IV

7 0 0
                                    

Sydney, Australia   16:30 ŚRODA 28.12.2022

     Nareszcie wylądowaliśmy. Mimo lekkiego opóźnienia na szczęście choć w sumie moje nie szczęście znaleźliśmy się w Sydney. Merlin o dziwo lot zniósł bardzo dobrze a muszę zauważyć, że był to jego pierwszy raz. Po wyjściu z samolotu pierwsze co zrobiłam było czekanie na walizki razem z mamą co nie było najprzyjemniejszą rzeczą patrząc na to ile ich ze sobą wzięłyśmy, z resztą co się dziwić jak musieliśmy zapakować tam większość naszych ubrań i rzeczy pierwszej potrzeby. Kiedy tylko zabrałyśmy się z bagażem skierowałyśmy się w stronę wyjścia z lotniska, gdzie miała czekać na nas ciotka Lydia, właśnie chyba ją widzę. Przez te 6 lat dużo się nie zmieniła. Ciotka pochodziła z Portugalii, wzrostu nie była najwyższego jej brązowo już lekko za siwione włosy dotykały ramion a na twarzy przybyło trochę zmarszczek od ciągłego uśmiechu, który jej nie opuszczał. Lydia była siostrą cioteczną mojej mamy i odkąd pamiętam miały cudowny kontakt, po naszej przeprowadzce został on lekko nadszarpnięty, lecz zdarzało mi się napotkać Stephanie rozmawiającą z nią przez telefon.

       -Jeju Stephanie, Valentine jak dobrze was znowu widzieć- powiedziała ciotka zabierając nas do natychmiastowego uścisku- Ina, jak się zmieniłaś, dziewczyno nie jesteś wcale podobna do matki a urodą nie grzeszysz- powiedziała patrząc się na mnie i oglądając z góry do dołu

       -Dziękuje ciociu, ciebie również miło zobaczyć po takim czasie- powiedziałam z lekkim uśmiechem na twarzy- Jak tam Kevin?- zapytałam. W ramach wyjaśnienia Kevin jest to ukochane drzewko cytrynowe Lydii, traktuje je dosłownie jak członka rodziny. Pamiętam jak raz napotkałam ją na pogawędce z tym drzewkiem, kiedy zapytałam dlaczego z nim rozmawia odpowiedziała mi, że rośliny też potrzebują dzienną dawkę towarzystwa. 

       -Kevin ma się wyśmienicie ostatnio znalazłam mu nowe nawozy i wygląda na zadowolonego- powiedziała z jeszcze szerszym uśmiechem- mam nadzieję, że twój towarzysz nie przepada za cytrynami i znajdzie nić porozumienia z Kevinem- mówiła całkiem poważnie wskazując palcem na śpiącego w transporterze kota.

        -Lydia, zapewniam cię że Merlin nie zje ani listka z tego drzewa- odpowiedziała moja mama- może powoli zacznijmy iść do samochodu, bo wyjechanie z tego lotniska graniczy z cudem- zaproponowała Stephanie

        -O tak, tak bardzo dobry pomysł. Przyszykowałam nam kolację a sama się nie zje-ujęła z klaśnięciem w dłonie ciocia po czym skierowaliśmy się do pojazdu i zapakowani ruszyliśmy w drogę.

    Dojechanie na miejsce zajęło nam mniej więcej godzinę wliczając w to korki. Dom Lydii znajdował się na Ramsay Street jakieś 200m od oceanu, którego szum było słychać z podjazdu. Był on dość spory patrząc na to, że mieszkała tam tylko ciocia i jej drzewko. Składał się z dwóch pięter i nieużytkowego poddasza. Na parterze znajdowała się kuchnia, toaleta, salon z wyjściem na taras, garaż, pokój gościnny z łazienką, spiżarnia i schody na górę, a pierwsze piętro składało się z trzech sypialni, dwóch łazienek jak i balkonu z pięknym widokiem na wcześniej wspomniany ocean. Cały dom jest utrzymany w biało niebieskich tonach, natomiast z zewnątrz pomalowany był szarą farbą a dach zdobiła czerwona dachówka, był on nawet przytulny.

    Gdy weszłam do środka poczułam zapach świeżych ziół, które ciocia zapewne użyła do przyprawienia dań na kolację. Jeżeli miałabym wyliczać nieliczne zalety, tego miasta to właśnie byłaby to ciotka i jej przepyszne dania, naprawdę. Lydia jest wybitną kucharką a jej dania mimo swojej prostoty powalają, z resztą nie ma co się dziwić, że ślinka cieknie na samą myśl o jej potrawach, kiedy jest ona szefem kuchni i na swoim kącie posiada parę nagród i osiągnieć, nie zostało mi nic innego jak cieszyć się z tego faktu.

     Po obiedzie poszłam na górę rozpakować rzeczy. Szczerzę mówiąc przyswoiło mi to nie lada wyzwanie, ponieważ po pierwsze- nie chciało mi się; po drugie- było tego sporo. Lecz kiedy zmotywowałam się do tej jakże tragicznej roboty i włączyłam sobie na słuchawkach moją ulubioną playliste, otwierając pierwszą walizkę stwierdziłam, że jest trochę późno a po podróży warto byłoby się odświeżyć. Doszłam do wniosku, że mogę odłożyć rozpakowywanie na kiedy indziej, więc takim oto sposobem wygrzebując z odmętu ubrań piżamę i kosmetyczkę wyruszyłam w stronę łazienki.

      Długi gorący prysznic pozwolił mi się nieco rozluźnić. Gdy wyszłam z toalety jedyne o czym myślałam było łóżko, kiedy się na nim położyłam Merlin podążył za mną i wtulił się mrucząc w mój bok. W pokoju zapalona była tylko lampka nocna, która swoim lekkim światłem tworzyła cudowny nastrój. Leżąc na plecach i wgapiając się w sufit myślałam nad propozycją mamy o kontynuacji nauki indywidualnej, jednakowoż jak bardzo bym chciała ją ciągnąć coś stale przyciąga mnie do powrotu do szkoły stacjonarnej i nie jest to tylko postanowienie o skończeniu tam ostatniej klasy. Nauka zaczyna się za dwa tygodnie, więc tak naprawdę mam tydzień na podjęcie ostatecznej decyzji i stety albo może niestety moje myśli skłaniają się ku powrotu do klasycznych lekcji.

   Leżąc tak w ciszy w końcu zaczęłam robić się senna, więc zgasiłam lampkę a w pokoju zapanował mrok. Mimo tego było dosyć przytulnie, lubiłam kiedy otaczała mnie ciemność i jedyne co było słychać to odgłosy z ulicy, na swój sposób mnie to uspakajało. Może zdawać się to dziwne, natomiast nie potrafię spać gdy słyszę grającą muzykę, bądź telewizor, noc i cisza była dla mnie kojąca. Gdyby ktoś chciał zamknąć mnie w najcichszym i najciemniejszym pokoju na tym świecie byłabym za to niezmiernie wdzięczna, jedyne czego bym mogła się tam obawiać byłyby moje własne myśli. Właśnie, myśli były moim największym przeciwnikiem, moja głowa, wyobraźnia, która w jak najbardziej niewłaściwym momencie potrafi się załączyć na najwyższe obroty. Czasami dzięki niej czułam się jakby wymierzono we mnie pistoletem, który strzela mi kulkę w głowę, a przez huk wystrzału aż piszczy mi w uszach, jednak po dłuższym czasie zapada cisza i mój ukochany sen tuli mnie w swoich ramionach. 

    Tak też czułam się w tym momencie, wspomnienia uderzyły we mnie z niesłychaną siłą. Moja głowa zaczęła pracować. A co jeśli nie znajdę tam przyjaciół? A co jeżeli na starcie palnę coś głupiego i wszyscy zaczną myśleć, że jestem głupią blondyneczką, która po nauce indywidualnej nic nie potrafi? A co jeżeli ponownie spotkam Theodora a historia zatoczy swoje koło? Niektórzy sądzą, że taki natłok myśli to choroba i powinno się ją leczyć, może i mają rację. Jednak ja już się przyzwyczaiłam i obejdzie się bez lekarza. Moim lekarstwem jak wcześniej wspomniałam jest sen. Wtedy pisk i szum zatrzymuję a ja idę spać.

      Nienawidzę cię Teodorze Sallow.

Nienawidzę cię Teodorze Sallow.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz