Trwaj tylko w słońcu, bo nic pięknego nie rośnie w ciemności.
Friedrich von Schiller
Ron wpatrywał się w jego nadgarstek, marszcząc brwi. Hermiona walnęła go łokciem kilkukrotnie, ale to nie pomogło. Jego przyjaciel dalej gapił się, zwracając coraz większą uwagę na nich. Cicha obecność Lucjusza sprzed zaledwie dwunastu godzin wydawała się jedynie snem. Hogwart był głośny jak nigdy wcześniej i czuł na sobie spojrzenie Snape'a ilekroć ruszył się w którąś stronę.
Dyrektor zaprosił go na herbatę po powrocie z dworku Malfoya i wypytywał go o postępy, jakby faktycznie sądził, że Harry okaże się cudownym dzieckiem i na tej płaszczyźnie. Nic bardziej mylnego. Jego nadgarstek nadal bolał, chociaż mógł ruszać już ręką. Zerwał się jednak wcześnie, żeby poćwiczyć w dormitorium zanim będzie pełne jego kolegów. Nie wątpił, że Malfoy nie żartował na temat porannych biegów. W mugolskim świecie był cały czas w ruchu. Dudley dbał nawet o jego stałą czujność z czego pewnie Szalonooki byłby zadowolony. Hogwart jednak usypiał go swoim pozornym bezpieczeństwem.
A nie tak dawno dowiedzieli się, że wyprawy do Hogsmeade po godzinach to jednak fatalny pomysł.
- Wszystko w porządku z twoją ręką? – spytał Ron w końcu.
Harry westchnął.
- Spałem na niej – skłamał.
Próbował ją ukryć w fałdach szaty, ale podczas jedzenia okazało się to niemożliwe. Dyrektor pytał również, upewniając się, że Harry dostał świeży zapas maści.
W zasadzie czuł całe swoje ciało. Nie tyle był obolały, co bardziej świadom tego, że składał się z mięśni i ścięgien. Jakby dopiero teraz zaczynał żyć. Albo raczej budził się do życia, bo przecież wcześniej też wiódł pewną egzystencję.
Nie mógł nie zerknąć przelotnie na stół Slytherinu, gdzie Draco przechwalał się przed swoimi kolegami kolejnym drogim prezentem od ojca. Lucjusz nie mówił wiele o synu, ale wydawał się całkiem świadom jego wad i zalet. I nie był zadufany w sobie, chociaż zbyt pewny siebie - zdaniem Harry'ego. Malfoyowie przecież nie zawsze wygrywali. Harry pokonywał Draco z zegarkową precyzją podczas każdego meczu quidditcha, chociaż nie mógł przyznać, aby to były łatwe zwycięstwa. Faktycznie jednak siadał na miotłę z przeczuciem, że jest najlepszy. Hermiona mówiła o sile pozytywnego myślenia, ale to z kolei stało zbyt blisko szczęścia, na które nie chciał tym razem liczyć. Poświęcenie kogokolwiek nie wchodziło w grę.
Ron z przerażeniem spojrzał na swoje dłonie.
- Ja też śpię na podwiniętych rękach – rzucił Weasley takim tonem, jakby to oznaczało, że obie dłonie odpadną mu lada chwila.
- Profesor Snape ma na pewno na to jakiś eliksir – odparła Hermiona, spoglądając na niego sugestywnie, jakby rozgryzała wszystko tylko po jednym rzucie oka na niego.
Miał nadzieję, że nie wiedziała aż tak wiele, bo ich lekcje miały pozostać w tajemnicy. Lucjusz ryzykował dokładnie tak wiele jak on. Może i więcej, bo jego blizna od rana swędziała i Snape wydawał się nieswój. To oznaczało kolejne spotkanie z Voldemortem.
ooo
Już następnego dnia jego ręka była prawie całkiem sprawna. Nie miało to jednak dla niego ,aż takiego znaczenia. W Pokoju Życzeń nie miał do dyspozycji szpady, ale próbował do lustra rzucać czary lewą ręką. Udało mu się nawet odczepić od czubka różdżki niewielką nitkę magii, która jednak niczego nie utworzyła. Malfoy nie skomentował jego wysiłków, ale cały czas miał wrażenie, że zawodził na tym polu. Intuicja podpowiadała mu, że powinien nauczyć czarować się o wiele szybciej. Lucjuszowi przychodziło to z pozorną łatwością.