Rozdział 6

1K 53 60
                                    

Usta JK'a smakowały zieloną herbatą i mango. Były miękkie i delikatne, a język nieśmiało trącał wargi Tae-hyunga, wprawiając całe jego ciało w euforię.

Tae-hyung oparł się o niego biodrami i pocałował zachłanniej. Jęknął przy tym tak, że JK'owi zakręciło się w głowie. Odstawił po omacku kubek z bubble tea na ławkę obok, a potem objął go w pasie i wpasował w siebie. Oddechy zaczęły im pędzić i po chwili nie umieli już złapać tchu.

W końcu musieli przerwać, żeby się nie udusić nawzajem. Tae-hyung spojrzał JK'owi w oczy i speszył się tak bardzo, że schował twarz w zagłębieniu jego obojczyka, prychając cicho śmiechem.

JK przytulił policzek do jego skroni i okrył go połami swojej kurtki. Było mu tu z nim tak dobrze. Błogo, ale zaśmiał się kpiąco, bo erekcja Tae-hyunga wbijała mu się w biodro.

— Było aż tak dobrze? — zapytał z drwiną, opierając się tyłkiem o balustradę molo.

Tae-hyung znów się zaśmiał, chowając wciąż twarz w jego szyi. Słowa nie umiał z siebie wykrztusić, ale zebrał się w sobie i spojrzał mu w oczy.

— Było tak dobrze, że chcę więcej — powiedział z nikczemnym uśmiechem i znów zaczął go całować.

JK zarechotał w jego usta. Chwilę oddawał się rozkoszy, a potem wpadł na pewien pomysł.

— Masz ochotę potańczyć? — zapytał, przerywając pocałunek.

Tae-hyung popatrzył na niego szeroko otwartymi oczami. Pomyślał, że jutro ma na popołudniu do pracy, więc...

— Naprawdę? Poszlibyśmy? — zapytał zaskoczony. — Wieki nie byłem na dyskotece.

— Nie? — zdziwił się JK.

Tae-hyung pokręcił głową przecząco, a myślami pobiegł do nieodebranych połączeń w telefonie. Poczuł znów gorący węzeł w żołądku.

Zabiłby mnie — zadźwięczało mu w głowie.

Wciąż czuł tę piekącą więź, której nie chciał czuć, ale teraz przed sobą miał kogoś zupełnie innego, dobrego, dlatego nie dał tego po sobie poznać. Odrzucił te myśli na bok i uśmiechnął się szerzej.

— Chcę potańczyć — powiedział z entuzjazmem.

— Załatwione — obiecał JK. — Dla ciebie wszystko — dodał z zadowoleniem.

To było niesamowite uczucie wprawić kogoś w tak dobry nastrój. Zupełnie nowe doznanie. Widzieć kogoś tak zachwyconego ze zwykłej potańcówki. Jin-hwan już wbiłby go w ziemię obelgami i zmieszał z błotem za taki pomysł. Zawsze oczekiwał tylko tych „lepszych", „droższych" prezentów i pomysłów. I już nawet nie życzył mu źle. Tu przy Tae-hyungu cała uraza się ulotniła. On miał na niego zbawienny wpływ. Wyrzucił myślenie o Jin-hwanie z głowy. Nie chciał już nigdy więcej o nim myśleć.

To ani czas, ani miejsce. Teraz liczy się Panterka i jego uśmiech — pomyślał kpiąco, ale w sercu poczuł po raz pierwszy prawdziwą ulgę i wolność. Jin-hwan naprawdę przestał istnieć i liczyć się w czymkolwiek. Liczyły się tylko te brązowe oczy, uśmiechnięte i wpatrzone w niego, jakby właśnie ściągnął mu gwiazdkę z nieba. Złapał go za rękę i pociągnął w stronę dyskoteki mieszczącej się na końcu molo.

Kiedy weszli do środka, buchnął w nich gorąc i zapach alkoholu. Szybko przedostali się do baru i zamówili coś do picia. Piwo dla JK'a i Redbulla z wódką dla Tae-hyunga, który wypił go jednym haustem i kołysał biodrami, nie mogąc się doczekać, aż ruszą na parkiet.

— Chodźmy — ponaglił w końcu, próbując przekrzyczeć muzykę.

JK się zaśmiał i pokręcił głową przecząco.

My bad || TaekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz