01:19

93 36 9
                                    

We wtorek rano Amelie obudziła się już we własnym łóżku, madame Pomfrey wypuściła ją ze skrzydła szpitalnego poprzedniego dnia po obiedzie. Puchonka nawet nie wiedziała jak bardzo tęskniła za swoim miękkim łóżkiem w dormitorium. Poza tym w skrzydle, nie chodząc na zajęcia, myślała jedynie o swoim śnie, który dwie noce wcześniej się powtórzył. Tym razem wszystko było jeszcze mroczniejsze, jakby miało więcej szczegółów, choć dziewczyna nie była w stanie stwierdzić czy coś nowego się pojawiło. Wszystko strasznie siadało jej na psychice, tak bardzo, że nie była w stanie się zebrać z łóżka na śniadanie i powiedziała współlokatorkom, że woli jeszcze się przespać przed porannym spotkaniem ze Snape'em.

Puchonka w końcu ubrała się i ogarnęła do wyjścia na zajęcia, związała włosy w niską kitkę, ciemne kosmyki sterczały z każdej strony, jednak nie czuła się na siłach, żeby to poprawiać. Podobnie było z jej mudnurkiem, wyglądał bardzo niechlujnie w porównaniu z tym, jak wyglądał na co dzień, koszula wystająca ze spódnicy, pomięta szata. W normalnych warunkach Fawley byłaby sobą zdegustowana, jednak w tamtym momencie zupełnie jej to nie obchodziło.

Wyszła z pokoju wspólnego dosłownie w momencie gdy profesor Snape wpuszczał pozostałych uczniów do klasy, Rebecca ją zauważyła i pomachała do niej z uśmiechem. W sali usiadły razem, przygotowując swoje wypracowania i kociołki, cicho rozmawiały.

- Czemu nie przyszłaś na śniadanie?

- Źle się czułam. - Odparła krótko. - Uprzedzając pytanie, nie chodzi o rozszczepienie. - Na sali nadal panował szmer, dlatego mogły spokojnie pomówić.

- Co się stało? - Wtedy też Snape wszystkich uciszył.

- Panno Belfour, proszę zebrać wszystkie wypracowania i położyć je na moim biurku. - Zakasał rękawy swojej długiej szaty, odchrząknął i rozpoczął prowadzenie lekcji. - Dzisiaj, zgodnie z tym czego nauczyliście się pisząc prace, przyrządzicie amortencję, pracujecie w parach tak, jak siedzicie, nie chcę słyszeć żadnego zamieszania na ten temat. - Skończył i odwrócił się w kierunku gryfonki, która właśnie odkładała stos pergaminów. - Zacznijcie od razu, w tym czasie przeczytam te wypociny, zapewne bezsensowne. - Uśmiechnął się półgębkiem po czym usiadł za swoim biurkiem i wziął pierwszy zwój.

- Przyniesiesz składniki? - Spytała Becca, siadając z powrotem na swoim miejscu. - kompletnie nie pamiętam co jest potrzebne do amortencji. - Szepnęła.

- Jasne. - Puchonka wstała z krzesła i podeszła do szafki ze składnikami.

Przeszukiwała półki, chcąc znaleźć sproszkowaną perłę, gdyż pozostałe rzeczy już miała odłożone, aż poczuła, że ktoś klepie ją w ramię. Odwróciła się zaskoczona i zobaczyła lekko wyższą dziewczynę o musimy kolorze włosów i ogromnych brązowych oczach. Była to Valerie, ślizgonka o której opowiadał George.

- Szukasz tego? - Spytała z lekkim uśmiechem, pokazując jej słoik pełen perlistego proszku.

- Tak, już myślałam że jestem ślepa. - Zaśmiała się. - Dziękuję bardzo. - Wzięła od niej naczynie i przesypała do glinianej miseczki tyle, ile potrzebowała do eliksiru.

- Proszę, swoją drogą jak się czujesz? - Zagadnęła, mając na myśli jej ostatni wypadek. - George mówił, że jest ci lepiej, ale chyba nie zaszkodzi zapytać głównej zainteresowanej.

- Dużo lepiej, będzie blizna, ale to dobrze. - Uśmiechnęła się szeroko.

- Blizny są, jakby to dobrze ująć, seksowne? - Zaśmiała się, zakładając swoje długie włosy za ucho. - Wiesz chyba co mam na myśli.

- Być może, nie mi to stwierdzać. - Oddała jej słoiczek. - Zostawię cię tu, nim Snape zauważy że nic nie robię. - Pożegnała krótko dziewczynę i odeszła w stronę swojego stołu, ze wszystkimi składnikami.

Położyła wszystko na blacie i zabrała się powoli do pracy, a Rebecca po prostu udawała że coś robi. Lekcja dobiegała końca, a nikt nie skończył jeszcze przygotowywania swojego eliksiru, zwłaszcza że, według przepisu, powinien przeleżeć siedem nocy w świetle księżyca zanim doda się sproszkowaną perłę. Profesor polecił wyniesienie kociołków obok szklarni, Becca poszła tam razem z ich amortencją. W tym czasie Amelie stwierdziła, że spróbuje zagadnąć Snape'a.

— Panie profesorze, mam pytanie, ściśle związane z lekcją. — Zaczęła, gdy tylko znalazła się przed jego biurkiem.

— Innego bym nawet nie słuchał. — Odparł szorstko, nawet na nią nie patrząc.

— Tak więc, pisząc swoje wypracowanie, zastanawiałam się, czy jest możliwość zrobienia amortencji o jednakowym działaniu na człowieka, ale z dużo krócej utrzymującym się efektem? — Bawiła się swoimi dłońmi, próbując zredukować tym samym stres powoli rosnący w jej ciele.

— Proszę? — Spytał, patrząc na nią podejrzliwym wzrokiem. — Czy to kolejny wymysł Weasley'ów? — Uśmiechnął się pogardliwie.

— Nie, po prostu nie znalazłam nigdzie informacji na ten temat, a, jak pan wie, wiążę swoją przyszłość z eliksirowarstwem. — Odchrząknęła, przygryzając policzek od środka. — Uznałam że musi pan znać odpowiedź na to pytanie.

— Istnieje taka możliwość. — Odpowiedział wymijająco na jej pytanie. — Na pani miejscu, panno Fawley, zajął bym się lekturą "eliksirów księżycowych i naturalnych" autorstwa Fridy Yaxley. — Na powrót skupił się na pracach uczniów.

— Dziękuję profesorze, do widzenia. — Kulturalnie go pożegnała, wzięła swoją torbę i opuściła klasę, przed którą czekała już jej przyjaciółka.

— Co to za randka ze Snape'em? — Zaśmiała się.

— Zbierałam informacje dla bliźniaków. — Stwierdziła krótko, idąc razem z dziewczyną w kierunku schodów.

— A ty dokąd idziesz? — Zmarszczyła brwi.

— Do biblioteki, sprawdzić swoje źródła. — Uśmiechnęła się szeroko do przyjaciółki.

galway girl || fred weasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz