedy się otrząsnąłem. Z trudem przerywając poprzednią czynność, odrzuciłem rozpaczliwie ostrze do jeziora. Jednak nie umiałem się tak po prostu pozbyć tego przedmiotu, nie leżał nawet metr ode mnie. Zrezygnowany podniosłem ostrze i schowałem je do bluzy. Nie chciałem go tutaj zostawiać, nie chciałem by ktokoliwek pokusił się do tego by zrobić to, co ja zacząłem. Powoli udałem się w stronę domu, nie śpiesząc się zbytnio, pozwalając wszelkim myślom opanować moją głowę. Wtedy, pewna myśl uderzyła mnie jak grom z jasnego nieba, a minowicie, godzina. Na ulicach widniała tylko pustka, dotarło do mnie, że nikt normalny nie chodzi o tej porze po ciemku.

Druga w nocy

Nie wiem, jakim cholernym cudem


31 nieodebranych połączeń od Hailie

26 nieodebranych połączeń od Shane'a

22 nieodebranych połączeń od Tony'ego

18 nieodebranych połączeń od Dylana

6 nieodebranych połączeń od Vincenta

Puściłem się więc biegiem do domu, modląc się po drodze, żeby Vince nie robił mi kazania.

Pov Hailie:

 Vince próbował mnie pocieszać, oferując tabletki i utwierdzając w przekonaniu, że Will z pewnością nie ma się źle, jednak ja mu nie wierzyłam. Dlaczego rano nie zmusiłam go do zostania w domu? Przecież wyglądał jak trup, a ja nic z tym nie zrobiłam. Co jeśli coś mu się stało? Jeśli zemdlał? Albo został porwany, może nawet go postrzelili...Wpadłam w panikę, co chwile któryś z braci próbował mnie uspokoić, traktowali mnie jak porcelanową lalkę. Shane mnie przytulał, Tony coś mówił, a Dylan próbował rozbawić. Było to na swój sposób słodkie, bo rzadko się tak, że wszyscy byli przy mnie w tym samym momencie.

*Pov Vince:

Martwiłem się o Willa, tak samo zresztą jak wszyscy. Pomimo tego, że był dorosły i ponosił odpowiedzialność za swoje czyny, to wciąż byliśmy braćmi.  Nie jestem osobą, która lubi pokazywać uczucia, jednak staram się okazywać rodzeństwu troskę i dawać im poczucie bezpieczeństwa. Zezłościłem się w tamtym momencie na siebie i swoją głupotę, że zepułem sobie zupełnie jakąkolwiek relację z Will'em. Był on moim pierwszym bratem, więc różnica wieku między nami nigdy nie wydawała się jakoś bardzo znacząca. Być może zabrzmi to brutalnie, jednak to jego od zawsze kochałem najbardziej, już od momentu, w którym pierwszy raz go zobaczyłem. Tak bardzo cieszyłem się, że będę mieć młodszego braciszka, wyobrażałem sobie siebie jako najlepszego starszego brata na całym świecie. Przez cały nasz okres dzieciństwa rzeczywiście tak było, z wyglądu nie różniliśmy się od siebie bardzo, jednak nasze charaktery były zupełnie odrębne. Will był tym dzieckiem, które dużo zyskiwało ogromną wrażliwością i dobrym sercem. Dzielił się wszystkim, co tylko miał, najchętniej przygarnąłby do domu wszystkie pieski i kotki z ulicy, żeby tylko nie były samotne. Zawsze nadmiernie się o mnie troszczył, zdecydowanie bardziej niż nasz ojciec. To on wiedział o moich wzlotach i upadkach, miłościach i zerwaniach, a później, nagle, coś zaczęło się psuć. Oddaliliśmy się od siebie, gdy ja przypominałem już bardziej dorosłego, on był jeszcze tylko dzieciakiem. Wszystkie ciotki, babcie i prababcie go uwielbiały, był małym aniołkiem, a ja już wtedy wiedziałem o życiu więcej, niż przeciętny dorosły człowiek. W liceum zacząłem go ignorować, interesowała mnie  bardziej popularność i znojomi, niż młodszy, irytujący brat. Will nie miał w liceum przyjaciół, ani znajomych, co prawda znalazł sobie całkiem pokaźne grono dziewczyn, ale z żadną nie był dłużej niż kilka tygodni. Stał się bardziej opanowany i cichy, myślałem, że wydoroślał, ale chyba był po prostu nieszczęśliwy. To ja przestałem zwracać uwagę na jego problemy, dopuściłem się nawet kilku okropnych czynów względem niego, czego żałuję z całego serca. Po skończonym liceum nie zdobyłem się na odwagę by go za to przeprosić, po prostu było mi strasznie, cholernie wstyd. Tego też żałuję, Will pracuje teraz ze mną w organizacji, ale praktycznie nigdy nie rozmawiamy, jeśli nie ma takiej konieczności. Brakowało mi bardzo kogoś, kogo mógłbym przytulić i przy kim mógłbym się wypłakać bez oceniania. Taki właśnie od zawsze był Will, kompletnie nie zwracający uwagi na różnice religii, koloru skóry, orientację czy poglądy. Potrafił dogadać się z każdym i akceptował każdego, a świat to wykorzystał. Ja to wykorzystałem...

Siedziliśmy więc w ciszy całą rodziną przy stole, a każdy z nas poddał się własnym rozmyślaniom. Czekaliśmy i czekaliśmy, i czekaliśmy...Aż w wkońcu drzwi frontowe otworzyły się z hukiem, a mój młodszy brat z impetem wparował do pomieszczenia, patrząc na nas przepraszająco. Wyglądał conajmniej źle, widać było, że biegł tutaj, a jego włosy były całe roztrzepane i kompletnie mokre. Cały był przemoczony do suchej nitki, a jego wygląd skojarzył mi się z kotem na deszczu. Tak, definitywnie wyglądał jak mokry kot na deszczu.

- Przepraszam Was, po prostu miałem coś ważnego do załatwienia - rzucil tylko przelotnie, zajmując miejsce przy stole, jakby pozwalając nam, abyśmy go skarcili.

- Martwiłam się o Ciebie, dupku - wyjąkała Hailie ze łzami w oczach przytulając się mocno do Willa, który na tychmiast ją obiął, z tą, specjalną tylko dla niego, delikatnością. 

- Zupełnie niepotrzebnie - odparł spokojnie, na co bliźniacy z Dylanem zgodnie przewrócili oczami.

- Zachcesz nam zdradzić powód swojego zniknięcia? - zapytał Dylan z chytrym uśmiechem - Może nasz Willuś w końcu znalazł sobie dziewczynę - spytał ponownie, na co całe rodzeństwo, wyłączając Willa, się roześmiało.

- Przecież wszyscy w tym domu wiemy, że Will zostanie starym kawalerem, z dziesięcioma kotami i całą chmarą psów, chomików, kóz, owiec i wszystkiego innego - dodał Tony, a Will uśmiechnął się na to, ale trzeba byłoby być naprawdę tempym żeby nie zuważyć sztuczności tego rzekomego uśmiechu. Jednak święta trójca widocznie była tępa, bowiem Shane kontynuował dalej.

- Jeżeli Will przyprowadzi kiedyś do domu dziewczynę, to będziemy musieli urządzić święto narodowe  - znowu całe rodzeństwo wyłączając Willa, i tym razem mnie - wybuchnęło gromkim śmiechem.

- Will, a dlaczego Ty nie masz dziewczyny? - spytała zupełnie poważnie Hailie, nie rozumiejąc, że bracia już zdecydowanie przegieli i nie powinna kontynuować. Zauważyłem jak Will mocno wbija sobie palce w nadgarstki, znajdujące się pod granatową bluzą. To było dla niego za dużo. Złapałem z nim kontakt wzrokowy, a jego oczy były przepełnione chłodem i bólem.  Ścisnęło mnie serce, to wszystko, to była moja wina.

- No cóż Hailie, najwyraźniej nikt mnie nie chcę - powiedział tylko cicho, po czym wstał z krzesła i bez słowa wbiegł po schodach do swojego pokoju.  Zdziwione spojrzenia całego mojego rodzeństwa spoczęły na mnie, a ja westchnąłem.

- Przegieliście, zdecydowanie, naprawdę trzeba umieć wyczuć granicę między  żartem, a złoślwiością, przecież widzieliście, że Willa wcale to nie śmieszy - pouczyłem z niezauważalną nutką smutku w głosie.

- To miał być tylko żart, Will jest przewrażliwiony - stwierdził sucho Dylan.

- Nie jest przewrażliwiony, tylko wrażliwy, a to dość znacząca różnica - spiorunowałem Dylana spojrzeniem.

- Ale Vince, dlaczego Will nie ma dziewczyny? - spytała a ja powstrzymałem się od puknięcia się w głowę. Ta to jest inteligentna...

- Nie wiem, Hailie, może jeszcze nie spotkał tej odpowiedniej osoby - odpowiedziałem jej chłodno.

- Uwierz mi Hailie, Will jest jak taka kochana babcia, która zrobi wszystko dla rodziny, ale nie ruszy się nigdy z domu. Z jego życiem towarzyskim to nikogo sobie nie znajdzie - chcąc nie chcąc, Tony miał rację, możliwe, że Will sobie nigdy nikogo nie znajdzie, a to wszystko przez to, że w liceum byłem imbecylem...


                                                                               ...

Drugi rozdział po korekcie! Znowu może odbiegać troszkę od następnych, ale nie jestm w stanie poprawić ich w jednen dzień











Will Monet, gdy świat się sypięOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz