Pamięć jest jak studnia, im głębiej, tym ciemniej.
Wiesław Myśliwski
Przyjrzał się szpadzie Lucjusza już następnego dnia, kiedy tylko znalazł na to chwilę. Ostrze wydawało się perfekcyjnie wykonane, a zdobienia nie rzucały się w oczy zbytnio. To z pewnością była jedna z bardziej eleganckich szpad, które widział na oczy i to wcale nie oznaczało, że była jedyną. Pani Pince wydawała się zaskoczona jego nagłym zainteresowaniem w kwestii wyrobu broni obusiecznych, ale nie powiedziała ani słowa, kiedy kierowała go pomiędzy odpowiednie regały w bibliotece. To nie były ruchome fotografie, ale rysunki i tak były dostatecznie szczegółowe, aby zdał sobie sprawę jak wiele trudu poświęcano na stworzenie jednej szpady. Ta, którą dostał wydawała się dla niego idealna.
Lucjusz, jeśli podchwycił jego wzrok, nie powiedział ani słowa. Mężczyzna naprawdę rzadko komentował jego zachowanie, do czego powinien się przyzwyczaić. Nie bardzo jednak wiedział czy chciałby przyjąć to jako standardy. Lucjusz był pociągający i imponował mu pod pewnymi względami, ale było coś w cieple i gadulstwie Rona i Hermiony, co przyciągało go o wiele mocniej. Z nimi jednak nie sypiał. I sama ta myśl sprawiała, że miał dreszcze.
- Powinienem kupić własną szpadę? – spytał wprost, kiedy stanęli ponownie naprzeciwko siebie.
Teraz to nie jemu świeciło poranne słońce w twarz, więc mógł obserwować drgnięcia mięśni Lucjusza bez najmniejszych problemów. Nie był świadomy jak silny się stał, dopóki nie zdał sobie sprawy, że teraz walczyli przez prawie dwadzieścia minut bez przerwy. Kiedy pierwszy raz miał szpadę w dłoni, jego nadgarstek nie nadawał się do niczego przez najbliższy tydzień. Nadal na wszelki wypadek miał w dormitorium ukrytą maść od Snape'a, ale od dawna nie musiał z niej korzystać.
- A chcesz kupić szpadę? – spytał Lucjusz wprost.
- Nie wiem – odparł.
I chyba to była jego odpowiedź. Nie miał nawet pojęcia czego szukałby. Mógłby wydać na broń sporo, ale nie miał pojęcia, co stanie się z czarodziejskim światem. Jak wiele będzie kosztować go jeszcze nauka w Hogwarcie. Chciał po zakończeniu szkoły zamieszkać z dala od Dursleyów, ale tylko w mugolskim świecie płacono sławnym za to, że istnieli. Nie sądził, aby Prorok Codzienny proponował mu odpłatne artykuły i pozowanie do gazety. Nie zgodziłby się zresztą.
- Mam szpadę, która leży w mojej ręce tak, jakby była jej faktyczną częścią. Jest mi zbyt droga, aby używać jej w ćwiczeniach z kimś, kto zniszczyłby ją brakiem techniki i bezsensownym użyciem przemocy – poinformował go całkiem poważnie Lucjusz.
- Ta szpada, którą od ciebie dostałem… - zaczął Harry niepewnie.
- Wybrałem ją w oparciu o to, co o tobie wiem – odparł Lucjusz. – Mogłem się oczywiście mylić, ale… - urwał sugestywnie mężczyzna.
- Wątpliwe – dokończył za niego Harry.
I jakoś wiedział, że nie mówili o kwestii jego wzrostu czy wagi. Ta szpada, z której korzystał w Hogwarcie wydawała się idealna. Może jednak była doskonała na teraz, kiedy nie wiedział nic o tym, czego chciał. Czego mógłby chcieć. Nie do końca był pewien gdzie zmierza i kim będzie w przyszłości. Szemierka pociągała go o wiele bardziej niż quidditch, ale stanowiła zupełnie inną część jego życia. Miał wrażenie, że nie był do końca sobą, kiedy stał pewny siebie z ostrzem w dłoni. Jakby prowadził podwójne życie, gdzie w Hogwarcie był gryfońskim idiotą, a tutaj świadomym młodym mężczyzną, który odkrywał świat. I nie cofał się przed niczym.
Nie zrobił więc kroku w tył, kiedy Lucjusz na niego naparł. Chociaż przeważnie zaczynał od cofania się i to go gubiło. Instynkt nakazywał mu usunąć się z drogi zagrożenia, ale on musiał wyjść poza ramy, nie pierwszy raz zresztą.