Puchonka faktycznie znalazła w książce, którą polecił jej Snape, przepis na osłabioną amortencję, jednak żeby jej działanie było ograniczone czasowo, potrzebne były pewne składniki, zależne od tego, jak długo miałby trwać stan upojenia po skonsumowaniu eliksiru. Musiała to dogadać z bliźniakami nim powiedziałaby im czego mają dla niej szukać.
Następne zajęcia eliksirów nadeszły bardzo szybko, a przynajmniej tak się wydawało Amelie, która przez ten czas całą swoją energię poświęcała na studiowanie twórczości Fridy. Przed lekcją uczniowie poszli po swoje kociołki, które wystały swoje na dworze. Jeśli wszystko zostało wykonane poprawnie, eliksir powinien mieć fioletową barwę, Fawley modliła się, żeby tak właśnie było.
Przed Rebeccą do klasy dotarły inne osoby i jak zaglądała im do kociołków, widziała, że nie wszyscy osiągnęli odpowiedni kolor. Jednak gdy tylko przyszła Gryfonka, której wyczekiwała z niecierpliwością, głośno odetchnęła. Idealna barwa.
— Dosyp łyżeczkę sproszkowanej perły. — Poleciła jej, mieszając miksturę i pilnując odpowiedniej temperatury. — Całą na raz, jeśli zrobisz to partiami, to będziemy mogły się pożegnać z zaliczeniem. — Nie odrywała wzroku od bąbelków pojawiających się na powieszchni płynu.
— Przerażasz mnie, gdy się tak skupiasz na eliksirach. — Powiedziała cicho Rebecca, żartując jedynie w połowie. — Dobra, sypię... — Wypuściła całe powietrze z płuc i zrzuciła z miarki proszek, a mikstura niebezpiecznie zawrzała. — Na Merlina, zepsułam coś? — Szepnęła przerażona.
— Jest idealnie. — Puchonka uśmiechnęła się do siebie, nadal rytmicznie mieszając. — Dziesięć okrążeń i powinno być gotowe. — Powiedziała, po czym zaczęła po cichu liczyć.
Eliksir zaczął parować w charakterystyczny, spiralny sposób, mienił się perliście a także przybrał delikatnie różową barwę. Becca wzięła głębszy oddech, widząc że wszystko poszło dobrze.
— Jak to pięknie pachnie. — Powiedziała cicho, przybliżając twarz do kociołka, za co zarwała pacnięcie w głowę.
— Nie wdychaj tego tyle. — Przyjaciółka skarciła ją. — Bierz pergamin i zapisuj co czujesz. — Zamieszała po raz ostatni po czym ostrożnie powąchała opary.
Sama wzięła pergamin i zaczęła spisywać zapachy, które wyczuwała. Pierwszym i najmocniejszym była słodka woń brzoskwiń, następnie uderzał w nią, trochę mniej wyczuwalny karmel, ziemia po deszczu i na końcu pojawiał się nieznaczny, słabo wyczuwalny słodko-pikantny zapach, którego nie mogła z niczym powiązać. Przez dłuższą chwilę tak to wdychała, chcąc rozpoznać ów woń, jednak gdy już miała gdzieś z tyłu głowy z czym się on wiąże, przyjaciółka ją odciągnęła do tyłu.
— Zaraz tak się naćpasz, że trzeba będzie wołać Snape'a. — Zakryła kociołek pokrywką, tak by nie wydobywały się już na zewnątrz żadne opary. — Co tam czułaś? — Spytała, lecz nim Fawley zdążyła w ogóle przetrawić to pytanie, zaczęła mówić. — Bo ja poczułam zapach rączki mojej miotły, wiesz, taki drewniany, miętę z cynamonem i nutką cytryny, zupełnie jak perfumy Ceda i coś dziwnego, czego nie mogę zidentyfikować. — Wzruszyła ramionami.
— Ja czułam głównie brzoskwinie, karmel i zapach ziemi po deszczu. — Uśmiechnęła się lekko. — Nic nadzwyczajnego, choć nie do końca wiem skąd się wziął karmel.
— Kociołkowe pieguski mają w sobie karmel, nie wiesz? — Zaśmiała się cicho.
— Nie zwróciłam nigdy uwagi, szczerze mówiąc. — Pokręciła głową. — Zjadłabym je teraz.
— Domyślam się że dawno temu zjadłaś to, co przyniósł ci Fred? — Brunetka energicznie pokiwała głową ze śmiechem, trochę zbyt głośnym, gdyż dziewczęta zwróciły na siebie uwagę nauczyciela.
— Gotowe? — Spytał, podchodząc do stołu uczennic, w ręce trzymał dwa zwoje pergaminu. — Zdjąć pokrywkę. — Polecił, a puchonka zrobiła to, co jej kazał. — Dobrze. — Powiedział widocznie niepocieszony. — Panno Belfour, czy choćby kiwnęła pani palcem przy warzeniu tego eliksiru? — Zmarszczył brwi, przyglądając się reakcji szatynki.
— Tak panie profesorze. — Odparła bez zawahania, licząc na to, że odpuści.
— Oczywiście... — Odchrząknął, po czym machnął ręką, żeby ponownie zakryły kociołek. — Ocenione wypracowania. — Niemalże rzucił im na blat ich prace, po czym odszedł.
— Na Merlina... — Powiedziała pod nosem Amelie, przyglądając się w niedowierzaniu swojemu pergaminowi.
— Żałosne. — Prychnęła Rebecca, z powrotem odkładając swoje wypracowanie. — Nigdy mnie dobrze nie oceni tylko dlatego, ze jestem gryfonką. — Przewróciła oczami.
Jeszcze przed wyjściem z sali, wyjęła małą fiolkę, którą zanurzyła w kociołku, eliksir wlał się do niej, zamknęła ją i otarła o spódnicę, żeby z powrotem móc ją schować w torbie.
Po wszystkich zajęciach z tego dnia Amelie udała się na obiad, po którym złapała bliźniaków, chcąc im w końcu przekazać wszelkie informacje. Nie mówiła im wcześniej, ze względu na to, że nie była w stu procentach pewna, że potrafi uwarzyć amortencję.
— Weasley, stójcie! — Zawołała, gdy ci wychodzili już z sali, poleciała za nimi, gdy tylko ogarnęła, że wstali od stołu.
— Fawley, jak miło że w końcu da się z tobą rozmawiać. — Zażartował George, przystając w pół kroku.
— Tak wiem, byłam nieobecna, ale to dlatego że pracowałam nad waszym nowym produktem. — Wyszczerzyła się szeroko. — Ale to nie tutaj. — Oznajmiła, łapiąc obu bliźniaków za rękawy szat i ciągnąc ich w kierunku schodów.
— Do przejścia? — Spytał Fred, spoglądając to na sporo niższą od niego puchonkę, to na brata.
— Do przejścia. — Potwierdziła, puszczając ich.
CZYTASZ
galway girl || fred weasley
Fiksi Penggemar*¸ „„.•~¹°"ˆ˜¨♡♡♡¨˜ˆ"°¹~•.„¸* ❝ Czterysta dwudzieste drugie mistrzostwa świata w quidditchu swoją obecnością zaszczyciła Amelie, szóstoroczna puchonka. Pojawiła się tam tylko z racji tego, że jej ojciec postanowił nagle zacząć odbudowyw...