26. Październik - część druga

49 10 53
                                    

W czwartek Niemcy skierowali potężne siły na Żoliborz. Był dwudziesty ósmy września, lało cały dzień. Ale to dobrze. Przynajmniej nie będą bombardować...

Udało mi się dorwać papierosa. Zapaliłam pierwszy raz od trzech tygodni. Dym wypełniający moje płuca dał mi jakieś ukojenie. Usiadłam z powstańcami, uznając, że nie będzie już lepszej okazji co do tego, a za chwilę mogę znaleźć się w dole, gdzieś w lesie. Wszyscy wiedzieli, że to koniec walk. Pomimo tego nikt nie mówił tego na głos.

Siedzieliśmy w jakichś ruinach, moja lewa ręka na temblaku, prawa z papierosem, a na ustach piosenki. To dodało naszym otuchy. Że ja też śpiewam. Ktoś opowiadał żarty, ktoś słuchał radia "Błyskawica", a jeszcze inni grali w karty. Było trochę harcerzy w mundurach harcerskich. Choć podarte, brudne, poplamione krwią, to były polskie i na piersi miały flagę.

- Pani generał, a opowie pani jakąś historię Polski? - spytał jakiś chłopak z nadzieją.

- Zależy co. - zaśmiałam się, rzucając niedopałek na ziemię.

- A coś z tej wojny.

- Tak! Coś z teraz! - zaczęli się przekrzykiwać.

- Dobrze, niech będzie. - uśmiechnęłam się, poprawiając się na swoim miejscu. - Więc: kiedy sekret personifikacji był jeszcze sekretem, a ja i miasta byliśmy tylko zwykłymi żołnierzami, prawie wpadłam w Oświęcimiu. Wtedy zdecydowałam, że ten leciwy sekret winien wyjść na światło dzienne. Gdy wróciłam do Warszawy... - urwałam.

Jakiś obraz przemknął mi przed twarzą. Obraz ciemności, szarych barw i swąd śmierci. Pociemniało w ułamku sekundy, choć był środek dnia. Zimny wiatr zadął w piwnicę, a deszcz zaczął walić niczym seria z karabinu. Wtedy nagła błyskawica rozdarła powietrze, żeby zaraz zadrżeć światem swoim grzmotem.

"Co się stało?... - przeszło mi przez myśl."

- Skończę innym razem. Muszę coś sprawdzić... - zerwałam się i ruszyłam co sił w nogach do sztabu.

To tylko za rogiem. Leje po pociskach zalały się wodą, tworząc ogromne kałuże. Kolejne gromy i uderzenia świstały nad moją głową. Ogłuszały, oślepiały, bałam się. Wreszcie wpadłam do ruin, tam - do piwnic.

Zobaczyłam leżącego na ziemi, nieprzytomnego Warszawę. Patrzył w ziemię.

- Grzesiek! - krzyknęłam, padając na kolana.

Natychmiast przyłożyłam dłoń do jego ciała. Żył. Ledwie, ale żył. Musiał się zadławić.

- Nie rób mi tego... Warszawa... - wydusiłam przez łzy.

Moje próby nie przynosiły skutku. Przewróciłam go na plecy całą siłą jaką miałam. Wtedy przyłożyłam usta do jego zimnych warg. Delikatny strumień powietrza popłynął z mojego gardła. Wpłynął w ciało mężczyzny, zatoczył się w nim i kiedy myślałam, że ten nie żyje - wziął głęboki wdech, kaszląc. Chwycił się gardła.

Padłam obok niego na lodowatą i zalaną deszczem podłogę. Byłam absolutnie wyczerpana. Ale żył...

- Co się...? - zakaszlał. - Co się stało?... - wydusił z trudem.

- Nie wiem... Coś mnie tknęło i znalazłam cię na ziemi... - odetchnęłam. - Proszę cię, nie rób mi więcej takich numerów...

Zadrżałam. Zrobiło się zimno. Przeszywający chłód uświadomił mnie, że ta zima będzie jedną ze sroższych jakie przyszło mi zobaczyć.

- Jakbym miał na to jakiś wpływ... - mruknął Polak.

Wstaliśmy z ziemi. Wyciągnęłam wodę z naszych ubrań i podeszłam do dokumentów na stole.

GradOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz