Biada domowi, którego okna otwarte są na ciemność.
Talmud
Harry obudził się z bólem głowy, który przyprawiał go o mdłości. Blizna na czole nie krwawiła, ale to wcale nie oznaczało niczego dobrego. Nie miał koszmarów. W zasadzie nie przyszły tej nocy do niego żadne sny i zaczął zastanawiać się na ile to połączenie z Voldermotem było stabilne. Snape obawiał się o swoje bezpieczeństwo, ale teraz do grupy zagrożonych dołączył Lucjusz Malfoy i chociaż Harry nie był specjalnie jego fanem, nie chciał śmierci mężczyzny.
Myśli, które miewał o swoim nauczycielu na pewno nie były stosowne. I nie wyobrażał sobie również siły swoich emocji. Może Voldemort część z nich odebrał, chociaż miał nadzieję, że nie zostały dołączone z wizualizacją.
Ron spoglądał na niego z wyraźnym niepokojem, więc Harry schował się w łazience, starając się jakoś doprowadzić do siebie. Miał eliksiry uśmierzające ból, ale Lucjusz ostrzegał go przed stosowaniem takich środków. Wszystko, czego nauczył się w czasie poprzednich weekendów mogło pójść w niepamięć tak szybko, że sama myśl go przerażała.
- Stary, może pójdziemy do Dumbledore'a? Naprawdę słabo wyglądasz – rzucił Ron, kiedy tylko na niego spojrzał.
- Nie, mam lepszy pomysł – odparł i zabrał pelerynę ze swojego kufra.
Neville i Seamus wyszli już na szczęście.
- Co mam powiedzieć Hermionie? – spytał Ron.
- Że wrócę na śniadanie – rzucił, nakładając na siebie tkaninę.
Wyszedł, prześlizgując się za portretem, kiedy grupa pierwszoroczniaków otworzyła drzwi. Snape nie brał udziału w śniadaniach zbyt często, ale chciał zdążyć na wszelki wypadek, gdyby mężczyzna jednak postanowił zrobić odstępstwo od normy. Jego głowa pękała z bólu, ale drogę do lochów pamiętał doskonale. Wcale nie w lepszym stanie wracał z nią po prywatnych lekcjach z profesorem.
Grupa Ślizgonów minęła go, plotkując o czymś, ale nie wychwycił swojego nazwiska. Draco Malfoy omawiał z Pansy przyszłe zajęcia eliksirów, co wcale go nie dziwiło. Nie zatrzymywał się jednak, bo wciąż miał do pokonania jeszcze jeden korytarz. Drzwi komnaty Snape'a wcale nie różniły się wiele od pozostałych. Zapukał w nie z pewnym niepokojem, ponieważ nigdy nie był tutaj mile widziany i nie sądził, aby akurat to się zmieniło. Nie wydawało mu się jednak, aby Snape odmówił mu pomocy tym razem.
Profesor wyjrzał na zewnątrz i zmarszczył brwi. Harry zorientował się, że nie jest widoczny w pelerynie, ale zdjęcie jej teraz nie wydawało się odpowiedzialne.
- To ja, Potter – wyszeptał.
Snape spojrzał wprost na niego przez tkaninę, ale żaden muskuł na jego twarzy nie drgnął, kiedy wpuszczał Harry'ego do środka. Drzwi zamknęły się za nim głucho.
- Ściągnij to na miłość Merlina. Zwariowałeś, Potter? – spytał profesor.
- Uhm, nie wiedziałem jak się tutaj dostać – przyznał.
- Jak długo masz pelerynę niewidkę? To nielegalne w Hogwarcie. Czarodziejskie artefakty… - zaczął Snape.
- Wiem, ale chyba lepiej, że ją mam. Dzięki temu mogę się ukryć, kiedy to konieczne – wszedł profesorowi w słowo. – Wie pan jakie mogę zażywać eliksiry? – spytał wprost.
Snape spojrzał na niego zaskoczony.
- Co się stało? – spytał mężczyzna.
- Ból głowy – westchnął. – Voldemort chyba nie ma dobrego tygodnia – stwierdził.