Szatan w ciemności łowi, jest to nocne zwierzę,
Chroń się przed nim w światło, tam cię nie dostrzeże.
Adam Mickiewicz
Harry nie był do końca pewien, gdzie stawia ich obecna sytuacja. Współpraca z Lucjuszem czy bardziej słuchanie mężczyzny nie wychodziło mu najlepiej. Nie znali się. A raczej Harry znał go tylko od tej gorszej strony i podejrzewał, że Malfoy nie posiadał żadnej pozytywnej cechy, która mogłaby w jakikolwiek sposób zmienić jego spojrzenie na śmierciożercę. Snape był po ich stronie i chociaż wierzył, że mistrz eliksirów faktycznie szpiegował dla Dumbledore'a nie potrafił do końca przekonać się do profesora. Lucjusz wymagał niemożliwego. Nie mógł odłożyć od tak wszystkich uprzedzeń, do których miał pełne prawo. Malfoy pomógł Voldemortowi na cmentarzu. Harry widział go tam wyraźnie. Wiedział jak wiele śmierci spowodował Lucjusz, a jednak mężczyzna wydawał się nie mieć w ogóle wyrzutów sumienia.
Może to faktycznie miało tak wyglądać. Moody nie wypowiadał się o śmierciożercach jak o ludziach, a przecież każdy z tych ludzi faktycznie miał rodzinę. Chociaż Harry chciał bardzo o tym nie myśleć. A Glizdogon z nich wszystkich przecież zdradził swoich przyjaciół, jego matkę i ojca. I Syriusza, który jeszcze przed śmiercią zdążył oczyścić swoje imię.
Zapomnienie o całej dzielącej ich historii nie było możliwe. I nie zamierzał tego robić. Nie wiedział też w jaką grę grał obecnie Lucjusz. Powolne podrywanie jego zaufania do Dumbledore'a poskutkowało tym, że Harry nie wiedział do kogo miałby się teraz zwrócić. Wątpił, aby Ron czy Hermiona potrafili mu pomóc. Chociaż ta ostatnia zapewne wyśmiałaby jego dziecinność. Coś, na czym przyłapał go Lucjusz. Bo faktycznie sądził, że jest lepszy od niego. Nie zabijał. Nie mordował niewinnych, którzy nie mieli nawet możliwości na obronę własną. I bardzo ciekawiło go jak się ma do tego szermierczy kodeks. Jeśli miał cokolwiek wspólnego z tym rycerskim, o którym legendy słyszał jeszcze w mugolskim świecie, jakim cudem Lucjusz był jeszcze Mistrzem Gildii.
Spojrzał na swoją rękę, która chociaż trzymała pewnie różdżkę, nadal mrowiła. Maść od Snape'a naprawdę pomogła, ale kontuzja mogła wrócić w każdej chwili i wtedy musiałby zaczynać kurację od nowa. A to oznaczało stracony czas, bo jeśli nie mógł w tej dłoni trzymać szpady, nie miał jak ćwiczyć i jego pobyt tutaj mijał się z celem. Lucjusz wydawał się podchodzić do niego ostrożnie, jakby nie był przekonany, że faktycznie im się uda. Może to była jego wina. Snape na pewno nie omieszkał wspomnieć jak poszły im lekcje oklumencji, ale nie potrafił pracować z ludźmi, których nie lubił. Którym nie ufał.
Nie wiedział jednak czy będzie miał inną możliwość. Lucjusz wydawał się jedynym jego wyjściem. Jeszcze nie był pewien jak mógłby w walce z Voldemortem wykorzystać swoje możliwości, ale już samo czarowanie lewą ręką mogłoby wyprowadzić z równowagi nawet najlepszego czarodzieja. Nie spodziewał się, aby ta wiedza i umiejętność była powszechna. Ron nigdy słowem nie napomknął o czarodziejskich tradycjach, a wyśmiewali przecież Draco Malfoya przez kilka dobrych lat za długie włosy, które wcale nie dodawały mu męskości i te ciężkie ozdoby, które zaczynały powoli zdobić jego palce, a które były symbolami jego rodu.
Lucjusz nie miał wielu pierścieni na palcach. Jeden wydawał się szczególnie ważny i tylko jego nie zdejmował przed ich ćwiczeniami.
Harry powłóczył z powrotem do dworu, czując ból w nogach i zmęczenie, które sprawiało, że każdy kolejny krok naprawdę wiele go kosztował. Co gorsze nie był pewien co powinien zrobić. Proszenie Lucjusza o pomoc czy nawet o to, żeby powtórzył cokolwiek jeszcze raz albo wyjaśnił wydawało się mocno upokarzające. Może jednak to miało uratować go przed śmiercią lub jednego z jego przyjaciół. Nie chciał, aby w konsekwencji Ron albo Hermiona zostali zranieni. I to było coś z czym nie potrafiłby sobie poradzić, więc wybór nagle wydawał mu całkiem jasny i klarowny.