Kto wie, że jest głębokim, stara się o jasność. Kto chce tłumowi zdawać się głębokim, sta ra się o ciemność. Bo tłum uważa za głębokie wszystko, czego dna zbadać nie może.
Fryderyk Nietzsche
Kiedy wziął do ręki ponownie szpadę, miał wrażenie, jakby faktycznie narodził się na nowo. Jego dłoń nie bolała już tak bardzo, ale raczej nic nie powstrzymałoby go przed ponowną próbą. Ten świst, który słyszał w snach przez cały tydzień, rozległ się w powietrzu, niosąc w pewnym sensie ukojenia dla jego zmysłów. Wszystko wydawało się trafiać powoli na swoje miejsce i chociaż tempo zmian nie satysfakcjonowało go, wiedział, że gdzieś na końcu tej drogi znajduje się jego święty Graal.
Lucjusz obserwował go uważnie, ale mężczyzna wydawał się niemal przyjazny. Jakby jego złośliwość i złość dotyczyły głównie tego, że ubzdurał sobie, iż Harry zmarnuje talent dany mu przez naturę. Może Malfoy musiał trenować o wiele dłużej, aby stać się tym kim był teraz. Harry nie znał jego historii i Lucjusz nie wspominał ani słowem o człowieku, który nauczył go walczyć. Nie wiedział czy może pytać. I nie był pewien czy chce znać odpowiedź, bo wszystko co dotyczyło Malfoya wydawało się już dostatecznie zawikłane. Może dowiedziałby się, że Moody był nauczycielem Lucjusza. Albo ktoś inny, kogo mężczyzna później zabił podczas jednego z wcześniejszych ataków, których dopuszczali się na czarodziejów zanim Voldemort zniknął.
Lucjusz zabijał i Harry wątpił, aby potrafił o tym zapomnieć. Mężczyzna zresztą poruszał się jak kot. Materiał, pod którym ukrywał swoje ciało, falował lekko podczas każdego jego kroku, ocierając się o jasną skórę. Nadal było na tyle widno, że nie zapalili świec, ale słonce chyliło się ku zachodowi. Porankami promienie przeświecały przez te koszule i Harry mógł dostrzec jak szczupły tak naprawdę był Lucjusz. Wieczorami wokół Malfoya wydawała się unosić niezdrowa aura.
Czasami miał wrażenie, że dostrzegał zarys Mrocznego Znaku i nie mógł nie zastanawiać się jak tatuaż wyglądał na skórze Lucjusza. Widział raz ramię Snape'a i czarne linie szpeciły jego ciało. A obaj byli niemal tak samo bladzi. Snape może bardziej wyglądał na niezdrowego. Bladość Lucjusza wydawała się być świadomym wyborem. Mężczyzna zresztą upewniał się zawsze, że na jego ciele znajdowały się warstwy ubrań, więc pewnie nie miał zbyt częstego kontaktu ze słońcem.
Chyba gapił się zbyt długo, bo Lucjusz spojrzał na niego, marszcząc brwi.
- Jak ręka? – spytał rzeczowo mężczyzna.
I Harry był mu wdzięczny, że nie skomentował jego gapowatości.
- Nie do końca w formie, ale poradzę sobie – poinformował Lucjusza.
Malfoy przyglądał mu się odrobinę dłużej, jakby nie był pewien na ile mu wierzyć. I Harry spojrzał mu prosto w oczy może odrobinę z wyzwaniem, które tak mocno cechowało ich znajomość. W kącikach ust Lucjusza majaczył lekki uśmieszek.
- Dobrze – zdecydował Malfoy, a potem wysunął przed siebie nogę, przyjmując pozycję ze szpadą w dłoni.
Jego ciało było pełne linii i krzywizn. Wydawało się niemal pomnikowo sztywne, kiedy dawkował siłę w każdy nawet minimalny ruch, kontrolując wszystko wokół siebie. Powietrze zmieniło się – Harry był pewien, że w sali stało się bardziej duszno, a może to była kwestia tego, że jego własne ciało budziło się do życia, kiedy zmuszał do wzmożonej pracy mięśnie, które przez lata pozostawały nietknięte napięciem. Jego pośladki już wcześniej dawały o sobie znać, ale łydki i przedramiona jako pierwsze zawsze omdlewały. Nie ważył wiele, ale nie miał też potrzebnej gibkości, aby przechodzić z jednej pozycji w drugą z taką gracją z jaką robił to Lucjusz. Odnosił wrażenie, że Malfoy tańczył ze szpadą w dłoni jakiś dziwny taniec śmierci, który sam miał poznać już niebawem. Tym razem jednak nic w nim nie protestowało, chcąc pobudzić do życia fałszywe poczucie dobra. Świat faktycznie nie do końca był czarno biały. Nie chciał się jednak na tym skupiać. Miał zadanie do wykonania i cel, do którego dążył. I nie chciał myśleć o niczym innym.