Celem ich było pospolite życie, głuche i ciemne jak grób i grób też tkwił na końcu tej drogi.
Jack London
Harry wziął głębszy wdech, kiedy Lucjusz uniósł swoją szpadę. Na dobrą sprawę nigdy nie wiedział na jakich zasadach będzie toczyła się następna walka, ale zapewne mężczyzna robił to specjalnie. Bywały dni, kiedy atakował bez ostrzeżenia. Innym razem – tak jak dzisiaj: Lucjusz najpierw unosił do góry swoje ostrze, jakby się z nim witał zgodnie z jakimś starym zwyczajem.
- To tradycja? – spytał w końcu, kiedy ustawili się odpowiednio do pierwszych pchnięć.
- Mój zwyczaj – przyznał Lucjusz. – Każdy ma swoje przyzwyczajenia. Część z nich pochodzi oczywiście od mistrza, który cię szkolił, ale najczęściej sam dochodzisz do tego, co wydaje ci się prawidłowe – wyjaśnił.
- Jesteś taki sztywny i formalny, to faktycznie całkiem twój styl – prychnął, nie mogąc się powstrzymać.
Ramiona Lucjusza rzadko kiedy się rozluźniały. Harry na palcach jednej dłoni mógłby wyliczyć, kiedy widział mężczyznę wyluzowanego. I to nigdy nie działo się poza sypialnią. Może dlatego tak lubił te chwile, kiedy nie musiał się pilnować aż tak bardzo. Lucjusz wydawał się niegroźny bez ubrania i ciągłej potrzeby kontrolowania wszystkiego.
Malfoy zignorował jego dziecinną uwagę, jakby w ogóle jej nie słyszał. Może to było poza jego godnością, aby na to reagować.
- Będziesz wiedział co jest odpowiednie, kiedy zaczniesz w pełni panować nad swoim ciałem – ciągnął dalej Lucjusz, jak gdyby nigdy nic.
Harry wziął kolejny głębszy wdech.
Nie chciał idiotycznie kłócić się, że już robi postępy. Stwierdzenie oczywistości nie leżało zbyt wysoko na liście rzeczy, które dzisiaj chciał zrobić. Zdawał sobie doskonale sprawę, co irytowało Lucjusza. Testował to na Snapie od lat, całkiem nieświadomie oczywiście. Nikt nie był na tyle głupi, aby wkurzać mistrza eliksirów z premedytacją. Czasami marzyli z Ronem o wycięciu Snape'owi jakiegoś numeru, ale to wykraczało poza ich bezmyślność. Nikt w Hogwarcie nie był, aż tak szalony. Hermiona nie wiedziała nawet jak zaimponowała im na pierwszym roku, kiedy podpaliła szatę mężczyzny.
- Tradycje przychodzą i odchodzą. Wraz z naszymi uczniami pozostaje jednak drobna cząstka nas – podjął Lucjusz nieoczekiwanie.
- Więc liczysz na nieśmiertelność? – zakpił.
Lucjusz jednak spojrzał na niego chłodno.
- Nie tylko na nieśmiertelność. Moim uczniem jest sam Harry Potter – przypomniał mu mężczyzna.
- Myślałem, że to nie ma dla ciebie znaczenia – rzucił, zirytowany.
Lucjusz zacisnął palce mocniej na szpadzie, co było dla niego znakiem, że zaraz mężczyzna ruszy do ataku. Był zaskoczony, kiedy ta myśl pojawiła się świadomie w jego umyśle. Do tej pory faktycznie miał wrażenie, że przewidywał chociaż początek potyczki, ale dopiero teraz zdał sobie sprawę, co go naprowadzało. I może Lucjusz widział także jego charakterystyczne spięcie mięśni, bo uśmiechnął się lekko.
- Dla mnie to nie ma znaczenia – powiedział Malfoy. – Za to dla całego świata i owszem.
- Nikt nie będzie wiedział, że to ty mnie szkoliłeś. Dumbledore na to nie pozwoli – oznajmił mu.
Nie miał co do tego wątpliwości. I może jeszcze niedawno sam denerwowałby się na samą myśl, ale zaczynał łapać się na tym, że szanował Lucjusza coraz bardziej. Chociaż bronił się przed tym jak diabli.