Rozdział 1

560 43 14
                                    

Alisa

Mogłabym poświęcać kolejne godziny na zastanawianie się jak, do cholery, znalazłam się w tej pogrzanej sytuacji. Część mnie wyła z rozpaczy a druga ze śmiechu. Bo co innego mogłabym zrobić? Płakać? Nie, to zdecydowanie nie było w moim stylu. Użalanie się nad sobą było działką Anniki, a skoro nie było jej tu ze mną, musiałam zacisnąć zęby i jeszcze raz poćwiczyć swój najlepszy, sztuczny uśmieszek. 

No dalej, Ali.

Zmotywowałam się i uśmiechnęłam do swojego odbicia. Matka niemal siłą wymusiła na mnie założenie tej niedorzecznie strojnej kiecki. Zamiast ukochanej czerni, przyozdobiona byłam w fioletowe falbanki, które rzekomo podkreślały moje niepowtarzalne oczy.

Jakie to, kurwa, durne. I z tą myślą poprawiłam przydługą grzywkę by zakryć buzię. Żadnego makijażu, żadnych świecących usteczek dla podbudowania ego złotego chłopca. Tylko ja i ten beznadziejny fiolet okalający mnie jak spadochron podczas lotu. 

- Musimy wychodzić!

Głos mojej matki zirytował mnie jeszcze bardziej, ale czy mogłam ją obwiniać? Czystą loterią było urodzenie się akurat w tej rodzinie. Zawsze mogło być gorzej. Mogłabym na przykład urodzić się w jakiejś dziurze po środku Afryki i zapierdalać boso po wodę z dzbanem na głowę. Albo, co gorsza, urodzić się jako królowa jakiegoś państewka i zostać wydana zaraz po urodzeniu się. 

Z trudem przełknęłam ślinę i pociągnęłam z flakonu starych perfum łyk wódki. Na odwagę, by jakimś cudem wytrzymać nadchodzące, tyraniczne godziny w gronie rodziny Callaro. Z wdziękiem słonia w składzie porcelany wyszłam z tymczasowej sypialni i stanęłam w oko z oko z rodzicami. Lev łypał nad mnie spode łba a jego mina mówiła jasno. Żadnych gierek, Ali. Ile to razy groził mi zakonem? Chociaż ja uważałam, że wpuszczenie szatana do klasztoru mijało się z celem. Rozkurwiłabym księżulków w mgnieniu oka i puściła ich chatę z dymem. 

W geście pokoju uniosłam wysoko ręce.

- Proszę nie strzelać, nie jestem uzbrojona.

Mama westchnęła nerwowo a tata parsknął śmiechem. To jedyna dobra dusza, która byłam po mojej stronie. 

- Przyznaję, że albo moje modlitwy w końcu zostały wysłuchane, albo planujesz coś, czego jeszcze nie zdołałem rozgryźć - powiedział Lev obejmując mnie ramieniem. - A teraz przedstawię ci plan. Oni gadają, ty milczysz. Oni pytają, ty odpowiadasz. Żadnych kąśliwych uwag i żadnego przewracania oczami, zrozumiano?

- A oddychać mogę?

- Tylko jeśli wraz z wydechem z twoich ust nie wydostanie się żadne, karczemne słowo.

Zasalutowałam i poprawiłam obcisły materiał kiecki. Moje cycki wypływały na powierzchnię tworząc coś na kształt ogromnego dekoltu. Po cholerę tyle zachodu skoro i tak byłam już sprzedaną krówką? A może to stary Callaro miał nacieszyć oko bo w famiglli obowiązało coś jak pierwsza noc z królem?

Wzdrygnęłam się z obrzydzeniem.

- Tego wyrazu też nie chcę widzieć na twojej budzi. - Lev pogroził mi palcem jak małemu dziecku. - Jedynie same uśmiechy skierowanego do pana młodego.

Jasne, bo przecież umiałam w mgnieniu oka zamienić się z szatana w żonkę ze Stepford. I co jeszcze? Może taniec na rurze albo prezentacja zębów jak u konia? Ale zamiast buntowania się, posłusznie kiwnęłam głową i dygnęłam jak rasowa księżniczka.

- Cokolwiek mój pan rozkaże, dostanie.

Mama powachlowała się ze stresu a Lev wzniósł oczy do nieba modląc się o cierpliwość. Rozmowa najwidoczniej została skończona, bo już po chwili szliśmy w stronę jadalni, by poznać wszystkich członków rodziny Callaro. 

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Nov 20, 2023 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Gustavo. Krwawy Obowiązek VIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz