27. Moskwa

61 10 38
                                    

Warszawa nie żyje.

Z resztą - kiedy uciekłam i przejściowo znalazłam się w Siedlcach, już zginął. Po mojej ucieczce żył tylko nieco ponad dobę. Nie wiem jak zginął, kto go zabił, ale faktem jest, że śmierć nie była dla niego łaskawa, a Niemcy dołożyli wszelkich starań, żeby umierał w męczarniach.

Z Siedlec, po kilkudniowym postoju u pani Leningrad, która powiedziała mi, że mój syn jest w stolicy Związku Radzieckiego i że nie ma tam personifikacji państwa, pojechałam do Moskwy. Ze stacji odebrał mnie sowiecki oficer. Próbował podjąć jakąś konwersację, aczkolwiek zbywałam go krótkimi odpowiedziami. Wreszcie zajechaliśmy przed dwór Moskwy. Otworzono mi drzwi, zaprowadzono po schodach przed drzwi i wpuszczono mnie do rozgrzanego wnętrza. Stanęłam w holu, skąd natychmiast poprowadzono mnie do pokoju dziennego. Wciąż w brudnym od kurzu mundurze, z niewielką walizką z całym moim dobytkiem jaki wyniosłam z powstania i jaki dostałam od Leningrad, wprowadzono mnie w głąb pałacu. Tam... Zastygłam, gdy usłyszałam śmiech dziecka, a zaraz za tym śmiechy moich ludzi.

- W porządku? - spytał ordynans, który prowadził mnie do celu.

- Tak, po prostu... - zabrakło mi języka w ustach. - Moglibyśmy przyspieszyć? - zebrałam się w sobie, wypatrując dziecka.

- Oczywiście.

Kilka chwil później wpadłam przez drzwi, nie czekając na zapowiedź mężczyzny.

- Radowit... - wydusiłam, patrząc na chłopczyka bawiącego się drewnianym karabinem.

Cały pokój wyglądał jak pobojowisko. Zaraz zza przewróconych kanap, które najpewniej spełniały rolę barykad, wychyliły się głowy Katowic, Łowicz, Helu, Torunia i Białegostoku. Wszyscy żołnierze natychmiast zebrali się z podłogi, stając na baczność. Nawet Katowice, która wsparła się o kule. Mój syn popatrzył po wszystkich baczących zaciekawiony, spojrzał na mnie, po czym sam wstał i wyprostował się jak struna.

- Spocznij. - nakazałam, wpatrując się w dziecko.

- Pani Polska... - wszyscy, jak jeden mąż, wydusili z ulgą.

- Pani Sławko?... - chłopczyk pociągnął Łowicz za skrawek jej sukienki. - Kto eta? - wyszeptał.

Nie pamiętał mnie... Własny syn... Ale miał prawo. Nie widział mnie pięć lat z nawiązką. Miał trzy lata, gdy mi go odebrano. Jeszcze mnie pokocha, przyjmie jako matkę.

Kobieta przykucnęła przy dziecku i powiedziała:

- To twoja mama. - uśmiechając się ciepło.

Dziewięciolatek zamilkł. Zapatrzył się na moją całą postawę, na mój mundur, pagony, roztrzepane po podróży włosy, zmęczoną twarz, aż wreszcie na temblak.

- A diadia Iwan mówił, że uciekłaś! - zakrzyknął wreszcie. - Dlaczego uciekłaś?! - tupnął nogą.

Przyklęknęłam na kolano, zniżając się do jego wzrostu. Katowice właśnie usiadła na miękkiej barykadzie, odkładając kule na bok. Zwyczajnie brakło jej sił.

- Broniłam państwa, którego będziesz spadkobiercą. - powiedziałam rozedrgana w emocjach.

Szczerzyłam się jak idiotka, a łzy zalewały mi oczy, ale byłam tak szczęśliwa, że wreszcie zobaczyłam syna, że naprawdę była to ostatnia rzecz nad jaką się zamartwiałam. Po pięciu latach ujrzałam własnego potomka...

- Gdy odsyłałam cię w bezpieczne miejsce z panią Łowicz, miałeś trzy lata, widziałam cię wtedy po raz ostatni. A teraz... - parsknęłam śmiechem przez ściśnięte gardło. - Teraz jesteś dużym chłopcem.

GradOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz