Ciemne okna są czasem jasnym dowodem.
Stanisław Jerzy Lec
Paradoksalnie pojedynkowanie się z zaklęciami nie sprawiło, że zdemolowali kolejne pomieszczenie. Jego czary zatrzymywały się na tarczy Lucjusza, wchłaniane przez jego własną magię. Harry starał się przyjmować na siebie jak najwięcej, chociaż instynktownie jego ciało planowało kolejne uniki. Nie mógł jednak rzucać się po polu bitwy oczekując, że jakieś przypadkowe zaklęcie nie trafi go w plecy, kiedy wyjdzie poza bezpieczną dla siebie strefę. Zauważył już, że utrzymywał pewnego rodzaju tarczę wokół już wcześniej. W lustrze w Pokoju Życzeń wyglądała jak lekka mgiełka wokół. Może jego magia reagowała tak z zaklęciami wplecionymi w materiał koszuli. Przynajmniej wiedział dlaczego Lucjusz zawsze wyglądał tak magicznie i niesamowicie.
Zwolnił. Tego się nie spodziewał, ale kiedy zaczął się mocniej zastanawiać nad swoimi ruchami, stały się wyważone i wcale nie straciły na swojej sile. Teraz jedynie nie starał się staranować przeciwnika swoją nikłą wagą. Lucjusz był od niego sporo wyższy i zapewne to nigdy nie miało się zmienić. Starał się jednak wykorzystać to, prześlizgując się pod rękami mężczyzny. Niekiedy mu się to udawało. Innym razem szpada Lucjusza dociskała się do jego szyi, zmuszając go do poddania się. I chociaż przegrywał za każdym razem, ich starcia powoli wydłużały się. Zdążał zrobić coraz więcej ruchów.
Jego ciało pokryło się przyjemną warstewką potu. Prawie zapomniał o tym, co stało się przed tygodniem. Lucjusz pomagał w tym nie zachowując się wcale inaczej w stosunku do niego. I zapewne nigdy faktycznie z jego ust nie padłoby żadne niepożądane słowo. To powinno sprawiać Harry'emu ulgę, ale nie potrafił się z tym pogodzić. Impas, który obecnie trwał, wprawiał go w zdenerwowanie. Czuł na swojej skórze dotyk dłoni Lucjusza. Szpada na jego odsłoniętej szyi nie powinna sprawiać, że jego krew krążyła coraz szybciej. A jednak była pomiędzy nimi ściana, która skutecznie powstrzymywała go przed zrobieniem czegokolwiek. Koszula Lucjusza raz po raz prześlizgiwała się pomiędzy jego palcami, kiedy byli tak blisko, że czuł oddech mężczyzny na swoim ramieniu. Różdżka Malfoya czasem wbijała się w jego żebra, kiedy zostawał rozbrojony nie tylko poprzez szpadę. Trudno było mu pamiętać, że powinien uważać również na lewą rękę mężczyzny, kiedy walczyli. W jego życiu prawa zawsze wiodła prym i miał dziwne wrażenie, że przed pójściem do łóżka nie będzie inaczej.
Ciśnienie jego krwi wzrastało, ale bynajmniej to nie było tylko zdenerwowanie. A raczej ta nerwowość nie była całkiem negatywną emocją. Ona przynosiła dreszcze zsuwające się po jego plecach i zatrzymujące się dopiero na lędźwiach za każdym razem, kiedy Lucjusz napierał na niego o wiele celniejszymi atakami. To ona sprawiała, że jego spodnie stawały się ciaśniejsze ilekroć zimne ostrze szpady mężczyzny przylegało do jego skóry.
O wiele za wcześnie ktoś chrząknął, sprawiając, że Harry prawie wypuścił broń z ręki. Severus Snape stał w drzwiach ze zmarszczonymi brwiami i wgapiał się w nich z wyrazem twarzy, który nie wróżył niczego dobrego. Nie miał pojęcia jakim cudem przegapił ostatnie godziny, ale nie był nawet zmęczony. Ich walka nie zabrała tak wiele energii, chociaż faktycznie teraz, kiedy się nad tym zastanowił, jego mięśnie faktycznie odczuły ten wysiłek. Lucjusz jak zawsze wydawał się nieporuszony. Nie przypominał sobie, aby po obiedzie rozmawiali o czymkolwiek, ale z drugiej strony miał wrażenie, że przeprowadzili najważniejsze konwersacje za pomocą różdżki i szpady. Walczyli przez ten cały czas.
- Potter, wygrałeś chociaż raz? – spytał Snape wprost.
Harry polizał jedynie zbyt suche wargi. Jego czoło było mokre od potu, ale przynajmniej jego okulary nie zaparowały. Zaklęcie, które poleciła mu Hermiona należało odnawiać co jakiś czas, ale okazało się niezastąpione.