Rozdział 6

27 4 0
                                    

Babcia siedziała na werandzie i piła herbatę. Gdybym była sama, nie weszłabym bez pukania, ale Fedi zrobiła to bez zastanowienia. Jakby wchodziła do swojego domu.

- Witaj, moja ukochana. – Federica podeszła do babci i ją wyściskała.

A ja nie miałam pojęcia, jak powinnam się z nią witać. Niby była moją rodziną, ale od zawsze była odległa i czułam, że nie pasuje pierwszego dnia łasić się, jakbym czekała na spadek.

- Dzień dobry. – mruknęłam i dałam jej delikatnego całusa w policzek.

- O jesteście dwie. – spojrzała raz na Fedi, raz na mnie.

- Leki zażyłaś? – zapytała kuzynka.

- Był Flavio.

- Flavio? Dziś miała być Azzurra. – z zaskoczeniem stwierdziła Federica.

Wszystko było dziwne i zaczynałam odnosić wrażenie, że chcą się popisać przede mną, aby uświadomić mi, jaką jesteśmy beznadziejną rodziną. Trzymałam jednak głowę wysoko, aby nie wyjawić swojego wstydu i zażenowania. Rozmawiały ze sobą, jak przyjaciółki. Czułam się, jak piąte koło u wozu, więc wyszłam przednimi drzwiami, by trochę ochłonąć. Wiał przyjemny wietrzyk, który lekko unosił moje brązowe włosy. Przymknęłam oczy.

- Będzie dziś ponad 35 stopni. – usłyszałam za sobą.

Odwróciłam się i ujrzałam krótko ściętą dziewczynę, niosącą owoce w misce.

- Jesteś Luna? – zapytała. Nie kryłam zaskoczenia na twarzy.

- Tak, a Ty?

- Azzurra. – podała rękę, którą natychmiast ścisnęłam i omal nie spadły jej wszystkie owoce. – Niosę babci świeże owoce z drzew mojej matki. – zaczęła się tłumaczyć, ponieważ dobrze wiedziała, że jestem jej prawowitą wnuczką.

- Babcia jest w środku. – skierowałam rękę ku drzwiom.

- Wiem. – zaśmiała się sarkastycznie, co wzbudziło we mnie złość. Ominęła mnie szerokim łukiem.

Po co ja tu byłam? Babcia może potrzebowała kontroli, ale nie była umierająca, poza tym, na tej przeklętej wyspie, było tylu chętnych do pomocy, że byłam całkowicie zbędna. Moja frustracja sięgnęła zenitu, dlatego, nie żegnając się z nikim, poszłam przed siebie, z nadzieją, że trafię na jakieś, godne podziwu, miejsce. Nie wiem, jak długo szłam, ale ścieżki ze żwirku zaczęły mnie już drażnić. Na szczęście kilka chwil cierpliwości, doprowadziło mnie do normalnej, asfaltowej drogi i postanowiłam sprawdzić, dokąd zajdę. Jakieś 10 minut wolnego spaceru przywiodło mnie do centrum miejscowości. Już z daleka zauważyłam liczne bary i restauracje i jak nigdy wcześniej zapragnęłam wlać do organizmu, jak największą ilość mrożonej kawy. Jednak, zanim wybrałam odpowiednią knajpę, musiałam ponarzekać i powybrzydzać na inne, żeby poczuć w sobie choć odrobinę kontroli nad swoim życiem. Miejsce, które wybrałam, miało idealny widok na zatoczkę, bujne kwiaty, otulające prowizoryczne ogrodzenie i taras widokowy na piętrze. Za ladą stał przystojny Włoch, co od razu pobudziło moje receptory.

- Dzień dobry. Poproszę trzy mrożone kawy.

- Dzień dobry, mogę zrobić dwie podwójne. – uśmiechnął się, ale i tak go to nie uratowało przed moim złym humorem.

- Powiedziałam, trzy mrożone, a nie dwie podwójne. – i odwzajemniłam uśmiech, choć dobrze wiedziałam, że jest sztuczny.

Kelner, co prawda, się zmieszał, ale dzięki temu miał zapamiętać mnie na długo. Te kobiece zagrywki znałam na pamięć. Będzie myślał, że jestem oburzona i niekulturalna, po czym wcisnę mu taki napiwek, że mu gały z orbit wylecą.

Okruch Księżyca Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz