24. Starówka

51 11 59
                                    

Czwartek. Ostatni dzień sierpnia. Było okrutnie zimno, ale zdecydowałam się wyjść na barykady.

Musiałam się pokazać, choć naprawdę nie chciałam. Od tygodnia znowu spałam mało, pomimo tego, że Warszawa i Łowicz (Monter zajął się swoimi sprawami dowodzenia, a Białystok wyjechał do Moskwy) naprawdę się ze mną siłowali i próbowali położyć mnie spać. Czasem zasypiałam z ewidentnego wyczerpania, ale w większości powtarzał się koszmar z Emmerichem. Coś mi nie pasowało. On musiał mieć u mnie jakieś wtyki, choć przy takim zmęczeniu wątpię, że je odkryję.

Zadrżałam z zimna, stojąc w progu zburzonej kamienicy i wypalając trzeciego papierosa w przeciągu godziny. Przede mną tańczyli młodzi powstańcy, a za mną kilka osób grało w karty albo na instrumentach. U mojego boku wiernie stali Koral i Lolek, nawet pomimo odniesionych ran. Przedwczoraj Lolek trafił pod celownik gołębiarzowi, który zdążył go na szczęście drasnąć tylko w ramię.

Stare Miasto upadało, a Kraków ani myślał przychodzić na Śródmieście. W krótkim meldunku napisał, że zostanie z tymi ludźmi do końca, nie ważne jaką cenę przyjdzie mu zapłacić. Jeśli zrzuty amerykańskie i brytyjskie dalej będą zrzucane z taką celnością, to więcej jak tydzień nie uciągną. Ale trzeba przyznać jedno - wczoraj (to jest trzydziestego sierpnia) - Wielka Brytania i Stany Zjednoczone ogłosili Armię Krajową formacją wojskową aliantów, a co za tym - Niemcy powinni stosować wobec jeńców i rannych konwencje genewskie.

No właśnie - "powinni". Jakoś jeszcze nikt tego nie zobaczył, a tym bardziej nikomu nie chciało się w to wierzyć. Znaliśmy Szkopów od pięciu lat (jutro będzie rocznica na dobrą sprawę) i jakoś przez te pięć lat nie zostaliśmy uraczeni niemiecką litością i łaskawością.

- Pani Polsko! - zakrzyknął jakiś chłopak. Odwróciłam się w stronę rozbawionych buzi. - Pośpiewa pani z nami? - uśmiechnęłam się.

- Niech i będzie. - rzuciłam niedopałek na ziemię, przydeptując go butem.

Niech mają z życia. Zaraz i tak będą szli na śmierć. Podejmiemy jeszcze jedną próbę utworzenia korytarza na Starówkę. Przyznam szczerze, że trochę nie wierzyłam, że się uda i pewnie miałam w tym swoje racje. Mimo to muszę przestać nastawiać się negatywnie.

"A może to po prostu realizm? - zapytała cicha Wątpliwość."

Powstańcy rozsunęli się na boki, robiąc mi miejsce na skrzyni.

- A więc co śpiewamy?

- "Pałacyk Michla"! - zakrzyknęło kilka osób.

Muzyka ruszyła, a zaraz za nią śpiewy, śmiechy i uśmiechy. Podążałam za tekstem, wodząc oczami po młodych Polakach. Część grała w karty, część przytulała się do siebie, dziewczyny układały włosy, a inni spali wsparci o ściany i siebie, okryci tylko kurtkami.

Wreszcie nastała godzina wyjścia. Zebrałam wszystkich w szyki, wytłumaczyłam pokrótce plan natarcia i ruszyliśmy na barykady. Stamtąd miało się rozpocząć przebicie.

Spojrzałam na zegarek - szósta rano. Któryś z moich ochroniarzy podał mi karabin. Położyłam się między workami z piaskiem i...

- Ognia! - deszcz strzałów zalał pozycje niemieckie.

Następne dwie serie wypuściły Polaków za zaporę, przylgnęliśmy do ścian. Jeszcze raz. Niemcy wreszcie odpowiedzieli. Ostre łzy poharatały ściany i barykady. Zaraz ruszyliśmy dalej - w ostatniej chwili uciekłam Szkopowi, który w oku miał błysk Krzyża Żelaznego za moją głowę.

Kulę zamiast mnie przyjął młody chłopak. Krew z jego ciała trysnęła mi na twarz i mundur. Zakryłam się ręką, gdy upadał. Wył z bólu, błagał o śmierć. Chciałam go przysunąć, aby pomóc, lecz był za daleko. Mogłabym zginąć ja.

GradOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz