Lepiej jest za palić świecę, niż przek li nać ciemność.
Matka Teresa z Kalkuty
Nie sądził, że jego ciało składa się z aż tak wielu mięśni, ale teraz czuł każdy jeden. Jego plecy piekły tak jak po trzech dniach w ogródku ciotki Petunii, które spędził w pełnym letnim słońcu. Wtedy też nie był pewien czy ból spowodowany był niewygodną pozycją, czy promieniami, które sprawiły, że jego skóra zaczęła schodzić płatami. Teraz nie musiał martwić się tym ostatnim, ale mocno wątpił, aby udało mu się usiedzieć prosto, a Lucjusz poinformował go chłodno, że ich obiad czekał już w jadalni.
Twarde drewniane krzesło może i było obite miękkim materiałem, ale ta pozycja dalej zakładała, że jego mięśnie musiały pracować nad utrzymaniem jego sylwetki. I nie mógł uwierzyć, że Lucjusz Malfoy dokonał tego, co nie udało się nawet Dursleyom.
Mężczyzna jadł w ciszy, co początkowo go ucieszyło. Nie wiedział czy chciał z nim rozmawiać. Nie miał pojęcia jakie tematy mogliby poruszyć. Wszystko w jego głowie zaczynało się od 'jakie plany ma twój Pan' oraz 'dlaczego wychowałeś syna na dupka', a Malfoy zapewne nie doceniłby ani jednego ani drugiego. To nie były też za bardzo rozwojowe tematy, musiał przyznać sam.
- Nie smakuje ci? – spytał w końcu Lucjusz.
Harry faktycznie mógł grzebać w swoim talerzu łyżką bez celu. Był zbyt obolały, żeby myśleć o jedzeniu, czego Ron zapewne nie zrozumiałby. Ten gulasz wyglądał naprawdę dobrze.
- Czy sądzisz, że otrułbym cię pod swoim dachem? – dodał Lucjusz odrobinę ostrzej.
Poczuł jak na jego twarz wypełza nieprzyjemny grymas. Zawsze miał trudność z opanowaniem emocji, a Malfoyowie wyciągali z niego najgorsze instynkty.
- Voldemort nie byłby z tego zadowolony – stwierdził, chcąc brzmieć nonszalancko.
Lucjusz zmarszczył brwi, ale powoli skinął głową.
- Tak, faktycznie nie byłby zadowolony. Czarny Pan chce zabić cię osobiście i uczynić z ciebie swój własny symbol – przyznał Malfoy i Harry nie bardzo wiedział dlaczego mężczyzna w ogóle mu to mówi. – Jednak pod tym dachem jesteś doskonale bezpieczny. Dumboledore już o to zadbał – dodał Lucjusz.
Może coś pojawiło się na jego twarzy, bo Malfoy spojrzał na niego z niedowierzaniem, które szybko przerodziło się w gniew. I nienawidził tego, że tak łatwo można było wyczytać z niego wszystko. Może dlatego Draco tak łatwo wyprowadzał go z równowagi, bo wiedział jak nim pograć.
- Chcesz mi powiedzieć, że przeniosłeś się tutaj nieświadom tego czy i jak Albus Dumbledore zadbał o twoje bezpieczeństwo? – spytał cicho Lucjusz.
I brzmiało to trochę jak syk węża. Brak krzyku nie oznaczał tego, że niebezpieczeństwo się nie czaiło w powietrzu.
- Dyrektor musiał na pewno… - urwał, bo niespecjalnie przypominał sobie cokolwiek z tamtej rozmowy. – Dyrektor nigdy się nie myli – dodał.
Malfoy prychnął i spojrzał na niego mrużąc oczy.
- Oczywiście, bo dziewięćdziesięcioletni sklerotycy są tacy warci zaufania – poinformował go Lucjusz z pozornym spokojem. – Albus Dumboledore oddałby cię obwiązanego wstążką Czarnemu Panu nie zdając sobie z tego nawet sprawy, gdyby nie Severus i jego zabiegi – warknął Malfoy.
- Dyrektor jest wspaniałym człowiekiem – odparł, czując, że musi stanąć w obronie przywódcy ich strony.
- Ale to nijak się ma do nieomylności i wiary, którą w niego pokładasz – oznajmił mu Lucjusz. – Znasz na pewno wielu 'wspaniałych ludzi' jak to określiłeś, ale czy powierzyłbyś im swoje życie bez mrugnięcia okiem? – spytał Malfoy.